Go to content Go to navigation Go to search

Bezpośredniość Boga

November 29th, 2012 by xAndrzej

Spędziłem całe przedpołudnie w domu rekolekcyjnym sióstr Zawierzanek. U nich przez cały czas wystawiony jest Najświętszy Sakrament. Kiedy na Mszy świętej znów czytaliśmy o końcu świata, poważnie zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście Bóg mi wystarczy? Przecież niebo i ziemia przeminą, będą trzęsienia ziemi i kataklizmy, będą prześladowania i ucisk, a jedynym źródłem radości stanie się Bóg. Skończy się świat w tej formie jaka mnie przyciąga - ze swoimi rozrywkami, z doczesnym majątkiem i dorobkiem, a pozostanie tylko udział w uczcie Baranka. Czy potrafię żyć bez świata? Czy potrafię się cieszyć naprawdę z samej tylko obecności przy Bogu? Przez te chwile trwania przed Panem doświadczyłem wyraźnie małej namiastki głębokiego pokoju, który może dać jedynie Bóg. A co dopiero będzie wtedy, kiedy Bóg objawi nam się bez zasłon? Lęk przed końcem świata może wynikać z tego, że jesteśmy mocno z tym światem związani i szkoda będzie, gdy się rozpadnie. Jakość mojej relacji z Bogiem zdecyduje o mojej postawie w czasach ostatecznych. Jeśli ziemia bardziej mnie cieszy niż Bóg, to żal mi będzie ziemi i bardziej będę się bał o nią niż cieszył z przyjścia Pana. A przecież dzięki Jego przyjściu ziemia też stanie się nowa, inna, lepsza i piękniejsza.
Podczas dzisiejszej adoracji tłukły mi się w głowie myśli o komunii z Bogiem. Czy możliwe jest jakieś bezpośrednie spotkanie z Nim tu na ziemi? Wiem, że Jezus jest jedynym pośrednikiem między nami a Ojcem. Według teologii Jego pośrednictwo jest jedyne i pełne, ale św. Paweł pisze też i o tym, że nie potrzebujemy już pośrednika skoro mamy Jezusa. Sam Chrystus zapewnia nas, że kto Go widzi widzi Ojca. Przecież Jezus jest prawdziwym Bogiem, skoro więc jest prawdziwie obecny w Najświętszym Sakramencie to bezpośrednio obecny jest z nami Bóg. Jezus jest bezpośredniością Boga - tak pisze o tym również sam Benedykt XVI. Czuję to szczególnie podczas modlitwy przed Najświętszym Sakramentem. Jest jakościowa różnica między moją prywatną modlitwą w pokoju czy na łonie przyrody, a tą przed Najświętszym Sakramentem. W Eucharystii Jezus jest obecny prawdziwie, a przez to jest jakąś bezpośredniością Boga. Każdy więc, kto tylko ma możliwość, powinien szukać takich spotkań.
Dziś doświadczyłem tego, że każdy kto wejdzie w bezpośrednią relację z Bogiem, z podniesioną głową i sercem pełnym uwielbienia może myśleć nawet o końcu świata.

Moda na sukces

November 28th, 2012 by xAndrzej

Dobrze jest coś w życiu osiągnąć, mieć w życiu jakieś sukcesy. Chyba zawsze ludzie nosili w sobie takie pragnienia, nawet wtedy, kiedy ten sukces dotyczył pobożnego życia czy duchowych doznań. Pragnienie sukcesu może być jednak bardzo niebezpieczne. Myślałem dziś sporo o naszych kapłańskich oczekiwaniach na sukces. Nie różnimy się pewnie w tym względzie od innych ludzi, choć może powinniśmy.
Papież Benedykt XVI wielokrotnie nam przypomina, że miarÄ… naszej posÅ‚ugi nie jest sukces. Ojciec Ã…Å¡wiÄ™ty pisze, że nasze kapÅ‚aÅ„skie zmÄ™czenie, zgorzknienie i rozczarowanie jest czÄ™sto efektem “uporczywego poszukiwania sukcesu”.
Uporczywie szukamy takich miejsc i takich sposobów działania, żeby tylko osiągnąć sukces. Może nie byłoby w tym nic groźnego, gdyby nie utrata zdolności przyjmowania porażek, czy też po prostu braku sukcesu. Uzależnienie od sukcesu w oczywisty sposób rodzi w nas frustracje, kiedy nasze działanie spotyka się z oporem, z brakiem wdzięczności czy odrzuceniem. A przecież nie da się iść za Jezusem bez tego. Nawet On, sam Syn Boży, doświadczył sytuacji braku sukcesu, ale Jego świętość i doskonałość przejawiała się w tym, że to nie sukces był miernikiem Jego misji, ale miłość, zbawienie i prawda.
Nie poddawanie siÄ™ modzie na sukces jest zwiÄ…zane nie tylko z gotowoÅ›ciÄ… przyjÄ™cia porażki, ale z jakÄ…Å› istotnÄ… postawÄ… wolnoÅ›ci, pokoju w sercu, żeby umieć “obfitować i cierpieć niedostatek”, żeby w każdych warunkach sÅ‚użyć Bogu i gÅ‚osić EwangeliÄ™.
A jednak uporczywie szukamy sukcesu! W odbiorze naszych kazań, w ilości nawróconych ludzi, w atrakcyjności naszych duszpasterskich pomysłów, w tęsknocie za urzędami i tytułami, w ekskluzywności naszych wspólnot, w wyjątkowości naszego nauczania, w liczbie sympatyków naszej osobistej duchowości.
Ta naturalna skÅ‚onność do sukcesu w kapÅ‚aÅ„stwie musi siÄ™ zmierzyć z caÅ‚kowitym poddaniem Bożemu prowadzeniu. To Bóg sieje i zbiera, tak jak chce, ile chce i kiedy chce. LubiÄ™ to zdanie z psalmu mówiÄ…ce o “rÄ™kach, które porzuciÅ‚y kosze”. Zbieramy w te boskie kosze różne nasze kapÅ‚aÅ„skie dziaÅ‚ania, ale zawsze musi być w nas gotowość do ich porzucenia. ZupeÅ‚nie nie rozumiem jak kapÅ‚an może nie umieć zostawić swojej placówki duszpasterskiej, opuÅ›cić plebanii, a nawet, jeÅ›li trzeba, zostawić swoich ludzi i swojÄ… wspólnotÄ™, żeby tylko peÅ‚nić wolÄ™ Boga wypowiedzianÄ… przez KoÅ›ciół. Nawet najwiÄ™ksze nasze sukcesy i osiÄ…gniÄ™cia powinniÅ›my umieć zostawić dla Tego, któremu sÅ‚użymy, bo każdy nasz sukces, jest tak naprawdÄ™ caÅ‚kowitÄ… zasÅ‚ugÄ… Boga.
Nie dla sukcesów jesteśmy kapłanami, ale dla bycia narzędziem w rękach Jezusa, który sam zbawia, uświęca i leczy.
Zatrzymałem w pamięci kolejną historię z Księgi starców.
Do starego mnicha Teodora przyszedÅ‚ mÅ‚ody mnich, zwierzajÄ…c siÄ™, że nie ma pokoju żyjÄ…c w caÅ‚kowitej samotnoÅ›ci. Abba Teodor poradziÅ‚ mu, żeby poszedÅ‚ do ludzi i żyÅ‚ miÄ™dzy nimi. Po jakimÅ› czasie mÅ‚ody mnich wróciÅ‚ z tym samym problemem. “PoÅ›ród ludzi też nie osiÄ…gnÄ…Å‚em pokoju!”. Na to abba Teodor zapytaÅ‚: “Ile lat jesteÅ› już mnichem i nosisz habit?” “Osiem” - odpowiedziaÅ‚ mÅ‚ody duchowny. A starzec na to: “Wiedz, że ja noszÄ™ habit od siedemdziesiÄ™ciu, a odtÄ…d ani na jeden dzieÅ„ nie znalazÅ‚em pokoju; ty zaÅ› chciaÅ‚byÅ› go osiÄ…gnąć w osiem lat? ” Nie dla szybkiego osiÄ…gania sukcesów jesteÅ›my powoÅ‚ani, ale dla wiernego trwania w Bogu, nawet poÅ›ród różnych udrÄ™czeÅ„.

Jezus przy skarbonie

November 25th, 2012 by xAndrzej

Jezus, Najwyższy Kapłan przerywa swoje nauczanie w świątyni jerozolimskiej i spogląda na skarbonę. To pocieszające, że skarbona nie jest obojętna Jezusowi. Może to jakiś znak, że nie musi być w tym nic złego, kiedy ksiądz zerka czasem na tacę, a jeszcze bardziej na ludzi, którzy wrzucają na nią pieniądze? Sposób, w jaki się zachowuję zerkając na skarbonę, albo gdy zbieram na tacę może mi powiedzieć coś ważnego o mnie, o mojej relacji do ludzi i o moim naśladowaniu Jezusa.
Z Ewangelii widać, że skarbona zawsze była jakoś związana ze świątynią. Nie istnieje chyba religia, której wyznawcy nie dzieliliby się swoimi ofiarami ze wspólnotą, i nie byli odpowiedzialni, również od strony materialnej, za jej funkcjonowanie. Jezus nie podejmuje więc tematu istnienia skarbony w świątyni. Jego bardziej interesuje nasza relacja do niej.
W tej historii o ubogiej wdowie bardziej zainteresował mnie Jezus. Nic dziwnego, że dla mnie, księdza, ważne jest zrozumienie postawy Jezusa wobec zbierania pieniędzy na świątynię, bo przecież od tego nie ucieknę. Między innymi na mojej głowie będzie troska o utrzymanie kościoła, wspólnoty, o masę zwykłych materialnych spraw, które wspomagają duchową działalność.

O czym Jezus każe mi pamiętać w moim zerkaniu na skarbonę? Przynajmniej o czterech sprawach.

Po pierwsze o tym, że Jezus jest bardziej zainteresowany ubogimi niż bogaczami. To nie znaczy, że nie kocha tych drugich i że o nich nie pamięta ale wyraźnie ubogiej wdowie poświęca więcej uwagi. Moje zbieranie tacy w kościele pozwala mi często rozpoznać ubogich i powinno to wzbudzić moje zainteresowanie. Jezus chce, żebym bardziej się interesował ubogimi.

Po drugie - Jezusowi bardziej chodzi o ludzi niż o ich pieniądze. Za te dwa wdowie miedziaki nic się nie da zrobić dla świątyni. Ofiary bogaczy mimo, że są z tego co im zbywa, wydają się być konkretną sumą, za którą można zrobić wiele remontów w świątyni. A jednak Jezus wyraźnie poucza, że nie chodzi tu o pieniądze ale o ludzi. Nawet wdowami możemy się interesować nie ze względu na ich ubóstwo, ale ze względu na ich pieniądze. Jezus każe nam się przed tym mocno bronić.

Po trzecie, Jezus nie mierzy ofiary według jakiś doczesnej, materialnej skali, ale według skali serca. Serca bogaczy zajęte są bogactwami i ich pomnażaniem i tylko w małym procencie mogą się zająć świątynią. Serce ubogiej wdowy jest całe oddane świątyni.

Po czwarte, Jezus chętniej przyjmuje nasz niedostatek niż zbytek, nasze wytrwale zdobywane drobne dary, które nas bardzo dużo kosztują, niż bogate i błyszczące prezenty, które przychodzą nam łatwo i szybko.
Kardynał Ratzinger w jednym ze swoich dawnych kazań opisuje młodego, energicznego księdza, którego biskup, właśnie ze względu na te talenty wysyłał zawsze na bardzo trudne placówki, gdzie trzeba było zaczynać od nowa, gdzie ludzie byli bardzo trudni. Po kilku latach zmagań ten ksiądz nie wytrzymał. Oczekiwał wielkich sukcesów i owoców swojej pracy, a one były wciąż niewielkie. Odszedł w końcu z kapłaństwa bo nie umiał zaakceptować tego, że tyle wkłada pracy a efekty ma takie marne. Nie umiał złożyć Jezusowi w ofierze tej swojej biedy, tego duszpasterskiego niedostatku. Musimy się nauczyć, że nie zawsze będziemy potrafili przynosić Jezusowi wielkie sukcesy i osiągnięcia. Jezus chętniej przyjmuje z niedostatku niż ze zbytku.

WiÄ™cej Ciebie, wiÄ™cej miÅ‚oÅ›ci, wiÄ™cej Å‚aski…

November 24th, 2012 by xAndrzej

Nawet nie sądziłem, że może być święta zachłanność. W życiu duchowym warto chcieć dużo, bardzo dużo! Nie można Boga ograniczać w Jego hojności. On naprawdę nie jest skąpym dawcą. Wczoraj skończyliśmy rekolekcje kapłańskie. Było nas ponad 200 księży z całej Polski. Ojciec John Bashobora w jednej ze swoich nauk trzymał w ręku białą szklankę z czarną kawą. Wlewał do niej świeżą, czystą wodę i przyglądaliśmy się zupełnie prostej sprawie: czysta woda wlewana do szklanki wypłukiwała to co w niej czarne. A ojciec wlewając wodę wołał z całych sił: więcej wody, więcej, więcej! Oczywista rzecz, że każda nowa porcja wody wypłukiwała to co brudne aż do zupełnej czystości. Do dziś dzwoni mi w uszach to wołanie: więcej wody, więcej! A wody trzeba było rzeczywiście dużo. To jest sposób na nasze słabości i grzechy - więcej Boga, więcej miłości, więcej łaski! Trzeba brać od Boga jak najwięcej, żeby wypłukać wszelkie zło. Stanowczo za mało bierzemy, za mało się modlimy, za mało otwieramy się na Ducha Świętego, a za dużo chcemy zrobić własnym wysiłkiem i rozumem. Ogarnia nas czasem jakaś fałszywa pokora, jakieś niezrozumiałe pojęcie małości. Tak, muszę być pusty i pokorny, ale tylko dlatego, żeby z serca zrobić pojemne naczynie na łaskę.
Po rekolekcjach każdą modlitwę zaczynam od proszenia o więcej. Im bardziej doświadczam swojej bezradności tym mocniej proszę Boga o więcej łaski. I wierzę, że On daje więcej niż mogę to sobie wyobrazić. Nie muszę się bać, że mogę tych Bożych łask nie zmieścić. To tym lepiej, bo sam napełniony Bogiem będę naczyniem, z którego Boża łaska może wylewać się na drugich.
Kiedy proszę o więcej miłości do Biblii czuję jak to więcej przemienia się w pasję głoszenia Słowa Bożego. Po prostu mam świeżą ochotę nieustannie gadać o Ewangelii. Kiedy wołam o więcej zdrowia i wolności dla ludzi czuję jak Bóg wyzwala we mnie pragnienie modlitwy nad ludźmi i nieustannego błogosławienia im. Modlę się więc wciąż o więcej i czuję jak rośnie mi serce, jak to więcej sprawia, że Bóg staje się żywą obecnością w moim życiu.
Nie wolo nam reglamentować Bożych darów. Wystarczy tylko przestać się bać tej wielkiej ilości łaski. Często czuję jak mój lęk sprawia, że się tak kurczę, że staję się mało pojemnym naczyniem na łaskę. A Bóg chce dawać dużo, tylko muszę Mu otworzyć całe serce, całą jego pojemność, żeby mógł je wypełnić do końca.

Mądrość starców

November 17th, 2012 by xAndrzej

Do poduszki czytam sobie teraz Gerontikon - Księgę Starców. Aż trudno sobie wyobrazić, że był taki czas w Kościele, że spora ilość ludzi szła na pustynię, żeby spróbować żyć całkowicie dla Boga. Najdziwniejsze jest to, że ci ludzie mieli niesamowite owoce ewangelizacji. Przecież przez ich ubogie cele przewijało się mnóstwo ludzi proszących o radę, modlitwę, spowiedź. Radykalizm ich życia był cudem dla innych i otwierał innych na przepowiadanie Ewangelii. Ojcowie pustyni mieli najuboższe środki z możliwych. Żyli w nędzy i mogli nakarmić swoich gości jedynie jakąś lichą zupą czy kawałkiem starego chleba. Nie mieli do dyspozycji bogato ilustrowanych materiałów reklamowych i banerów, a nawet w mowie byli mocno oszczędni. W każdym razie nawet w przepowiadaniu nie przypominali rozrywkowych i nowatorskich duchownych błyszczących elokwencją i zaskakujących niestandardowymi pomysłami. A myślę, że stworzyli wielki i głęboki ruch odnowy duchowej.
Wiem, wiem, że czasy są dziś zupełnie inne ale nieustanie intryguje mnie ta mądrość starców. Bo przecież mądrość zawsze jest mądrością i zawsze jest ta sama.
Nie wiem, czy ze starości czy z rutyny ale nie pociągają mnie masowe ewangelizacje, szczególnie jeśli główną ich atrakcją są kolorowe baloniki, dęte orkiestry, egzotyczne zwierzęta i wybuchowe fajerwerki. To są środki świata a nie Ewangelii. One bardzo szybko i efektownie działają ale tak samo szybko gasną. Ewangelizacja musi mieć dynamikę królestwa Bożego, a ta dynamika jest dynamiką ziarna. Ci starcy z pustyni byli jak ziarna wrzucone w ziemię i obumierające, a dawali prawdziwe i głębokie życie. Korzystali z bardzo ubogich środków, które może działały bardzo wolno i robiły mało huku, ale jak już zadziałały to prowadziły do nawrócenia.
Marzy mi się taka nowa ewangelizacja w każdej parafii, gdzie my księża, będziemy jak ci starcy z pustyni: ubodzy, skromni, umierający dla siebie, a nade wszystko słuchający Boga i ludzi. Marzy mi się, że w naszych małych, wiejskich kościółkach drzwi będą zawsze otwarte, a my zamiast gonić nie wiadomo za czym, będziemy wstawiać się do Boga za ludźmi, służyć im o każdej porze świętymi posługami i z pasją głosić Ewangelię, choćby pojedynczym ludziom.
Najbardziej mi się marzy nowa ewangelizacja, która jest powrotem do bycia z ubogimi. Jest ich tak dużo dziś na świecie i świat ich nie widzi i lekceważy. Gorzej jeśli oni czują że nie widzą ich także ludzie Boga.
W ostatnią środę dołączyłem się do mszy świętej w ogrzewalni dla bezdomnych. Nie mogę się rozstać z cudownym doświadczeniem tamtej chwili. Kilkudziesięciu mężczyzn bez domu, bez pracy, bez zameldowania i ubezpieczenia, z wielkim bagażem bujnej przeszłości. A pośród nich, między materacami, ławkami, stertami rzeczy do ubrania zostaje sprawowana Najświętsza Eucharystia. Takiej jedności i mocy ducha dawno już nie czułem. Bóg znów mi pokazał, że woli być między ubogimi niż uczonymi w Piśmie, że ci ubodzy są momentami bardziej dojrzali, niż my, znawcy od Pana Boga. W tamtej chwili czułem też, że to jest najwłaściwsze miejsce ewangelizacji, która ma dynamikę ziarna i która zaczyna się od świata ubogich, bo Duch Święty przychodzi na świat przez ubóstwo.
Marzy mi się taka ewangelizacja, gdzie będziemy przy ludziach w ich cierpieniu i w ich dylematach, gdzie będziemy towarzyszami ich biedy i ran, sami będąc prostymi i ubogimi.
Może to są tylko marzenia? Może rzeczywiście zasiedziałem się mocno w tym seminarium i nie rozumiem już współczesnego świata? Pewnie wezmę udział w niejednej nowoczesnej ewangelizacji i poprę młodych, żeby robili dużo szumu wokół Pana Boga, ale jakoś mało wierzę, że dużo będzie Pana w tej światowej wichurze, jakoś mało wierzę, że dużo będzie owoców po silnej burzy emocji, wzruszeń i doznań. Bo przecież ziarna rozwijają się w ciszy i bez rozgłosu i nie można ich potrząsać, żeby szybciej wybiły się w roślinę.
Mimo wszystko będę dalej czytał Księgę Starców i dalej się będę dziwił, że im się udało tak żyć, że ludzie sami przychodzili do nich pytać o Boga, a ich jedynym zadaniem było siedzieć w jednym miejscu i uwielbić Boga ponad wszystko.

Lekarstwo na rozproszenie

November 16th, 2012 by xAndrzej

W ramach rektorskich konferencji do kleryków próbuję wspólnie z nimi czytać Sobór. Jesteśmy w trakcie rozważań nad dekretem o posłudze i życiu kapłanów. Okazuje się, że 50 lat po soborze mamy ciągle te same problemy i dylematy. Jednym z nich jest problem jedności naszego życia. Ciągle nas coś rozprasza i rozrywa. Olbrzymia ilość obowiązków, narastająca różnorodność problemów sprawia, że trudno nam rozeznać co jest ważne, co konieczne, co trzeba wykonać w pierwszej kolejności. Przy tym wszystkim musimy szukać sposobu na jedność życia. Rozproszenia bowiem nas rozdzierają, sprawiają, że nie jesteśmy cali i nie jesteśmy skoncentrowani na Bogu. Wpadamy w dwie skrajności. Albo poddajemy się spontanicznie i bezwiednie zewnętrznemu biegowi życia, albo przesadnie uciekamy w pobożność.
Ojcowie soborowi podpowiadają konkretną radę na tego typu rozproszenia: wykonywać wolę Ojca wyrażoną przez Kościół. To kapitalne stwierdzenie. Bóg działający przez Kościół stawia mnie w konkretnym powołaniu i w konkretnym miejscu jego realizacji.
Skoro zdecydowałem się być księdzem, a Kościół wyznaczył mi na dziś takie a nie inne miejsce w Kościele - to to jest wola Boża, abym oddał całkowicie siebie tak wypowiedzianej woli Boga.
PamiÄ™tam jak w pierwszych latach kapÅ‚aÅ„stwa chciaÅ‚em uzdrawiać caÅ‚y KoÅ›ciół, miaÅ‚em koncepcje na wszystkie odcinki jego dziaÅ‚alnoÅ›ci, wydawaÅ‚o mi siÄ™, że wiem najlepiej jak wiÄ™kszość rzeczy w KoÅ›ciele powinna funkcjonować. Ale Pan Bóg mnie upomniaÅ‚. Tak jakbym usÅ‚yszaÅ‚ Jego radÄ™: “Spójrz na siebie, na twoje konkretne miejsce, które wyznaczyÅ‚em dla ciebie w moim Mistycznym Ciele i skup siÄ™ na nim. JeÅ›li ty bÄ™dziesz dobrze wykonywaÅ‚ swoje zadania to KoÅ›ciół szybciej wypiÄ™knieje niż przez twoje rozpraszanie siÄ™ i krytykowania wszystkich wokół”.
Przypomniała mi się pawłowa katecheza o Kościele jako Ciele Chrystusa. W tym organizmie nie tylko każdy ma swoje miejsce, ale nie może też chcieć zajmować miejsca kogoś drugiego i zazdrościć komuś drugiemu. Ręka nie może chcieć być nogą i mieć pretensje, że nie jest słuchem. Bóg każdemu określił właściwe miejsce w Kościele i to jest wola Boga. Uciekanie, choćby myślami w inne miejsca jest niebezpiecznym rozproszeniem. Do tego wszystkiego moje rozproszenie jest rozproszeniem całego Kościoła. Kiedy brakuje mi posłuszeństwa i kiedy nie wykonuję tego, co wyznacza mi Kościół, a szukam w Kościele realizacji samego siebie, rozpraszam samego siebie i rozpraszam Kościół.
To jedna z najgorszych pokus - pokusa rozproszenia. Największe dobro, które rozproszymy jest jak rozbity dzban - nie nadaje się już do niczego. Jego rozdrobnione i wszędzie porozwalane kawałki szkła mogą już tylko ranić. Cudowny dar kapłaństwa i cudowna łaska gorliwości może być całkowicie zmarnowana przez chęć bycia wszędzie, uzdrawiania wszystkiego i zaangażowania się we wszelkie możliwe sprawy. Mądrość i jedność Kościoła może być osłabiona nawet przez gorliwych ludzi, którzy nie chcą być posłuszni i nie chcą dać się prowadzić woli Ojca wyrażonej przez Kościół. A świat nas kusi masą narzuconych obowiązków i nęci różnorodnością spraw, w które często wchodzimy, nie z woli i przyzwolenia Boga, ale bardzo często żeby jeszcze bardziej samemu zaistnieć.

Przymnóż nam wiary!

November 15th, 2012 by xAndrzej

“Niepodobna, żeby nie przyszÅ‚y zgorszenia. Lepiej temu, przez którego przychodzÄ…, żeby go nie byÅ‚o”. MyÅ›lÄ™, że te sÅ‚owa Jezusa musiaÅ‚y mocno zachwiać wiarÄ… uczniów. StanÄ™li pewnie wobec prawdy o sobie, zobaczyli w sobie dużo takiego ryzyka, że i przez nich ktoÅ› może siÄ™ zgorszyć. Być może zwÄ…tpili w siebie, w swojÄ… przydatność do tej wielkiej misji Jezusa. “Panie, przymnóż nam wiary!” - zawoÅ‚ali prawie jednym gÅ‚osem. W tym przypadku nie tylko chodziÅ‚o o wiarÄ™ w Boga, ale również o wiarÄ™ w siebie ze wzglÄ™du na Boga. Czasem wielu uważa, że kapÅ‚an ma być kimÅ› tak silnym, że nie ma prawa do chwil sÅ‚aboÅ›ci i zaÅ‚amania, do chwil jakiegoÅ› duchowego zmÄ™czenia i zniechÄ™cenia. Tymczasem wielu kapÅ‚anów musi radzić sobie z takimi chwilami zwÄ…tpienia, może nie w Boga, ale w siebie i w swojÄ… zdatność do tych wielkich zadaÅ„, jakie stawia przed nimi Chrystus.
“Panie przymnóż nam wiary!” Oni odkryli uzdrawiajÄ…cÄ… moc wiary. A Jezus doÅ‚ożyÅ‚ do tego lekarstwa przepis na użycie wiary.
“GdybyÅ›cie mieli wiarÄ™ jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyÅ›cie tej morwie, żeby rzuciÅ‚a siÄ™ w morze i tak by siÄ™ staÅ‚o”. Morwa to duże, a przede wszystkim mocno zakorzenione drzewo. Nie da siÄ™ go praktycznie wyrwać siÅ‚Ä… ludzkich rÄ…k. Jest ono symbolem mocno zakorzenionych w nas grzechów, sÅ‚aboÅ›ci, zÅ‚ych nawyków i skÅ‚onnoÅ›ci. Tego wszystkiego co jest źródÅ‚em zgorszenia. Jak to wszystko wyrwać, skoro zakorzenia siÄ™ to w nas dÅ‚ugie lata? Jezus proponuje zostawić na chwilÄ™ tÄ™ morwÄ™ i skupić siÄ™ na maÅ‚ym ziarnie gorczycy. Ziarno to znak nowego życia, życia w wierze. Dla Å›w. PawÅ‚a wiara jest nierozÅ‚Ä…cznie zwiÄ…zana z nawróceniem, ale nie najpierw z grzechów, ale ze sposobu myÅ›lenia. Mam zacząć na nowo myÅ›leć tylko o mojej wierze w Jezusa, skupić siÄ™ tylko na życiu wiary, w nie inwestować i rozpalać je mocÄ… Ducha Ã…Å¡wiÄ™tego. Bez wiary nie wyrwÄ™ żadnej morwy, nie usunÄ™ na staÅ‚e swoich grzechów. A wystarczy zacząć żyć wiarÄ…, a morwa sama zacznie siÄ™ wykorzeniać i usuwać w morze.
Najgłupszym rozwiązaniem w chwilach niewiary w siebie jest szukanie siły w sobie. Jak nie wierze w siebie, to nie znajdę w sobie żadnej siły. Pozostaje mi tylko ktoś spoza mnie. Pozostaje mi Bóg i zaufanie Mu w chwilach moich osobistych ciemności.
Credo, Domine!

Obywatel ksiÄ…dz

November 10th, 2012 by xAndrzej

Różnie ludzie mówiÄ… do księży. ZatrzymaÅ‚a mnie przed laty policja drogowa. UÅ›miechniÄ™ty policjant rutynowo poprosiÅ‚: “Niech obywatel pozwoli z nami do radiowozu!”. Kiedy obejrzaÅ‚ moje dokumenty i zobaczyÅ‚ na nich zdjÄ™cie w koloratce zmieniÅ‚ nieco swój sposób odnoszenia siÄ™ do mnie. “Czy obywatel ksiÄ…dz ma sprawny samochód?” - tak mniej wiÄ™cej brzmiaÅ‚y wszystkie jego pytania. Po życzliwej rozmowie ruszyÅ‚em w dalszÄ… drogÄ™ uÅ›miechajÄ…c siÄ™ do siebie i powtarzajÄ…c w myÅ›lach: “obywatel ksiÄ…dz”. Z jednej strony Å›mieszyÅ‚ mnie ten niecodzienny tytuÅ‚, ale z drugiej uÅ›wiadamiaÅ‚ coÅ› bardzo prostego i oczywistego. Tak, ja ksiÄ…dz, jestem normalnym obywatelem tego paÅ„stwa, tej spoÅ‚ecznoÅ›ci i jak każdy obywatel jestem odpowiedzialny za mojÄ… ojczyźnianÄ… wspólnotÄ™. PamiÄ™tam jak jechaÅ‚em wtedy z gÅ‚owÄ… peÅ‚nÄ… myÅ›li o mojej kapÅ‚aÅ„skiej odpowiedzialnoÅ›ci za OjczyznÄ™. Ã…Å¡wiÄ™cenia kapÅ‚aÅ„skie nie zwolniÅ‚y mnie z bycia Polakiem, a wrÄ™cz przeciwnie, jako ksiÄ…dz mam siÄ™ wstawiać za lud i troszczyć siÄ™ o lud, który Bóg prowadzi w rzeczywistoÅ›ci mojej Ojczyzny.
Nagle przypomniałem sobie, że moja polskość, moja miłość do Polski kształtowały się najczęściej w bliskości Kościoła. Kiedy uczono mnie historii Ojczyzny zawsze w jej dziejach obecny był Kościół. Nawet za komuny, na zakłamanych kartach historii trudno było ukryć, że Kościół i Polska stawały zawsze obok siebie, żeby się wspierać i wspólnie służyć ludziom.
Prawdziwi Polacy nie mieli kompleksu Kościoła, bo czuli w swoim patriotycznym myśleniu, że Kościół nie tylko nie zagraża Ojczyźnie, ale jej służy, bo wychowuje Polaków według reguł sumienia.
Pamiętam z mojej wioski nad Bzurą coroczne zjazdy kombatantów, starych ułanów, którzy we wrześniu 1939 roku wyruszyli konno przeciwko niemieckim czołgom. Ci, którzy przeżyli, choć musieli czasem poddać się oficjalnej propagandzie, najpierw szli do kościoła, do księdza, bo czuli, że ich siłą i całą nadzieją w czasem beznadziejnej walce o wolność był Bóg.
O Ojczyźnie najwięcej słyszałem od księdza, choć wierszyków na akademie uczyli mnie w szkole. Wcześnie, bo jako dzieciak rozumiałem, że nie wszystkie wyuczone wiersze są prawdziwe, że te o partii, o Leninie są śmieszne i sztuczne, a to co mówił ksiądz o Polsce było jakieś bliskie prawdy, bo czuło się, że ksiądz mówi sercem, a nie językiem propagandy.
Na studiach musiałem się nieraz nasłuchać o psychopatach wędrujących na Jasną Górę i o jedynie słusznym wychowaniu socjalistycznym, dlatego biegałem do kościoła, żeby tam spotkać ludzi, którzy nie bronią socjalizmu, ale prawdy, dlatego wciąż odkrywałem, że prawdziwie wolni to my jesteśmy rzeczywiście tylko na Jasnej Górze. W całkiem niedawnych czasach wiele z tego co polskie musiał dźwigać Kościół.
Nic więc dziwnego, że w moim kapłańskim sercu dużo jest miejsca dla Polski. Nawet teraz, kiedy czasem próbuje się wmawiać, ze księża zagrażają Ojczyźnie, że próbuje się nam zamknąć usta, twierdząc z fałszywym przekonaniem, że księdzu nie wolno się wtrącać w to co społeczne, co wspólne, co narodowe i polskie. Ja, obywatel ksiądz, czuję swoją wielką miłość do Polski, a to, że jestem księdzem, jeszcze bardziej ją wzmacnia i jeszcze bardziej czyni odpowiedzialnym za moją Ojczyznę.
Modlę się więc za Polskę i Polaków o jakieś wielkie duchowe przebudzenie, o nowe odkrycie, jak wielkim darem jest Ojczyzna, że bez niej nas nie ma, że Ona sprawia, że jesteśmy wolni i bezpieczni, że bez niej bylibyśmy nijacy. Nie wierzę w świat bez ojczyzn, tak jak nie wierzę w szczęście dzieci bez ojca i matki, nie wierzę, w jakiś utopijny wspólny dom, bez rodzinnego domu, bez przodków, bez tradycji, bez historii.
Całym sercem wpisuję się na długą listę kapłanów, którzy kochają Polskę, mówią o niej z ambony i bronią jej racji w każdy możliwy sposób. Wspieram tych wszystkich kapłanów, którzy za Polskę są wyśmiewani, a za obronę polskości uznawani za zacofanych i zamkniętych. Wierzę przede wszystkim, że moja Ojczyzna Polska, jest nie tylko obiektem miłości wielu Polaków, ale że kocha ją Bóg i bardzo jej potrzebuje dla całego świata. Bóg kocha Polskę! Musiałbym nie kochać Boga, żeby, jako Polak nie kochać swojej Ojczyzny.

Nie pragnÄ™ daru, lecz pragnÄ™ owocu

November 9th, 2012 by xAndrzej

Jestem pod wrażeniem katechezy Ojca Świętego o pragnieniach. Kiedy Benedykt XVI w ostatnią środę powiedział, że potrzeba napisać pedagogikę pragnień, natychmiast miałem ochotę siąść i pisać. Tak dużo zależy od naszych pragnień, a nasze pragnienia zależą od tego jak do nich podchodzimy. Czuję jak wiele niskich pragnień uzależnia mnie i koncentruje na tym, co jest tego kompletnie niewarte.
Jedno z ostatnich słów Jezusa na krzyżu to przecież wÅ‚aÅ›nie to sÅ‚owo: “PragnÄ™!”. Jak musi On mocno pragnąć zjednoczenia z Ojcem i naszego zbawienia, że nawet krzyż nie potrafi Go zniechÄ™cić i sprowokować do zejÅ›cia z obranej z drogi. Kierunek naszych pragnieÅ„ jest kierunkiem naszej życiowej drogi. Idziemy za tym czego pragniemy.
Wychowani do przyziemnych pragnień nie umiemy pragnąć rzeczy wielkich i Bożych. Stąd też ciągle czujemy się niezaspokojeni, bo nie istnieją takie rzeczy na ziemi, które zaspokoiłyby nas do końca.
Mimo, że mam sporo lat życia ciągle uczę się właściwych pragnień. Najpierw przez zasmakowanie prawdziwych radości. Do tego człowiek dorasta bardzo długo, szczególnie, jeśli w życiu nigdy nie doświadczył biedy i prawdziwego braku. Ciągle zaspokajani w swoich niskich pragnieniach jesteśmy od nich uzależnieni, zamknięci na boskie smaki. Może dlatego bogatym tak trudno pragnąć Boga. Może dlatego nasze dość wygodne, kapłańskie życia zabija w nas lub wycisza pragnienie życia duchowego. Bo jak mamy pragnąć Boga jak codziennie jesteśmy zaspokajani tysiącem różnych rzeczy i codziennie pragniemy ich jeszcze więcej?

ChodzÄ… mi po duszy sÅ‚owa Å›w. PawÅ‚a: “Nie pragnÄ™ daru, lecz pragnÄ™ owocu” ( Flp 4, ). PawÅ‚owi nie zależy na sobie, ale na Jezusie. On nie myÅ›li co zrobi dla niego Bóg, ale co Bóg może zrobić przez niego. Nie chce być obdarowany dla samego siebie, ale po to, żeby przynosić owoc w sercach ludzi.
Chciałbym tak ukształtować swoje pragnienia, żeby niczego nie pragnąć dla siebie i ze względu na siebie, ale żeby Bóg mógł przeze mnie zbawiać innych. Nie chcę darów i prezentów, pragnę owoców. Myślę że jest to też główna tajemnica mojego kapłańskiego powołania. Nie ustanowił mnie Bóg kapłanem dla mnie samego, ale żeby przeze mnie zbawiać świat. Ja sam nie muszę być obdarowany, ale bardzo pragnę być użytecznym dla Boga, żeby przeze mnie mógł obdarowywać innych.
Bardzo często myślę o moich wychowankach i przyjaciołach z Duszpasterstwa Akademickiego. Modlę się za nich dużo i cieszę się, że moje spotkania z nimi przynoszą owoce, nie dla mnie, ale dla ich osobistego i rodzinnego życia. Nie chcę darów, ale owoców.
Klęczę z wdzięcznością przed Panem za każdego młodego księdza, który wychodzi z naszego seminarium. Kiedy widzę jak służą ludziom, jak kochają Boga i dają z siebie tak dużo czuję jak spełniają się moje pragnienia, pragnienia owoców, a nie darów.
Nie oczekuję od tych, którym służyłem żadnych darów ani oznak wdzięczności, cieszę się owocami ich pracy. Nie pragnę bowiem darów lecz owoców.
Pragnienie darów zatrzymywałoby mnie ciągle na sobie, skupiało na nieustannym oczekiwaniu cudzej wdzięczności i fałszywym poczuciu moich wielkich zasług. A przecież to wszystko jest zasługą Boga, my jesteśmy tylko Jego narzędziami.
Pragnienie owoców skupia mnie na innych. Wystarczy, że oni wzrastają. Radością dobrego nauczyciela są mądre dzieciaki, które osiągają w życiu sukcesy. Radością księdza są ludzie, którzy żyją dla Boga. Nie muszą żyć dla mnie, nawet nie zawsze muszą o mnie pamiętać, najważniejsze, żeby dzięki mojej posłudze pamiętały o Bogu.
Nie pragnę daru ale owoców.

Będziesz miłował

November 4th, 2012 by xAndrzej

Nikogo nie można zmusić do miłości. Nawet najbardziej zakochany człowiek nie może zmusić kogoś do odwzajemnienia miłości. Przymusowa miłość przestaje być miłością. Nie mogę zmusić nikogo, żeby kochał Boga. Nie udaje mi się zmusić ludzi pokłóconych i poranionych, żeby zaczęli się kochać. Miłość jest jakimś darem, który przychodzi gdzieś spoza nas. Bóg stawia jednak przed nami miłość jako zadanie. Podnosi ją do rangi najważniejszego przykazania. Chyba bardziej po to, żebyśmy miłości nie ograniczyli do doznań. Jeśli miłość jest nam zadana to muszą ją poprzedzać jakieś inne czynności, które torują drogę miłości.
DziÅ› trochÄ™ inaczej przeczytaÅ‚em to boskie przykazanie: “BÄ™dziesz miÅ‚owaÅ‚ …”. OdkleiÅ‚o siÄ™ ode mnie jakieÅ› poczucie zmuszania siÄ™ do kochania, bo z niego nigdy nie bÄ™dzie prawdziwej miÅ‚oÅ›ci. A przecież czasem siÄ™ zmuszaÅ‚em do kochania Boga! NaÅ‚ożyÅ‚em sobie taki zewnÄ™trzny obowiÄ…zek zakochania siÄ™ w Bogu, z którego nigdy nic trwaÅ‚ego nie wyszÅ‚o. MiÅ‚ość musi przyjść sama, jako najcudowniejszy dar Boga. My mamy tylko otworzyć siÄ™ na miÅ‚ość. To dzisiejsze “bÄ™dziesz miÅ‚owaÅ‚” zrozumiaÅ‚em jako konsekwencjÄ™ jakiegoÅ› innego zadania, które mam wykonać.
Zanim Jezus wypowie właściwą treść przykazania miłości zrobi podwójne wprowadzenie.
“Pierwsze jest: sÅ‚uchaj Izraelu Pana”. JeÅ›li bÄ™dÄ™ sÅ‚uchaÅ‚ Pana to bÄ™dÄ™ miÅ‚owaÅ‚. SÅ‚owa Boga przynoszÄ… miÅ‚ość, sÄ… przecież sÅ‚owami miÅ‚oÅ›ci. Å»eby zrobić miejsce miÅ‚oÅ›ci trzeba sÅ‚uchać Boga. JeÅ›li nie umiem kochać to dlatego, że wiÄ™cej sÅ‚ucham Å›wiata i siebie niż Boga. Ã…Å¡wiat mówi mi ciÄ…gle o grzechu, o agresji, namawia mnie do nieustannej krytyki, wydawania wyroków i oskarżeÅ„. W mowie Å›wiata nie ma miÅ‚oÅ›ci. Podobnie jak w sÅ‚uchaniu siebie. Moja skażona natura mówi mi tylko o moich namiÄ™tnoÅ›ciach i pragnieniach. NajwiÄ™kszym duchowym darem jest dar sÅ‚uchania SÅ‚owa Bożego. On przynosi miÅ‚ość. Samo sÅ‚uchanie SÅ‚owa prowadzi do miÅ‚oÅ›ci Boga.
DrugÄ… czynnoÅ›ciÄ… otwierajÄ…cÄ… na miÅ‚ość jest oddanie panowania Bogu w naszym życiu. Jezus i tym warunkiem poprzedzi owo: “BÄ™dziesz miÅ‚owaÅ‚”. “Pan Bóg, jest Panem jedynym!”. Uznanie Jezusa za jedynego Pana jest warunkiem otwarcia siÄ™ na miÅ‚ość. Nie ma prawdziwej miÅ‚oÅ›ci tam gdzie jest kilku panów. Å»aden zdrowy mężczyzna nie uwierzy w prawdziwÄ… miÅ‚ość kobiety, która ma wielu panów poza nim. Posiadanie innych panów prowadzi do zdrady, a zdrada jest zawsze ranÄ… w miÅ‚oÅ›ci. Å»eby wiÄ™c kochać Boga trzeba najpierw uznać Go za jedynego Pana. Tylko wtedy Bóg udziela na swojej miÅ‚oÅ›ci.

Jeśli będę słuchał Pana i uznam Go jako swojego Pana i Zbawiciela niemal automatycznie zacznę kochać! Jeśli posłuchasz i uwierzysz, że Jezus jest Panem - będziesz miłował Pana Boga swojego całym sercem, umysłem, duszą i całą mocą! To samo przyjdzie! A miłość Boża tak napełni nasze serca, że one jej nie pomieszczą i zaczną ją rozlewać na inne serca.

Migawki z życia:
Miałem dziś dyżur na cmentarzu, ale nie mówiłem o śmierci tylko o miłości. Prawie godzinę czytałem wypominki - setki imion i nazwisk. Wiem, że coraz mniej ludzi rozumie tę tradycję, ale trzeba też z szacunkiem zrozumieć tych, którzy w ten sposób się modlą. Sam chyba też dorastam do tej modlitwy. Czuję jak Bóg pod tym szybkim recytowaniem imion dotyka konkretnej, wymienionej osoby, a do zbawienia wystarczy przecież jedno, krótkie dotknięcie Boga.
Zaniosłem dziś Komunię do Piotrka. Po krótkiej modlitwie wspólnie obejrzeliśmy paryski finał w tenisa ziemnego. Potrzebne są takie emocje i cudze zwycięstwa. Kiedy czasem staję się kibicem sportowym myślę, sobie o tym, że właściwie też trochę na tym polega moja wiara. Jezus walczy a ja Mu całym sercem kibicuję i korzystam ze zwycięstwa Jezusa, ono mnie podnosi na duchu, daje kolejną dawkę chęci do życia.
Wieczorem modliÅ‚em siÄ™ na Jasnej Górze. Staram siÄ™ co tydzieÅ„ spojrzeć w oczy Maryi i oddać Jej caÅ‚y tydzieÅ„ naszego seminaryjnego życia. CiÄ…gle biorÄ™ na serio sÅ‚owa Jana PawÅ‚a II, że nasze seminarium jest “szkoÅ‚Ä… Maryi”. Biegam wiÄ™c do Niej i zdajÄ™ szczegółowe sprawozdanie z naszego życia.

Intencje modlitewne:
Za Polskę, moją Ojczyznę, żeby była wierna;
Za chorych, cierpiÄ…cych, biednych, bezdomnych, bezrobotnych, niekochanych
Za zmarłych - za wszystkie dusze w czyśćcu cierpiące
Za kleryków i o nowe powołania
Za zbliżające się rekolekcje kapłańskie
Za czytelników tego wpisu

« Previous Entries