Go to content Go to navigation Go to search

Nic ze mnie

December 29th, 2014 by xAndrzej

Czasem tak trudno uwierzyć, że wszystko, o co chodzi w Eucharystii jest od Niego. Nic, kompletnie nic, z mocy Mszy świętej nie jest od nas. Tylko wtedy gdy sobie to uświadamiam, naprawdę odprawiam Mszę świętą. Bez tego zwyczajnie gram. Może czasem jak najzdolniejszy aktor czy poeta pięknie wypowiadam słowa, silę się na ciekawe treści, ale nie w tym jest moc. Nie jestem aktorem tylko księdzem, a Msza święta nie jest religijnym teatrem dla podgrzania emocji i zaspokojenia ludzkich gustów. Przy ołtarzu jestem tylko zwykłym narzędziem, a moją najważniejszą rolą jest oddać się całkowicie do dyspozycji Panu. Nawet księdza muszę przestać odgrywać, bo kapłaństwo to nie jest rola tylko sakrament. W dniu święceń zgodziłem się, żeby wszystko przejął Chrystus, żebym żył ja, ale już nie ja, żeby żył we mnie Bóg.
Trudno mi czasem uwierzyć, kiedy odprawiam Mszę świętą w pustej seminaryjnej kaplicy, że na ołtarzu umiera mój Bóg, że w tej śmierci jest zbawienie i moc dla całego świata. Zatrzymuję się między słowami liturgii, żeby usłyszeć w nich Boga. I choć nie ma kompletnie nikogo wyraźnie słyszę, że Boga to nie przeraża, że dalej kocha, umiera i zbawia. Choćby wszyscy przestali chodzić na Mszę świętą, Bóg dalej będzie oddawał siebie. Tak trudno uwierzyć, że w tych szybkich słowach, aż nudnych czasem i znanych na pamięć, Bóg robi cuda, o których nam się nawet nie śniło. W pustej kaplicy nie muszę się silić na piękne recytacje, nie ma muzyki i śpiewów, wykwintnej asysty i zapachu kadzidła, a jest przecież ta sama moc, ta sama wielka tajemnica wiary! Choć jestem sam, jest ze mną cały świat, cały Kościół, całe niebo! W kielichu, do którego nalewam zaledwie kilka kropel wina, powstaje Krew Jezusa, której zupełnie wystarcza, żeby obmyć miliony grzechów. W małej, białej hostii rodzi się Ciało Chrystusa, jak jedna tabletka skuteczna na wszystkie choroby świata. Żadna moc Mszy świętej nie jest ze mnie. Sztuka bycia księdzem polega chyba na tym, żeby nie dać się uwieść, że jakaś siła płynie ze mnie. Wiem, że ludzie szukają mądrych, dobrych, zdolnych kapłanów, ale jeśli się na tym koncentrują jeszcze myślą po ludzku, a nie po Bożemu. Moje kapłaństwo jest praktycznie wyłącznie ze względu na Eucharystię. Żeby zrealizować kapłaństwo mógłbym nic innego nie robić jak tylko celebrować Eucharystię. Obym tylko pamiętał, że jestem zwykłym narzędziem w rękach Pana, że to On, a nie ja błogosławi, rozdaje Siebie, składa dziękczynienie i daje się połamać.
Tak trudno uwierzyć, że to samo działanie, że ta sama zbawcza moc płynie z pokornej Mszy świętej odprawianej w zimnym kościele, w powszedni dzień, z kiepskim zaangażowaniem księdza i z kilkoma starszymi paniami w ławkach. Bóg jeden wie, ile dla nas robi przez te wszystkie zziębnięte Eucharystie, przez ekspresowe Msze święte w drodze do pracy, przez tę zwykłość, że aż szarość starszych kobiet, które jak prorokini Anna przychodzą codziennie do świątyni, wierząc, że doczekają się wreszcie spotkania z Jezusem oko w oko.
Czy rozumiesz, że nic, kompletnie nic, z mocy Mszy świętej nie jest z nas? A przecież nigdzie indziej nie ma takiej mocy, takiej życiodajnej siły jak ta płynąca z ołtarza. Bez Eucharystii po prostu nie ma życia, prawdziwego życia na ziemi i wiecznego życia w niebie.

Milczenie Nazaretu

December 28th, 2014 by xAndrzej

W pięknym tekście bł. Pawła VI o Świętej Rodzinie najbardziej zdumiewa mnie to, że papież wymienia na pierwszym miejscu milczenie w Nazarecie. Tak, jakby to był fundament wszystkiego innego. Może w odniesieniu do mnichów czy zakonników byłoby to oczywiste, ale dlaczego jest to tak istotne w życiu rodziny? Cisza w rodzinie kojarzy mi się najgorzej jak to możliwe. Ciche dni, milczenie małżonków, obrażone miny dzieci, smętne mijanie się bez słowa. To może bardziej boleć niż kłótnia. A jednak nie da się zrozumieć Świętej Rodziny bez milczenia. Tyle, że w Nazarecie nie oznacza ono zamkniętych ust, ale postawę ducha. Jakąś walkę o skupienie się na sobie i nie wpuszczanie w progi domu zamętu świata, zgiełku i rozproszenia się na milion zewnętrznych spraw. Pewnie nie jest to dziś łatwe dlatego jest walką, żeby faktycznie rodzinę postawić na pierwszym miejscu. Żadna praca, żadne pieniądze i rzeczy, żaden dobrobyt nie może być ważniejszy niż obecność z rodziną.
Milczenie Nazaretu to także sztuka wsłuchania się w głos Boga. Bez milczenia to niemożliwe, nawet wtedy, gdy tak intensywnie rozmawiamy z Bogiem, że nie pozwalamy Mu dojść do słowa. Jak wiele rodzin dałoby się uratować, gdyby bardziej słuchały Boga niż siebie!
Nie wierzę też w to, że w rodzinie wszystko trzeba omówić, przegadać, że wszystko musi być jasne i w dialogu, że nie ma w niej żadnego miejsca na przemilczenia. Wierzę, że są czasem takie chwile, w których milczenie wyjaśniłoby więcej niż gadanie, że cisza dałaby lepsze owoce niż niekończące się dyskusje i walka na racje.
Siedzi mi w sercu rozmowa z młodziutką dziewczyną. Zupełnie nie pytana zaczęła mi się tłumaczyć, że nigdy w życiu nie zostanie zakonnicą, bo nie wytrzymałaby ciszy. Zacząłem ją pocieszać, że to nie taki wielki problem, bo przecież mało dziewczyn powołuje Pan Bóg do zakonu, może być przecież dobrą żoną i matką, założyć piękną rodzinę. „Co? Rodzinę? – odpaliła mi natychmiast – Chyba ksiądz nie wie, ile kosztują dzieci, ile wysiłku wymaga prowadzenie domu. Nie myślę o rodzinie, bo chcę jeździć po świecie, zwiedzać ciekawe miejsca, prowadzić aktywne życie”. Wiem, że jej pewnie szybko przejdzie taka wizja świata, ale znów uderzyła mnie ta zbieżność niechęci do milczenia i niechęci do rodziny. Widocznie tak jest naprawdę, że życie rodzinne wymaga jakiegoś wewnętrznego pokoju, stabilizacji, ciszy. Milczenie Nazaretu to warunek wstępny świętego małżeństwa i rodziny.

A jak jest z moją kapłańską ciszą, bo pewnie i moje milczenie jest warunkiem wstępnym mojej zdolności do budowania wspólnoty ludzi z Bogiem? Hałas, który robię wokół siebie koncentruje ludzi co najwyżej na mnie, a nie na Panu Bogu. Milczenie Nazaretu to ważny przymiot kapłańskiego serca, w którym nie powinno być miejsca na zgiełk i zamęt świata. Muszę się więc wytrwale uczyć ciszy, bo szczególnie w kapłańskim życiu staje się ona czymś co robi miejsce Słowu Pana. Byłbym bardziej nosicielem pokoju Chrystusa, gdybym dużo mniej gadał, krytykował, oceniał a znacznie więcej się modlił i milczał.

ÅšwiÄ…teczna amnestia

December 18th, 2014 by xAndrzej

Wiem, że są ludzie, którzy nie cierpią świąt. One są jak dotknięcie ran, jak zerwanie plastra z bolących miejsc. Świadomość, że trzeba komuś spojrzeć w oczy, podać rękę, złożyć serdeczne życzenia to dla nich jak zawał serca, bo w komorach ich serc ciągle żyją jacyś więźniowie. Przez cały adwent wołał do nas prorok Izajasz, abyśmy „uwolnili więźniów”. To właśnie od tego zależy, czy historyczne narodzenie Jezusa w Betlejem urzeczywistni się teraz w naszym sercu. Jeśli ono nie jest wolne, nie będzie w nim miejsca dla Jezusa. Potrzebna jest nam świąteczna amnestia, rozpoznanie swoich więźniów i wypuszczenie ich na wolność dzięki bezwarunkowemu przebaczeniu. Kim są więźniowie naszych serc?
Najpierw są to ludzie, którym nie umiemy wybaczyć, do których ciągle żywimy nienawiść, czy chęć zemsty. Oni czasem mocno nas zranili, tak mocno, że umieściliśmy ich w najgłębszych lochach przestrzeni naszego serca i zasunęliśmy je wielkimi głazami, tak wielkimi, że czasem nawet sami nie umiemy już uwolnić tych więźniów. Tu trzeba interwencji Boga.
Naszymi więźniami są ludzie, którzy nas zawiedli, zostawili, zdradzili. Trzymamy ich pod kluczem, w celi z dużymi oknami, żebyśmy mogli patrzeć, czy czasem nie zechcą wrócić.
Nasze serce ma też wielu więźniów politycznych, w tej części naszego wewnętrznego więzienia, w której zagnieździła się zazdrość. Właściwie oni nic nam nie zrobili. Dręczy nas tylko smutek z powodu ich radości, sukcesów i osiągnięć.
Są takie cele w naszym sercu, w których klamka jest tylko z jednej strony. To są więźniowie naszych uczuć, ci którzy albo nie odwzajemnili naszej miłości, albo ją odrzucili. Nie możemy im wybaczyć, że nie umieli nas pokochać, albo udawali miłość.
Niektórych ludzi, trzymamy jak nieboszczyków – w chłodni. To są ci, którzy ciągle są obok a nigdy razem, z którymi panicznie boimy się być bliżej, żeby nie być jeszcze dalej. Tak naprawdę kochamy ich i dlatego wolimy ich zamrozić, żeby nie zepsuć tej miłości.
Są też więźniowie, których trzymamy w skarbcu. Musimy się z nimi liczyć, bo dają nam pracę, pieniądze, władzę. Gdyby nie to – dawno już wyrzucilibyśmy ich z serca.
Jest też w naszym sercu izolatka – to jest cela dla siebie samego. Tak, można w swoim sercu uwięzić siebie, zamknąć jak w piekle i smażyć się ciągłymi kompleksami, nie lubieniem siebie, lękiem o swoją ważność i wielkość, pychą, która każe siedzieć cicho, żeby nie było widać naszych niedoskonałości, albo zakrzyczeć wszystkich, żeby nie mogli nas skrytykować.
Bóg jeden wie, ilu jest jeszcze więźniów w naszym sercu! I pewnie nawet nie musimy ich wszystkich odnaleźć i ponazywać. Może wystarczy zwykłe oddanie ich Bogu, jedna nasza decyzja na przebaczenie wszystkim i wszystkiego? Bez warunków!!! Nawet, jeśli diabeł będzie się wściekał i krzyczał, że to niemożliwe i że się nie da – warto ogłosić amnestię dla wszystkich więźniów swojego serca i zdecydowanie powiedzieć: PRZEPRASZAM i NIE GNIEWAM SIĘ! Tylko wtedy Jezus znajdzie w nas miejsce na swoje narodzenie.

REWELACJA!!!

December 13th, 2014 by xAndrzej

W La Vernie można oglądać stary, podziurawiony habit św. Franciszka. Aż trudno uwierzyć, że tak niesamowity człowiek mógł chodzić w takich łachmanach. Franciszkowi bardzo zależało, żeby jego strój był ubogi i przypominał krzyż. To jest bowiem cała prawda o Bogu i o wierze. Bóg jest rewelacyjny, czyli taki, który swoje największe piękno ukrywa pod szatą ubóstwa i cierpienia. Wiara jest rewelacyjna, czyli taka, która swoje najlepsze strony chowa pod zasłoną zwykłych ludzkich słów i ziemskich znaków. Nawet Kościół jest rewelacyjny, bo swoje skarby trzyma głęboko ukryte pod ludzkimi grzechami i ludzką słabością. Kto nie umie przebić się przez tę zasłonę nie odkryje rewelacyjności Boga. Kto patrzy tylko na to, co zewnętrzne, nie dociera do źródła żywej wody.
Pewnie diabłu bardzo na tym zależy, żebyśmy nie patrzyli głębiej, żebyśmy zatrzymali się tylko na tym, co zewnętrzne. On jest mistrzem pozorów, reklamy, ładnych opakowań na beznadziejnych produktach. A Bóg, który przychodzi w ciszy, który pozornie tak słabo się sprzedaje i nie poprzedza swojego przyjścia wielkim hałasem i krzykiem, pozwala nam w rzeczach najbardziej niepozornych i zewnętrznie trudnych odkrywać radość i piękno.
Najtrudniej jest jednak dokonać tej rewelacji, przebicia się przez zasłonę brudu tego świata. Tu, na ziemi, mimo wszystko Boga możemy oglądać tylko pod zasłoną. Dlatego potrzeba nam wiary. Głęboka wiara przenika przez welon i pozwala nam odczuć i zobaczyć Boga – jeszcze niejasno, po części, ale w miłości. Wiara staje się dla nas źródłem doskonałej radości. Radość doskonała jest też nie z tej ziemi. To nie sztuka cieszyć się, kiedy odnosi się sukcesy, kiedy jest się zdrowym, najedzonym, bogatym, młodym. Radować się doskonale to radować się w każdych warunkach, to nawet w cierpieniu umieć znaleźć sens, a w ubóstwie prawdziwe szczęście. Wyobrażacie sobie, jaka to musi być doskonała radość, czysta i bezwarunkowa, kiedy będąc ubogim potrafisz się cieszyć, kiedy będąc chorym potrafisz pocieszać innych, kiedy będąc odrzuconym potrafisz dalej kochać? To jest radość doskonała. Radość nie z tego co masz, kim jesteś, jak ci się życie układa, ale radość bezwarunkowa, a nawet więcej, radość pomimo wszystko! Taką radość daje Bóg! Trzeba się tylko przebić przez welon, nie pozwolić się zatrzymać na zasłonie, ale szukać głębiej. Czasem te welony są strasznie brudne i pogniecione, ale ja je odsłonisz, zobaczysz cudowne oblicze Boga, wejdziesz do domu Ojca, gdzie znajdziesz to czego bezskutecznie szukasz na ziemi.
Nie bójcie się też Kościoła, bo on też jest rewelacyjny. Pod moim i waszym brudem, ukrywa twarz Jezusa, pod zwykłych białym chlebem i gronowym winem, daje prawdziwe Ciało i Krew Pana, przy pomocy zwykłej wody daje niezwykłe życie, przez namaszczenie zwyczajnym olejem sprawia, że życie nam się nie zaciera i nie idziemy przez nie jak na hamulcu. Przez zwykły gest kapłańskiego rozgrzeszenia, człowieka, który często jest brudniejszy niż ty, Bóg obmywa największe nasze grzechy. Przez związanie stułą i przysięgę małżeńską, przemienia nietrwałą ludzką miłość, w swoją wieczną i nieprzerwaną. Kościół też jest rewelacyjny, bo za plecami wielkich grzeszników Kościoła stoi cały orszak świętych, ludzi, takich jak my, którzy przebili się przez zasłonę i odkryli Jezusa. Jeśli Kościół zasłania ci Boga, to nie odchodź z Kościoła, bo skoro on jest zasłoną, to znaczy, że kryje pod sobą Jezusa. Nie odchodź z Kościoła, tyle wejdź w niego głębiej, a spotkasz Boga i zobaczysz, że naprawdę jest rewelacyjny.

Kobieta najbardziej wyzwolona

December 8th, 2014 by xAndrzej

Nie dziwię się, że dziś kobiety mają tak wielką rolę w świecie i w Kościele. W końcu to kobieta jest szczytem stwórczej działalności Boga. Ona nie jest jakimś uzupełnieniem dla Adama, ani nawet poprawką do dzieła stworzenia. Kobietę stworzył Bóg u szczytu swojego stwórczego działania, a przecież każdy twórca, który jest u szczytu swojej formy, swojego talentu, swoich możliwości stwarza największe dzieła. Dlatego w kobiecie jest tyle piękna, bo ona nosi w sobie piękno Boga. Dlatego, to właśnie kobieta rodzi życie, bo dać życie to największe działanie Boga. Nic więc dziwnego, że diabeł zaczyna kuszenie od kobiety. Nie zaczął od Ewy dlatego, że jest naiwna, łatwowierna czy głupia. Zaczął od niej właśnie dlatego, że w kobiecie jest tyle piękna i życia Bożego. Diabeł wie, że jak namówi kobietę do tego co brzydkie, zadrwi z Boga. Kiedy uda mu się zamknąć kobietę na życie, na rodzenie dzieci, wprawi ją w kompleksy i bunt wobec rodzenia życia – świat będzie umierał. Kobiety! Na miłość Boską – chciejcie być piękne! Odkryjcie na nowo waszą największą życiową karierę, jaką jest bycie matką! Nigdzie indziej nie zaznacie pełnego szczęścia.
Skoro grzech przyszedł na świat przez kobietę, przez nią również musiało przyjść wyzwolenie z grzechu. Dlatego Bóg wybrał Maryję, dziewczynę z Nazaretu, kobietę, nową Ewę, żeby wszystko na nowo uporządkować. Skoro przez kobietę wpadliśmy w niewolę grzechu i zła to przez kobietę, możemy odzyskać wolność. W Maryj i przez Maryję stajemy się wolni. To Ona daje nam jedynego Wybawiciela – Jezusa Chrystusa. Nie bójcie się przyjąć Maryi do swojego życia! Ona jest najbezpieczniejszą kobietą dla każdego mężczyzny. Ona jest największym spełnieniem tożsamości każdej dziewczyny i kobiety. Ewa uległa szatanowi, Maryja go nieustannie zwycięża.
Świat się gubi najbardziej przez pogubione kobiety. Dlatego Bóg i dziś, nieustannie, wysyła Maryję, najpiękniejszą kobietę świata, żeby świat nie brudził się dalej, nie wpychał się w niewolę zła i grzechu.
Niepokalana Dziewico z Nazaretu, Najpiękniejsza Kobieto świata, bądź z nami! Przynoś nam nieustannie Jezusa! Pokorna Służebnico Pana, ratuj świat przed pychą ludzi, którym się wydaje, że sami sobie wystarczą! Ty, która jest Czysta i Niepokalana, obmywaj nas swoją boską czystością i zwyciężaj szatana w naszych myślach i sercach. Matko Pana, naucz nas pokory i bezgranicznego posłuszeństwa wobec woli Boga, byśmy szli za Nim na amen.

Na co czekasz?

December 5th, 2014 by xAndrzej

„Co jest najtrudniejsze w pana starości?” - zapytałem kiedyś starszego pana w domu starców. Wiedziałem, że nie ma dzieci, ani najbliższej rodziny, że nikt nie przychodzi do niego z odwiedzinami i że jest człowiekiem wyjątkowo smutnym i zgorzkniałym. „Najgorsze jest to, proszę księdza, że ja już na nikogo i na nic nie czekam. – zaczął mi tłumaczyć – Kiedyś to przynajmniej czekałem, że skończę jakąś szkołę czy pracę, że coś osiągnę. Nawet na początku emerytury, co miesiąc czekałem na listonosza, który przynosił mi rentę. Dziś nawet pieniądze przesyłają mi na konto tego domu i wypłacają mi parę groszy. To straszne, jak się już na nic nie czeka”. Po tej rozmowie długo myślałem o czekaniu. Rzeczywiście, napędza nas nieustanne czekanie na coś lub na kogoś. Jesteśmy wtedy czujni, aktywni, zmobilizowani. Życie bez czekania jest uśpione i nijakie. Ciągle więc na coś czekamy, ale dziwnie, wciąż jesteśmy jakby nie do końca zaspokojeni.
Adwent nam przypomina o czekaniu, ale nie na kogokolwiek, czy cokolwiek. Biblia nam podpowiada, że te wszystkie ziemskie obiekty naszych oczekiwań są ważne, ale są jedynie przedsmakiem naszego pełnego spotkania z Bogiem. Bo czekamy na prawdziwy dom – a Bóg jest Panem tego prawdziwego domu. Czekamy, na spotkanie z kimś tak bliskim, jak najlepszy ojciec – a Bóg nam się objawia jako Ojciec najbardziej miłujący. Czekamy, żeby ktoś nas przyjął z naszą biedą, grzechem, zdradami i upadkami – a Bóg jest naszym Odkupicielem, bogatym w miłosierdzie. Wszystko, na co czekamy, jest jedynie mizernym odbiciem naszego pragnienia Boga.
Dlaczego więc, tylu ludzi nie czeka na Boga? Bardziej czekają na wypłatę, na wolne dni od pracy, na udaną imprezę z przyjaciółmi. Jesteśmy skaleczeni przez grzech i odwróceni od Boga, dlatego bardziej nas ciągnie świat, dlatego w rzeczach tego świata, próbujemy znaleźć nasze spełnienia. Ale w świecie wszystkie nasze oczekiwania, prędzej czy później, okażą się niewystarczające, ograniczone i będą nas rozczarowywać. Do tego wszystkiego, wraz z naszym przemijaniem przemijać będą rzeczy na które czekaliśmy. I co wtedy pozostanie? Pewnie taki smutek, jak u tego staruszka, który na nic już nie czeka.
Czekam więc na Boga. Rozglądam się na wszystkie strony, czuwam i szukam, gdzie mogę Go spotkać jeszcze pełniej, gdzie mogę Go odczuć jeszcze wyraźniej. Schodzę z dróg zła i grzechu – bo tam nie ma Boga. Całą mocą staram się pójść za Jezusem, bo gdzie jest Syn, tam jest Ojciec i tam jest DOM. I choć ciągle Boga nie widzę, i choć ciągle na Niego czekam i Go szukam – to nagle odkrywam, że w tym czekaniu jest więcej spełnienia niż w czekaniu na najcenniejsze rzeczy tego świata, niż w czekaniu na ludzi, nawet tych, których najbardziej kocham. Zacznijcie czekać przede wszystkim na Boga, a wtedy nawet starość nie będzie szara i beznadziejna.