Go to content Go to navigation Go to search

Cisza serca

August 29th, 2009 by xAndrzej

Chyba najwiÄ™cej haÅ‚asu jest w naszym sercu. To ono pierwsze siÄ™ buntuje, napeÅ‚nia lÄ™kiem, czasem wrÄ™cz krzyczy poranione przez innych ludzi, Å›wiat, osobisty grzech. W życiu duchowym jednym z najważniejszych zadaÅ„ jest wprowadzić serce w ciszÄ™. Wcale to nie jest takie Å‚atwe. CiÄ…gle coÅ› w nas krzyczy. Dlatego nie wiemy czasem co zrobić z ciszÄ…, zabijamy jÄ… muzykÄ…, telewizorem, komputerem, żeby tylko nie usÅ‚yszeć tego krzyku serca. RobiÄ™ niekiedy na mszach Å›wiÄ™tych dÅ‚ugÄ… przerwÄ™ na ciszÄ™. SÅ‚yszÄ™ wtedy szuranie, chrzÄ…kanie, czujÄ™ jakieÅ› napiÄ™cie ludzi, którzy nie wiedzÄ… jak siÄ™ wtedy zachować, co zrobić z tÄ… ciszÄ…, bo ich serce krzyczy. A Jezus mówi, że nasz grzech nie pochodzi z zewnÄ…trz, ale z serca i to z serca, które krzyczy, które jest poranione i zbuntowane, poruszone i rozgadane. Wczoraj na Drodze Krzyżowej dużo rozmyÅ›laÅ‚em o sercu Jezusa. Pomimo krzyża i zewnÄ™trznego zgieÅ‚ku tÅ‚umów serce Jezusa wydaje siÄ™ być pogrążone w ciszy. On bardzo cierpi z powodu innych, ale zachowuje mimo to pokój i ciszÄ™ serca, nikomu siÄ™ nie żali, nikogo nie oskarża, a przez to wydaje siÄ™ być silny i piÄ™kny. Tylko ktoÅ› silny potrafi z takim spokojem dźwigać krzyż. A czÅ‚owiek sÅ‚aby, w takich chwilach zaczyna krytykować, wÅ›ciekać siÄ™ i oskarżać caÅ‚y Å›wiat za swojÄ… biedÄ™. W kartuskich radach duchowych proponuje siÄ™ czasem takie ćwiczenie. Kiedy coÅ› was zdenerwuje, kiedy cierpicie z takiego czy innego powodu, kiedy macie wielkÄ… ochotÄ™ uskarżyć siÄ™ na coÅ›, zemÅ›cić siÄ™ na kimÅ›, rzucić wszystko i uciec, kiedy miotacie siÄ™ w jakimÅ› niejasnym wzburzeniu, zachowajcie ciszÄ™ choćby przez jednÄ… minutÄ™ i wsÅ‚uchajcie siÄ™ w swoje serce. UsÅ‚yszycie wtedy trudne sÅ‚owa Boga: bÄ…dź w pokoju, kocham ciÄ™, pozostaw ocenianie innych mnie, pozostaw chęć zemsty i kochaj, nie uciekaj i nie obrażaj siÄ™, bo tym wiÄ™cej zepsujesz niż zbudujesz. Ufam ci, ale i ty zaufaj mnie, Bogu, że ja z miÅ‚oÅ›ciÄ… kierujÄ™ Å›wiatem. Jestem blisko ciebie, jestem w tobie, jestem twój … Kiedy usÅ‚yszycie takie sÅ‚owa Boga w swoim sercu, zrobicie to co jest do zrobienia i to nie zauważycie nawet, że to jest trudne. Zdaniem kartuzów cisza decyduje o piÄ™knie duszy, cisza to caÅ‚kowity brak zniecierpliwienia, chÄ™ci zemsty, użalania siÄ™, oskarżania. Ale takiej ciszy trzeba siÄ™ nauczyć. Na poczÄ…tku może wcale nie wystarczyć minuta. Może trzeba sporo czasu ciszy, żeby przebić siÄ™ przez ludzki krzyk serca i dotrzeć do wÅ‚aÅ›ciwego gÅ‚osu Boga. To ćwiczenie jednak naprawdÄ™ dziaÅ‚a. Sam, po jakimÅ› trudnym dniu, czy wydarzeniu biegnÄ™ do kaplicy, siadam wygodnie w Å‚awce i trwam w ciszy. Nawet siÄ™ nie modlÄ™, tylko siedzÄ™ w ciszy. CzujÄ™, jak sam Bóg zaczyna dziaÅ‚ać. Najpierw cisza obnaża rany mojego serca, chce mi siÄ™ nagadać Panu Bogu na siebie i na innych, ale już po chwili ciszy sÅ‚yszÄ™ te wspomniane sÅ‚owa Boga wzywajÄ…ce do miÅ‚oÅ›ci. JeÅ›li w moim sercu nie bÄ™dzie pokoju i ciszy wychodzić bÄ™dzie z niego tylko zÅ‚ość i krzyk. Bóg ucisza moje serce wtedy gdy otwieram siÄ™ na Niego, gdy zaczynam siÄ™ zajmować tylko Nim. Wtedy moje serce napeÅ‚nia pokój, bo Jego miÅ‚ość, wlewa siÄ™ w moje serce i uczy mnie inaczej patrzeć na Å›wiat. Uczy mnie patrzeć z miÅ‚oÅ›ciÄ…. UciszajÄ… siÄ™ moje pretensje do ludzi, o to, że nie żyjÄ… wedÅ‚ug moich koncepcji i planów, zanikajÄ… moje roszczenia, żeby wszyscy myÅ›leli tak jak ja i zachowywali siÄ™ tak jak sam bym tego chciaÅ‚. Bóg uczy mnie kochać i rozumieć, że mam pozwolić braciom uÅ›wiÄ™cać siÄ™ zgodnie z wolÄ… Jezusa, a nie mojÄ… wolÄ…. Moje serce krzyczy, gdy upieram siÄ™ przy swoje woli, wycisza siÄ™, gdy pozwalam, aby dziaÅ‚a siÄ™ wola Jezusa. Å»aden czÅ‚owiek na Å›wiecie nie jest stworzony po to aby speÅ‚niać mojÄ… wolÄ™, ale każdy czÅ‚owiek stworzony jest by peÅ‚nić wolÄ™ Jezusa. Kiedy to rozumiem moje serce siÄ™ wycisza i koncentruje na Bogu, a sam pragnÄ™ dalej żyć, dziaÅ‚ać i sÅ‚użyć z uÅ›miechem na ustach.
Jeśli w moim sercu dużo będzie ciszy, to z mojego serca wyjdzie zawsze miłość i pokój. Bo w ciszy serca mówi Bóg!

Migawki z życia:
Prawie cały dzień odbywały się u nas spotkania z katechetami duchownymi i świeckimi. To wielki dar od Boga, że katolickie dzieci i młodzież mogą uczyć się o Bogu w szkole. W tych spotkaniach dużo było mówienia o trudzie i odpowiedzialności głoszenia Słowa Bożego.

Intencje modlitewne:
Najpierw chcę się dziś modlić za wszystkich katechetów o dar Ducha Świętego dla nich; za kapłanów i wszystkich naszych kleryków, o nowe powołania kapłańskie i zakonne; o wiarę dla nas wychowawców, że moc w słabości się doskonali, że nasza modlitwa i pełna miłości obecność pozwoli dojrzewać do świętości wszystkim alumnom; za wszystkich chorych i cierpiących; za moich przyjaciół z czasów studiów ( dziś odwiedził mnie Bogdan i pewnie przez swoją wizytę zmobilizował mnie do tej modlitwy); za tych, których zaniedbuję i dla których nie mam czasu; za moich rodziców i rodzinkę; za wychowanków z DA; za wspaniałych ludzi, którzy wspierali mnie w budowie kościoła dla studentów; za duszpasterstwo młodzieży w naszej archidiecezji o wielkie i mądre poruszenie.

Bóg patrzy na serce

August 28th, 2009 by xAndrzej

Od kilku dni próbuję pamiętać, że Bóg bardziej patrzy i zna moje serce niż wszystko to, co robię na zewnątrz. To dla mnie dobra nowina. Choć często w moim sercu jest dużo grzechu i zła, to o wiele więcej jest w nim starania o dobro. Bóg patrzy na moje serce! Na zewnątrz wiele spraw wychodzi mi bardzo słabo i mógłbym czasem popaść w jakiś smutek i zgorzknienie. Gubię się przecież w masie spraw i sprzecznych oczekiwań, ale wiedząc, że Bóg patrzy na moje serce, ufam, że widzi wszystkie te dobre pragnienia. Wierzę, że w sercu większości ludzi jest to pragnienie dobra, nawet gdy ukryte jest na samym dnie. Miłość Boga rozlana jest bowiem w sercach naszych. Ona tam jest i Bóg chce ją wydobyć z nas, chce by ona zapełniła nasze serca. Kiedy sam analizuję moje serce widzę najpierw wszystkie te złe myśli, zazdrości, nieczystości, od których aż roi się na wierzchu mojego serca, ale gdy spojrzę głębiej widzę obecność Boga. Taka pamięć jest mi potrzebna osobiście. Nie zaspokoję oczekiwań wszystkich ludzi, ale Bóg nie patrzy na mnie jak inni ludzie. Oni widzą tylko to co na wierzchu, Bóg widzi korzeń tego wszystkiego. Tak samo mam postrzegać innych. Cóż ja mogę wiedzieć o sercu drugiego człowieka? Nie mogę go ani ocenić, ani potępić, bo to co widzę może być tylko jego zewnętrzną słabością, z którą zmaga się w swoim sercu. Przecież każdy z nas pragnie dobra dla siebie, swojej rodziny, dla Kościoła i świata. Nasze pragnienia są naprawdę dobre. Kulejemy najbardziej z ich przełożeniem na życie. Walczę więc mocno ze sobą, aby nikogo nie oceniać, nie potępiać, a wszystkich uznawać za wyżej stojących ode mnie.
Migawki z życia:
Długo już nie pisałem. Właściwie to nie wiem dlaczego. Ot, taki czas jakiegoś zawieszenia, choć rzeczywiście dużo się działo. W domu pełno pielgrzymów jasnogórskich. Jeden dzień szedłem z pieszą pielgrzymką z Wielunia. Głosiłem kazanie odpustowe. I przede wszystkim uczestniczyłem w nowennie przed świętem Matki Bożej Jasnogórskiej. To był taki wspaniały czas małych, wakacyjnych rekolekcji u boku Matki Bożej. Ale cały czas o Was pamiętałem. Dziękuję za dobre słowa od wielu z was. Właściwie to one zmobilizowały mnie do przypomnienia dziś o sobie i obiecuję, że postaram się nadrobić milczenie. Pozdrawiam Janusza z Kościelca, który dopadł mnie na Jasnej Górze i serdecznie prosił, żebym dalej pisał blog. Pozdrawiam wszystkich innych, którzy też upomnieli się o to pisanie.

Intencje modlitewne:
Oczywiście najpierw za wszystkich naszych kleryków (codziennie po jednej zdrowaśce za każdego!), o nowe powołania kapłańskie i zakonne, za wszystkich kapłanów, w intencji moich rodziców i rodziny, za Piotrka i wszystkich chorych, za moich przyjaciół z DA; za pielgrzymów z Wielunia, z którymi dzieliłem ponad 30 kilometrów ich pielgrzymiego trudu i za wszystkich czytelników tego blogu.

Bańki mydlane

August 17th, 2009 by xAndrzej

Zdarza mi siÄ™ niekiedy dostać jakiÅ› anonimowy prezent. To taki dar z nieba, za który mogÄ™ tylko podziÄ™kować Bogu, a przez Niego mojemu anonimowemu darczyÅ„cy. KtoÅ› przysÅ‚aÅ‚ mi ostatnio książkÄ™ Ch. Heidricha “Fascynacje EwangeliÄ…”. PrzeczytaÅ‚em jÄ… już w caÅ‚oÅ›ci. Jeden z tekstów mówi o ciÄ…gÅ‚ym nawróceniu, o naszych systematycznych obietnicach, że zmienimy wreszcie swoje życie. Autor cytuje jakiegoÅ› niemieckiego literata, dla którego takie obietnice zmiany życia sÄ… jak baÅ„ki mydlane. CiÄ…gle sobie obiecujemy, że już od dziÅ›, od jutra zaczniemy żyć inaczej. I szybko wraca stare. Można siÄ™ rzeczywiÅ›cie zmÄ™czyć i zniechÄ™cić ciÄ…gÅ‚ymi próbami odnowy, mogÄ… siÄ™ one nam wydawać jak baÅ„ki mydlane. WierzÄ™ jednak, że rzadko zdarzajÄ… nam siÄ™ takie radykalne, caÅ‚oÅ›ciowe nawrócenia, a życie, jak droga, ma siÄ™ w nas zmieniać dziÄ™ki maÅ‚ym krokom. Może wÅ‚aÅ›nie dlatego mÄ™czÄ… nas te maÅ‚e nawrócenia, bo oczekujemy czegoÅ› wielkiego, spektakularnego, takiego Damaszku, w którym Bóg rÄ…bnÄ…Å‚by nas o ziemiÄ™, potrzÄ…snÄ…Å‚ nami do bólu, szarpnÄ…Å‚ za koszulÄ™ i zmieniÅ‚ kierunek naszej drogi. Å»ycie jednak najczęściej skÅ‚ada siÄ™ z maÅ‚ych nawróceÅ„, nawet takich, które trwajÄ… zaledwie kilka dni. PrzestaÅ‚em siÄ™ już na siebie denerwować, że od jednej spowiedzi do drugiej ciÄ…gle powtarzam te same grzechy, ciÄ…gle nie dajÄ™ sobie rady z tymi samymi sprawami. Bo grzechy generalnie sÄ… ciÄ…gle te same, we mnie i w drugich, stÄ…d pewnie ciÄ…gle tak samo muszÄ… odbywać siÄ™ moje nawrócenia. Czasem ludzie sÄ…dzÄ…, że nasze kapÅ‚aÅ„skie posÅ‚ugiwanie w konfesjonale musi być pasjonujÄ…ce, jak kryminaÅ‚y w telewizji, jak horrory pokazywane nocÄ…, tymczasem najczęściej jest to żmudna posÅ‚uga. Czy czÄ™sto widzicie w konfesjonale ksiÄ™dza z energicznym wytrzeszczem oczu, podskakujÄ…cego z podniecenia do góry? Najczęściej jest wtulony w konfesjonaÅ‚, zasÅ‚uchany w gÅ‚os penitenta, ale czÄ™sto też zmÄ™czony i znużony. Generalnie rzecz biorÄ…c grzechy sÄ… nudne, ciÄ…gle takie same, tak samo smutne, blade, bez życia. Może też i dlatego wiÄ™kszość naszych nawróceÅ„ wymaga maÅ‚ych kroków, żmudnych wysiÅ‚ków dźwigania siÄ™ z życiem do przodu. Daj nam Boże jak najwiÄ™cej duchowych tÄ…pnieć, spoczynków w Panu, jak najwiÄ™cej targajÄ…cych nami i naszym życiem uwolnieÅ„ i nawróceÅ„, ale jakoÅ› maÅ‚o wierzÄ™ w dÅ‚ugotrwaÅ‚ość takich podniecajÄ…cych i widocznych na zewnÄ…trz przemian życia. Królestwo Boże jest jak ziarnko gorczycy, które przywalone ziemiÄ… przemienia siÄ™ w ukryciu, dzieÅ„ po dniu, a potem powoli wysuwa siÄ™ nad ziemiÄ™ i nie da siÄ™ go ciÄ…gnąć za liÅ›cie, żeby szybciej wydaÅ‚o owoce. PamiÄ™tam jak w dzieciÅ„stwie siadaÅ‚em w ogródku i chciaÅ‚em koniecznie zobaczyć jak zakwitajÄ… kwiaty. Uchwycić ten moment kiedy z maÅ‚ego pÄ…ku róży nagle rozwinie siÄ™ piÄ™kny i pachnÄ…cy kwiat. Nigdy siÄ™ nie doczekaÅ‚em. ZabrakÅ‚o mi cierpliwoÅ›ci. Róża na moich oczach za żadne skarby nie chciaÅ‚a zrobić spektaklu, nie chciaÅ‚a na moje zawoÅ‚anie przemienić siÄ™ w dojrzaÅ‚y kwiat. MyÅ›laÅ‚em wtedy, że to zÅ‚oÅ›liwość kwiatów, albo ich ukryta tajemnica. DziÅ› wiem, że stawanie siÄ™ kwiatem to bardzo wolny proces i pewnie bym go zobaczyÅ‚ gdybym potrafiÅ‚ naprawdÄ™ dÅ‚ugo siedzieć i czekać. Tylko na filmach potrafiÄ… przyÅ›pieszyć klatki i pokazać rozwijajÄ…cy siÄ™ w kilku sekundach kwiat róży. Moje życie też ma czasem takie tempo rozwoju i chciaÅ‚bym je przeÅ›cignąć, wyprzedzić wiele faktów, to jednak muszÄ™ cierpliwie, dzieÅ„ po dniu siÄ™ nawracać, poprawiać, zaczynać od nowa. I nie sÄ… to żadne mydlane baÅ„ki, ale prawo życia i prawo Królestwa Bożego. SÅ‚aby jestem na krótkie dystanse. Może dlatego wolÄ™ góry i wolne, ale systematyczne wspinanie siÄ™ na szczyty. UczÄ™ siÄ™ też tak patrzeć na ludzi. CzÄ™sto sÄ… jak te kwiaty, które nie chcÄ… zakwitnąć na moich oczach, ale nagle zachwycajÄ… mnie swoim piÄ™knem. OczekujÄ™ od nich natychmiastowej zmiany, korekty życia, a oni czÄ™sto wolno przemieniajÄ… siÄ™ w cudowne dzieci Boże. Dlatego tak lubiÅ‚em i lubiÄ™ pracować z mÅ‚odymi. WkurzÄ… mnie czasem swojÄ… bezmyÅ›lnoÅ›ciÄ…, nieodpowiedzialnoÅ›ciÄ…, doÅ‚Ä…czÄ™ siÄ™ czasem do grona utyskiwaczy mówiÄ…cych, że już nic z tej dzisiejszej mÅ‚odzieży dobrego nie wyroÅ›nie, a nagle widzÄ™, że ten chÅ‚opak czy dziewczyna stali siÄ™ piÄ™knymi ludźmi, dorosÅ‚ymi, odpowiedzialnymi, mÄ…drzejszymi niż ja. MógÅ‚bym podawać dużo przykÅ‚adów moich dawnych studentów, którzy dziÅ› poważnie biorÄ… siÄ™ z życiem za bary, majÄ… wspaniaÅ‚e dzieci, wstajÄ… codziennie do pracy, modlÄ… siÄ™ czasem wiÄ™cej niż my, księża. Kiedy oni wyroÅ›li? Przecież jeszcze niedawno to byÅ‚y takie dzieciaki! Pewnie i oni sami nie zauważyli, że już prawie zakwitli. To jest owoc maÅ‚ych nawróceÅ„, bo niewielu z nich Pan Bóg rzuciÅ‚ mocno o ziemiÄ™. WiÄ™kszość wzrastaÅ‚a w ciszy i wolniutko. Nie bójcie siÄ™ maÅ‚ych, codziennych nawróceÅ„! Nie bójcie siÄ™ obietnic, które zmieniÅ‚y wasze życie tylko na kilka dni, bo o te kilka dni staliÅ›cie siÄ™ dojrzalsi. Nie dajcie siÄ™ zniechÄ™cić i znudzić tym, że nie dojrzewa siÄ™ od razu i nie dajcie sobie wmówić, że te nieustanne i powtarzajÄ…ce siÄ™ do znudzenia obietnice poprawy sÄ… jak baÅ„ki mydlane.

Migawki z życia:
14 sierpnia - wspomnienie św. Maksymiliana - W Częstochowie pełno pielgrzymów, całe rzesze wspaniałych młodych ludzi, którzy przeszli dziesiątki kilometrów nie tylko dla przygody, ale dla Boga. Z pewnością dzięki tej drodze wydorośleli. W naszym domu pełno gości i pielgrzymów. Nocą poszedłem przed Szczyt Jasnogórski, żeby jak za młodu uwielbiać Pana z wyciągniętymi rękami do góry, razem z wielką grupą młodych.

15 sierpnia - Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny - Cudowny dzień. Dwie msze święte na Jasnej Górze i wielkie uwielbienie dla Matki Boga. My, ludzie, oddajemy cześć Maryi przede wszystkim dlatego, że oddaje jej cześć sam Bóg. To przecież On, pod krzyżem, dał nam Maryję za Matkę, a uczeń wziął ją do siebie. Gdybym nie wziął Maryi do siebie, nie byłbym umiłowanym uczniem Jezusa.

16 sierpnia - odjeżdżali klerycy z Białorusi. Przyszli do mojego mieszkania z gitarą i trochę pośpiewali. Było nie tylko wesoło, ale i wzruszająco. To jakiś cud wschodniej duszy. Chłopaki, mocnymi, męskimi głosami śpiewali pieśń o powołaniu, w której pełno było serdecznych i zwykłych słów. Mieliśmy też dziś odpust w naszym kościele na św. Rocha. Chyba pierwszy raz odczułem, że udało nam się stworzyć w tym kościółku wspaniałą wspólnotę wiary.

Intencje modlitewne:
O nowe powołania kapłańskie i zakonne ( dziś zaczynam chodzić na nowennę na Jasną Górę i każdą moją małą pielgrzymkę odprawiam w tej intencji), za kleryków, diakonów i neoprezbiterów ( udaje mi się jakoś mówić za każdego z nich jedną zdrowaśkę dziennie!); za moich rodziców i rodzeństwo; za wszystkich chorych i cierpiących - za Piotra, za tatę Ani, za Gosię; w intencji Ani i jej małego dziecka; za moich wychowanków z DA; za kapłanów, którym jest trudno, za wszystkich, którzy oczekują na wielkie nawrócenie, a nie potrafią zobaczyć, że dzięki małym i częstym nawróceniom zaczynają dojrzewać

Walczyć, żeby wygrać miłość - cz. II

August 11th, 2009 by xAndrzej

6 sierpnia – Przemienienie Pańskie
Walka IV: Słabość i moc

Św. Tereska od Dzieciątka Jezus wspominała o konieczności podwójnego nawrócenia. Pierwsze nawrócenie jest wtedy gdy odkrywamy wspaniałość Boga, Jego wielkość i miłość, bardzo Go wtedy pragniemy, a za tym pragnieniem idzie wielka chęć świętości. Gdy nas ogarnie takie wielkie pragnienie Boga nagle zaczynamy odkrywać swoją przeciętność i masę osobistych zdrad i słabości. Terenia mówiła, że trzeba wtedy zgodzić się przyjąć swoją małość i swoje słabości, bo inaczej zamęczą nas wyrzuty sumienia, poczucie winy, lęk przed Bogiem, którego tak bardzo chce się kochać. Gdy człowiek nie zaakceptuje swojej słabości, z jednej strony zmęczy się w dążeniu do świętości i będzie mu ono przypominało syzyfową pracę, a z drugiej strony człowiek stwardnieje jak skała, jeśli tylko uwierzy w swoją iluzoryczną wielkość. Mój pobyt w górach dziś znów wiąże się z akceptacją deszczu, złej pogody, niemożności zdobywania szczytów. Od samego rana znów leje deszcz. A chciałem sobie udowodnić, że zdobędę szczyty, że pochodzę po łańcuchach, a potem wszystkim się pochwalę, gdzie to ja nie wszedłem. Muszę zaakceptować to, że dziś nie zdobędę żadnego szczytu, nie udowodnię sobie swojej kondycji i nie zapewnie męskiej satysfakcji z zaliczenia kolejnej góry. Musiałem też pozmieniać palny. Trochę popisałem, a potem postanowiłem mimo deszczu zrobić sobie pielgrzymkę na Krzeptówki, do Matki Bożej Fatimskiej. Szedłem w wielkiej ulewie i błocie. Zrobiłem sobie mały przystanek w domu sióstr od Aniołów. Siostry jak zawsze gościnne i dobre. Spotkałem też u nich grupę młodych z Częstochowy, z naszym diakonem Arkiem , z Anią z naszego DA. Bardzo było miło. A potem dotarłem do sanktuarium na Krzeptówkach. W święto Przemienienia Pańskiego, w pierwszy czwartek miesiąca mogłem spokojnie ukryć się w ciszy kaplicy z adoracją Najświętszego Sakramentu. To było niesamowite. Nie wiem kiedy ostatnio poczułem taką bliskość z Bogiem, takie wielkie odczucie komunii z Nim. Długo się modliłem. Zmówiłem swoje zdrowaśki za kleryków, zrobiłem porządne rozmyślanie, ale nade wszystko odczułem tę niesamowitą bliskość Boga. Czy Terenia nie ma racji, że jak człowiek przestanie marudzić i zaakceptuje Boże warunki wtedy wygra coś większego niż zaplanował we własnej głowie? Nie zdobyłem dziś żadnego górskiego szczytu, pogoda była okropna, deszcz lał niemiłosiernie, a w tej słabości dnia Bóg przyprowadził mnie na najcudowniejszy szczyt spotkania z Nim, obecnym w Najświętszym Sakramencie. Coś, co wydało mi się słabością stało się źródłem największej mocy.

7 sierpnia
Walka V: Ofiara i przyjemność

Gdzieś w środku liczyłem, że dziś znów będzie padać i posiedzę w „Księżówce”, poczytam i pośpię. Rano odprawiłem mszę świętą, a po śniadaniu długo pogadałem sobie z Ks. Leszkiem, tutejszym dyrektorem. Gadało się świetnie, ale nagle zobaczyłem przez okno słońce i bezchmurne niebo. Szybka decyzja na góry i po dziesiątej wyruszyłem w kierunku Kuźnic. Postanowiłem zaliczyć szlak przez Murowaniec na Krzyżne do Doliny Pięciu Stawów. To długi szlak, ale jest na nim mało ludzi i ma piękne widoki. Góry zawsze niosą w sobie tę taktykę życia, że najpierw musisz włożyć sporo wysiłku, żeby doświadczyć radości i prawdziwej satysfakcji. Ludzie szukający przyjemnego sukcesu nie chodzą w góry, ludzie, którym nie chce się włożyć wysiłku nie zdobywają szczytów. Dlatego w górach jest najwięcej mistyki i najwięcej prawdy o nas. Góry są też dowodem ewangelicznej prawdy, że tylko ofiara i poświęcenie dają prawdziwą przyjemność. Świat, zwłaszcza dzisiejszy produkuje przyjemności bez wysiłku i dlatego dają one radość tylko wtedy gdy trwają, kiedy się kończą przynoszą poczucie pustki i straty. Mimo zmęczenia miałem dziś w sercu mnóstwo radości, takiej prawdziwej, męskiej satysfakcji, że nie poddałem się swojemu wygodnictwu, że jednak ruszyłem w góry i wybrałem dość forsowny szlak. Tylko ofiara może dać poczucie zwycięstwa. Facetom jest to chyba szczególnie potrzebne, kiedy rzadko zwyciężają siebie i okoliczności, tracą ważną akceptację siebie. Na szlaku nie umiałem odprawić Drogi Krzyżowej, ale za to cały czas myślałem o Bogu, o Jego wielkiej miłości do każdego z nas. Po 19 byłem dopiero przy Wodogrzmotach Mickiewicza. Stąd jeszcze kawałek drogi do parkingu, przejazd busem do Zakopanego. Dziś też musiałem wrócić do Częstochowy. Dojechałem do domu parę minut przed północą. Cały czas była we mnie radość z dzisiejszej walki trudy z wygodnictwem. I choć na początku dnia wydawało mi się, że wygoda może źródłem przyjemności, to w końcówce już nie miałem wątpliwości, że jeśli zwycięży we mnie ofiara i poświęcenie to wygram nieprawdopodobnie większe poczucie przyjemności. Bóg zapraszając mnie do ofiary i poświęcenia nie pozbawia mnie radości i przyjemności, one przychodzą trochę później, ale za to są pełniejsze i głębsze.

8 -9 sierpnia
Walka VI: Wolność i odpowiedzialność

Św. Edyta Stein (jutro ją wspominamy w liturgii!!!) pisała, że wolność jest chwilowa i trochę teoretyczna. Kiedy idę do sklepu, żeby kupić sobie koszulę mam wolność wyboru, mogę wybrać koszulę w kratkę, w paski, w groszki, białą, albo różową. Kiedy jednak już się zdecyduję na którąś z nich, staję się związany tylko z tą, którą kupiłem. Gdybym chciał zachować tę pierwotną wolność, nie mógłbym zrobić żadnego zakupu, ale jednocześnie nic bym nie posiadał. Wolność stawia mnie przed możliwością różnych wyborów, ale kiedy już dokonam tego wyboru, muszę być za niego odpowiedzialny. Opuściłem na kilkanaście godzin Zakopane. Wróciłem do Częstochowy, żeby wziąć udział w modlitwach w sanktuarium św. Jana Marii Vianney’a w Mzykach. Na koniec uroczystości mieliśmy konferencję do kapłanów wygłoszoną przez naszego Arcybiskupa. Poruszyły mnie jego słowa. Ksiądz Arcybiskup nazwał świętego Proboszcza z Ars najbardziej odpowiedzialnym za swoje kapłaństwo spośród wszystkich kapłanów. Mając 230 ludzi w parafii św. Jan Maria czuł przed Bogiem głęboką odpowiedzialność za zbawienie każdego z nich. Jemu nie były obojętne wybory powierzonych sobie ludzi, modlił się, pokutował, pościł za każdego z nich. Chciałbym mieć w sobie tyle odpowiedzialności za ludzi, żebym czuł, że to, czy chce mi się spowiadać czy nie, to nie jest tylko kwestia moich chęci, czy nawet gorliwości, ale sprawa życia i śmierci tych ludzi. Chciałbym odprawiać każdą mszę świętą z całkowitym przekonaniem, że każde jej słowo, każdy gest mogą stać się źródłem zbawienia jakiegoś człowieka. Chciałbym nosić w sobie przekonanie, że mam się modlić tym więcej im mniej ludzi się modli, pościć tym bardziej, że wielu ludzi już nie pości, kochać Boga, za tych, którzy Go już przestali kochać. W wolności wybrałem swoje kapłaństwo. Bóg mnie do niego zaprosił, dał mi łaskę powołania, ale nie zmusił. Cierpliwie i długo czekał na moją odpowiedź, a w seminarium na różne sposoby pytał mnie, czy na pewno chcę być księdzem. I kiedy przed święceniami, w całkowitej wolności wybrałem kapłaństwo stałem się za nie odpowiedzialny. Jeśli będę odpowiedzialnie realizował swoje powołanie, to będę miał poczucie największej z możliwych wolności.
Po konferencji zadałem sobie pytanie o moją odpowiedzialność za powierzonych mi przez Boga ludzi. Najpierw Bóg postawił mi przed oczy naszych kleryków i młodych kapłanów. Dużo muszę jeszcze pracować, żeby bardziej być za nich odpowiedzialnym. Pomyślałem też o chorym Piotrku i natychmiast przyszła mi myśl, że mam nie jechać do Zakopanego jutro z samego rana, ale najpierw muszę iść do Piotrka i zanieść mu Jezusa. W niedzielę, o 10. tej w domu Piotrka, przy jego łóżku, odprawiłem mszę świętą. Byli ze mną dwaj klerycy, którzy przygotowali tę mszę świętą bardzo starannie. Był wielki kościelny mszał, złoty kielich i patena, wielkie kościelne świece, a Paweł śpiewał psalm jak podczas największych celebr w katedrze. Muszę dużo pomyśleć i zmienić w zakresie mojej kapłańskiej odpowiedzialności za powierzonych mi ludzi. To nie jest sprawa moich chęci, czy mojej kapłańskiej pobożności, to jest sprawa mojej odpowiedzialności za nich przed Bogiem. Skoro zgodziłem się być kapłanem to w każdym momencie mojego życia jestem odpowiedzialny za kapłaństwo. I tylko wtedy ono nie będzie trudem, ale doświadczeniem zrealizowanej wolności.

10 sierpnia
Walka VII: Schematy i przekraczanie granic

W życiu duchowym nie ma schematów. Potrzebuje ono co prawda pewnego porządku, ale człowiek zamknięty w schematach zamyka się na łaskę, nie pozwala się poprowadzić suwerennemu działaniu Boga. Życie duchowe zaczyna się wtedy, kiedy przestaję kurczowo trzymać się swoich planów i rzucam się na wiatr propozycji Ducha Świętego. To jest trudne na początku drogi za Bogiem, bo chciałoby się utargować u Boga swoje scenariusze, swoje plany na życie, chciałoby się, żeby Bóg wszedł w nasze życie, ale na naszych warunkach. Stąd życie duchowe zaczyna się dopiero wtedy, gdy przestaję się pytać o to, co powinien mi dać Bóg i zaczynam się pytać, co mam zrobić, żeby pełnić Jego wolę. Ale ta trudność wcale nas nie opuszcza w dalszym chodzeniu za Panem. Myślę nawet, że im dłużej chodzimy za Jezusem tym więcej grozi nam skostnienie i skupienie się na sobie. Ten etap jest trudniejszy, bo zaczyna nam się wydawać, że nasze myślenie jest myśleniem Boga. Im dłużej jestem księdzem tym trudniej mi jest się dać zaskoczyć Bogu. Zaczyna mi się coraz częściej wydawać, że już znam się na Bogu i Jego działaniach. A to zamyka mnie na całkowitą nowość Ducha Świętego. Od wczoraj znów siedzę w „Księżówce”. Sporo tu rozmawiam z kapłanami. Są cudowni i każdy z nich jest inny. Od starszych kapłanów słyszy się ciągle jak to dawniej bywało, jak dawniej było lepiej w Kościele, w świecie, w kapłaństwie. Nie wiem jak było dawniej, nie sądzę, że było o wiele lepiej, było po prosu inaczej. Ale w każdym czasie nie opuszcza nas Bóg, posyła do nas swojego Ducha i cała sztuka jest właśnie w tym, żeby słuchać, co mówi Duch do mnie dzisiaj, a nie jak mówił wczoraj. Jest w tym potwierdzenie tego, że idąc dłużej za Jezusem muszę troszczyć się o nowość Jego działania w moim życiu, muszę pozwolić się poprowadzić Duchowi Świętemu, dać się Mu zaskoczyć. Tymczasem to częściej świat nas zaskakuje i to nie dlatego, że Bóg nie ma na niego sposobu, tylko my, w nowym świecie, chcemy działać według starych natchnień.
Miałem dziś inne plany na górską wyprawę. Przy śniadaniu Ks. Andrzej, którego znam jeszcze z seminarium, zaproponował, żebym poszedł trochę inaczej, zamiast na Wołowiec, żebym przeszedł górami na słowacką stronę i zaliczył Bystrą i Błyszcz. Chętnie się na to zgodziłem. Droga była cudowna i okazało się, że dzięki tej zmianie planów zaliczyłem największe szczyty Zachodnich Tatr – Bystra ma 2248 m, a Błyszcz 2158m. Do tego przekroczyłem granicę Polski i Słowacki. To taka mała, zupełnie zewnętrzna ilustracja do mojego dzisiejszego rozmyślania. Kiedy trzymam się sztywno swoich planów osiągam mniej niż wtedy gdy dam się poprowadzić Duchowi Świętemu, gdy pozwolę Mu na zmianę moich życiowych planów, rozbicie schematów i wyznaczonych przez siebie granic wtedy zdobędę najwyższe szczyt, wyższe niż te, które sobie po ludzku wyznaczyłem.

Jestem w Zakopanem do jutrzejszego wieczora. Jutro wracam do Częstochowy, żeby być na czuwaniu na Jasnej Górze. Po drodze odwiedzę krakowskie Łagiewniki, żeby pomodlić się i podziękować z wielkie Boże Miłosierdzie. Moje górskie, krótkie urlopowanie, było małym doświadczeniem duchowej walki, która dzieje się w nas, gdy walczymy o Boga. Ta walka zawsze jest zwycięstwem Miłości.

Walczyć, żeby wygrać miłość - cz. I.

August 8th, 2009 by xAndrzej

3-7 sierpnia 2009 – Zakopane – Księżówka

Wreszcie się wyrwałem na mały urlop. Właściwie sobie samemu zawdzięczam to, że tych naprawdę wolnych dni zostało mi tak mało i że są takie poszadkowane na całe wakacje. Tak czy inaczej siedziałem w Zakopanem i próbowałem łączyć chodzenie po górach, modlitwę i jakieś drobne pisanie. Góry zawsze kojarzą mi się z walką o zdobycie szczytów. Tę walkę przeniosłem tym razem na moje życie. Bóg wzywa mnie codziennie do walki, ale Jego walka nie przynosi nienawiści, satysfakcji, że się pokonało wroga. Kiedy walczę o sprawy Boże zawsze wygrywa miłość. Bóg każe mi tak walczyć, aby zawsze zwyciężyła miłość.

Niedziela, 2 sierpnia
Wieczorem dojechałem do Księżówki, domu dla kapłanów mieszczącego się w Zakopanem przy drodze do Kuźnic. Jeszcze parę lat temu nawet bym nie pomyślał, że wybiorę to miejsce. Na potwierdzenie tego usłyszałem słowa leciwego kapłana, który do Księżówki przyjeżdża od czasów, kiedy mnie nie było na świecie. „Dawniej, proszę księdza, to nie było do pomyślenia, żeby jakiś młody kapłan się tu pojawił. To było miejsce tylko dla zacnych i wysłużonych kapłanów. A dzisiaj to sama młodzież!”. Nie wiedziałem, czy w jego oczach jestem z grupy tych starszych i zacnych, czy też tych niepokornych i młodych. W każdym razie są tu doskonałe warunki do wypoczynku i modlitwy, szczególnie, że ten wyjazd w główniej mierze przeznaczam na samotne wędrowanie po górach. Odwiedziłem też kaplicę i natychmiast przypomniałem sobie rekolekcje, które już prawie dwa lata temu prowadziłem tutaj dla kapłanów. Poczułem też mocną obecność Jana Pawła II. Wiele rzeczy i wiele miejsc przypomina tu Ojca Świętego. Nie mam na ten czas, żadnych duchowych planów. Z modlitewnych zamierzeń chcę tylko modlić się za naszych neoprezbiterów, diakonów, kleryków i w intencji nowych kandydatów do kapłaństwa, odmawiając za każdego z nich codziennie jedną zdrowaśkę –wyjdzie tego trochę ponad 100.

Poniedziałek, 3 sierpnia
Walka I: Ciało i duch
Od samego rana myślałem dziś o historii dojrzewania każdego człowieka. U świętego Pawła to była transformacja od cielesnego do duchowego człowieka. Może pierwszy raz zrozumiałem, że choć te dwa rodzaje są w każdym z nas, to z wiekiem wyraźnie zmieniają się akcenty. Mamy przechodzić od człowieka cielesnego do bardziej duchowego. Moje ciało wyraźnie mi to dziś potwierdzało. Wybrałem się na drugi odcinek Czerwonych Wierchów, od Kopy Kondrackiej przez Małołączniak, Krzesanicę i Ciemniak do Doliny Kościeliskiej. To są już dwutysięczniki i jak na marsz bez przygotowania i w mocnym upale wyraźnie się zmęczyłem. Moje ciało nie ma już takiej sprawności, jak podczas pierwszych studenckich wypraw w góry. To jedno z ważnych zadań wieku średniego – trochę zaakceptować fakt, że mimo wysiłku i starań moja kondycja fizyczna będzie się zmniejszać. Nie mogę więc liczyć na rozwój fizycznej sprawności. Mogę co najwyżej lepiej dbać o kondycję, żeby ten regres nie następował zbyt szybko. Przez chwilę zacząłem się tym martwić. Nagle zrobiło mi się szkoda, że za parę lat nie będę miał siły wejść na Kozi Wierch czy Granaty. Szybko jednak zrozumiałem, że moją jedyną szansą na rozwój jest duch. Życie fizyczne, czy tego chcę czy nie, czy lepiej czy gorzej udaję młodego i sprawnego, zmierza w stronę coraz większej słabości. Życie duchowe natomiast jest ciągle moją największą szansą, źródłem spełnienia i radości. Nie mogę w ciele pokładać nadziei i choć ono jest niesłychanie ważne i muszę robić wszystko, aby jak najdłużej zachować je w sprawności, to jednak cała moja nadzieja jest w duchowej młodości. W różnych miejscach oglądam zdjęcia z Janem Pawłem II. Wszędzie widać starszego człowieka z tęsknotą patrzącego w stronę szczytów. Widać na tych zdjęciach, że choć ten człowiek fizycznie nie mógł już wysoko wejść, to jego duch tam jest, jego duchowa siła sprawia, że wystarczy mu zerknięcie w stronę szczytów, aby mieć radość w sercu. Życie duchowe może sprawić, że choć ciało nie będzie już mogło wejść na szczyty to duch wzniesie się o wiele wyżej niż może ciało. Moją największą nadzieją jest życie duchowe. Ono nigdy się nie starzeje, jeśli o nie zadbam, oddając się całkowicie w ręce Boga. Dziś wygrał we mnie duch nad ciałem, wygrało we mnie zrozumienie, że duchowy człowiek jest ważniejszy niż ten cielesny. To przekonanie, paradoksalnie przyniosło mi też akceptacje i radość ze swojego starzejącego się ciała. Po powrocie z gór, zmęczony, spocony, zbolały popatrzyłem w lustro i szczerze uśmiechnąłem się do mojej łysinki na głowie, do spalonego i trochę już pomarszczonego czoła i bez lęku pomyślałem, że choć jestem już za granicą połowy mojego życia i pewnie nie będę wyglądał coraz młodziej, to jednak moją siłą jest duch, który zawsze uczyni mnie młodym. Moja walka ducha nad ciałem nie przyniosła więc nienawiści do ciała, ale właściwą miłość i akceptację do niego.

4 sierpnia – św. Jana Marii Vianney’a – w 150 rocznicę od jego śmierci.
Walka II: Ziemia i niebo
Z samego rana odprawiłem mszę świętą ze wspomnienia świętego Proboszcza z Ars. Wierzę, że on dziś jest najbliżej Boga i może nam u Boga wypraszać cuda. Odprawiłem więc tę mszę o największy i najtrudniejszy cud – o nawrócenie dla nas, kapłanów. Prosiłem też Boga przez wstawiennictwo św. Jana Marii o nowe powołania do naszego seminarium. Ciągle kłócę się o nie i wypraszam je u Boga! Moje samotne wędrowanie po górach jest jakąś ucieczką od ludzi. Coraz bardziej kocham samotność. Wybrałem więc dziś niezwykłą kombinację szlaków, żeby trochę uciec od tłumów. Błąkałem się więc między Gęsią Szyją, szlakiem na Krzyżne a Halą Gąsienicową. Ponieważ góry całe były w chmurach i trudno było coś zobaczyć, wybrałem leśny, pusty szlak, a potem skaliste ścieżki nad Murowańcem. Nie było na nich żywej duszy. Przez całą drogę upajałem się samotnością i zastanawiałem się nad moją relacją do świata. Lubię świat, chciałbym czasem mieć możliwość korzystania z atrakcji tego świata, a jednocześnie kocham Boga i wiem, że mogę Go znaleźć tylko poza światem, bo On „nie jest z tego świata”. Bycie księdzem skazuje nas trochę na takie rozdarcie. Jedną nogą musimy być w niebie, a drugą stąpać po ziemi, żeby być przy człowieku. Dotarłem aż pod Krzyżne i tu ogarnęły mnie chmury. Jakby niebo całkowicie chciało mnie zagarnąć dla siebie. Byłem sam utopiony w gęstej mgle. Szedłem wolno i zachwycałem się całą tą sytuacja. Mgły całkowicie oddzieliły mnie od świata, a moja modlitwa jakby sięgała nieba. Myślę, że kapłan musi pokochać taką samotność, takie bezwzględnie samodzielne bycie przed Panem. Niebo wygrało z ziemią. Przestałem widzieć ziemię, bo cały byłem zanurzony w chmurach. Z żalem musiałem zawrócić czując zbliżający się deszcz. Rzeczywiście przez trzy najbliższe godziny schodziłem z gór w strugach deszczu i w atmosferze bijących piorunów. Jakimś busem zajechał aż na Krupówki. Musiałem przejść wielki tłum ludzi, żeby dotrzeć do domu. Niespodziewanie ci wszyscy ludzie wcale mnie nie zmęczyli. A przecież stanowili taki wielki kontrast z ciszą i samotnością, którą przed chwilą tak mocno celebrowałem. To jest kolejne zwycięstwo Boga, kolejna walka, w której zwycięstwo nieba nad ziemią, wcale nie obrzydziło mi ziemi, ale pozwoliło mi ją mądrze ukochać. Nie mogę się bać samotności, na pewno w niej nie zdziczeję, ale jeszcze bardziej pokocham ludzi Bożą miłością.

5 sierpnia
Walka III: Bóg i moje „ja”
Niestety, rozpadało się na dobre. Rano odprawiłem mszę, odmówiłem porcję moich porannych modlitw, pogadałem przy stole z księżmi, a potem wróciłem do pokoju i z książką w ręku zasnąłem. Cudownie się śpi, gdy za oknem leje deszcz, a człowiek nie musi nigdzie iść i nie ma pilnych prac do wykonania. W samo południe zmobilizowałem się do wyjścia. W porządnym deszczu udało mi się pójść szlakiem św. brata Alberta. Najpierw Kalatówki z jego celą i piękną kaplicą u sióstr, a potem klasztor Albertynów. Spędziłem w nim sporo czasu. Tutaj prawie nie ma ludzi i można się wtulić w ławkę i kontemplować Jezusa na krzyżu. Najpierw zmówiłem swoje ponad 100 zdrowasiek za kleryków, neoprezbiterów i kandydatów do seminarium. Potem wyciągnąłem kawałek tekstów św. Jana od Krzyża. Wyczytałem tylko jeden fragment, o tym, że człowiek w drodze za Bogiem, najpierw musi oderwać się od świata, a kiedy to zrobi stanie do walki z największym przeciwnikiem, ze swoim „ja”. Bardzo mnie to poruszyło, bo wiem doskonale ile mam kłopotów ze swoim „ja”. Jak bardzo ono fałszuje moją drogę za Bogiem. Tak często przecież mi się wydaję, że chodzi mi o Boga, a tak naprawdę chodzi mi o mnie. Moje „ja” jest z jednej strony mocno skomplikowane, a drugiej niesamowicie przebiegłe, żeby siebie postawić ponad Boga. Wystarczy, że coś nie jest po myśli mojego „ja” zaczyna się we mnie krzyk i smutek. Moje „ja’ lubi bardzo przebierać się za Boga, udawać pobożność, świętość, nieskazitelność, gdy tak naprawdę jest słabe, brudne i mocno poranione. Tak jest z każdym ludzkim „ja”. Tu, na Kalatówkach, zawsze spotykam człowieka, w którym Bóg zwyciężył z jego „ja” – spotykam św. brata Alberta. Mógł zostać wielki malarzem, wolał zostać żebrakiem. Mógł zostać wielkim filantropem i sławnym człowiekiem od pomocy socjalnej, a wolał zostać z ubogimi, śmierdzącymi w krakowskich ogrzewalniach. I choć już za życia był sławny i zbierał nawet jakieś nagrody, ale to wszystko było już dla niego jak śmieci, bo w ubogich zobaczył Boga. Nie mogę napisać, że Bóg zwyciężył dziś z moim „ja”. Z pewnością dziś Bóg jeszcze raz mnie przekonał, że warto o takie zwycięstwo powalczyć, żeby bardziej pokochać siebie. Kiedy moje „ja” przegra z Bogiem wtedy będę mógł powiedzieć, że prawdziwie kocham siebie, bo Bóg kocha najbardziej tych ubogich, chorych, skomplikowanych, poranionych i brudnych. A przecież, jak przestanę udawać i stanę w prawdzie o sobie to będę się musiał przyznać to takich słabości.

Najgłębsze źródła radości

August 1st, 2009 by xAndrzej

Zawsze gdy chce mi siÄ™ trochÄ™ ponarzekać Bóg pokazuje mi jak bardzo nas kocha i jak bardzo siÄ™ o nas troszczy. Kiedy wczoraj wspominaliÅ›my Å›w. Ignacego natychmiast przypomniaÅ‚em sobie jego dylematy w poszukiwaniu prawdziwej radoÅ›ci życia. Åšwiat dawaÅ‚ mu dużo radoÅ›ci i stajÄ…c wobec nich w caÅ‚kowitej prawdzie nie mógÅ‚ powiedzieć, że one go nie cieszÄ…. To wspaniaÅ‚e mieć dobrych przyjaciół, z którymi można być sobÄ… i można siÄ™ naprawdÄ™ zabawić. Jest w tym dużo radoÅ›ci, kiedy czÅ‚owiek może napeÅ‚nić swój brzuch wyszukanym i smacznym jedzeniem, kiedy może beztrosko przebywać w jakimÅ› atrakcyjnym miejscu Å›wiata i podziwiać jego uroki. Stwórca zostawiÅ‚ nam na Å›wiecie dużo powodów do radoÅ›ci i szczęścia. Ignacy nie oszukuje ani siebie ani innych i potwierdza, że Å›wiat może dać czÅ‚owiekowi sporo powodów do radoÅ›ci. Ale on, dziÄ™ki Bożej OpatrznoÅ›ci, odkryÅ‚ radość niewspółmiernie wiÄ™kszÄ… i gÅ‚Ä™bszÄ… - radość pÅ‚ynÄ…cÄ… z komunii z Bogiem i z czynienia dobra innym. To odkrycie nie musi powodować zerwania ze Å›wiatem, opuszczenia przyjaciół i unikania dobrego i smacznego jedzenia. W Bogu po prostu jet jakoÅ›ciowo inna radość, która ustawia Å›wiatowe radoÅ›ci na zupeÅ‚nie innym poziomie. Odkrycie radoÅ›ci życia z Bogiem jest niemal fundamentalnÄ… sprawÄ… dla naszej wiary. Stworzeni na obraz Boga poszukujemy jakiegoÅ› speÅ‚nienia siÄ™, które nazywamy szczęściem i które przynosi nam radość. Bóg pragnie naszej radoÅ›ci, ale jednoczeÅ›nie chce nam pokazać, że On sam jest radoÅ›ciÄ…. To niemal tak samo jak z miÅ‚oÅ›ciÄ…. Pragniemy jej i nie umiemy bez niej żyć, zabijamy siÄ™, żeby jej doÅ›wiadczyć, tymczasem Bóg ma w sobie peÅ‚nÄ… i czystÄ… miÅ‚ość. Szukamy wszÄ™dzie radoÅ›ci, wydajemy dużo pieniÄ™dzy, żeby jej doÅ›wiadczyć, gdy tymczasem Bóg jest najwiÄ™kszÄ… radoÅ›ciÄ…. Po grzechu nie umiemy od razu tego doÅ›wiadczyć. Rzeczy i ludzie na poczÄ…tku dajÄ… nam doÅ›wiadczenie wiÄ™kszej radoÅ›ci niż wiara i obcowanie z Bogiem. Trzeba dÅ‚ugiego czasu i wielkiej Å‚aski od Boga, żeby prawdziwie rozradować siÄ™ na modlitwie, żeby z radoÅ›ciÄ… pragnąć obcować z Bogiem. ChciaÅ‚bym czasem, żeby mÅ‚odzi ludzie umieli szybko odkryć radość w Bogu, ale wiem, że muszÄ… dojrzewać do odkrywania tej radoÅ›ci. Kiedy jest siÄ™ mÅ‚odym szuka siÄ™ radoÅ›ci w rzeczach tego Å›wiata, w piÄ™knie swojego ciaÅ‚a i w jego sprawnoÅ›ci, w rzeczach, które siÄ™ posiada i które po ludzku na serio cieszÄ…. MÅ‚odzieniec z ewangelii odszedÅ‚ smutny od Jezusa, bo byÅ‚ mÅ‚ody i wiele posiadaÅ‚, ale jeszcze nie odkryÅ‚ ile radoÅ›ci może być w chodzeniu za Bogiem. Jego radoÅ›ciÄ… byÅ‚o wszystko to, co posiadaÅ‚. Jezus go nie skrzyczaÅ‚, pozwoliÅ‚ mu spokojnie odejść jakby z nadziejÄ…, że kiedyÅ› znowu wróci, kiedy znudzÄ… go rzeczy, kiedy odkryje, że jego ciaÅ‚o sÅ‚abnie i nie bÄ™dzie wiecznie zdrowe, a wtedy znów zapyta: “co mam czynić, żeby osiÄ…gnąć radość wiecznÄ…, takÄ… na maxa, takÄ… nie na chwilÄ™ i ciÄ…gle niezaspokojonÄ…?”
Na każdym etapie takich pytań ów młody człowiek będzie potrzebował spotkać kogoś, kto stanie się świadkiem radości w Bogu. Każdy z nas musi więc pielęgnować tę olbrzymią radość wiary. Może szczególnie my, kapłani, musimy świadczyć o tej radości w Bogu, nie w rzeczach, nie w ciele, nie w okolicznościach, ale właśnie w Bogu. A z drugiej strony nie gorszyć się młodzieńczymi poszukiwaniami radości w sprawach tego świata. Pamiętam jak lubiłem patrzeć z boku na młodych, widzieć ich z jaką radością bawią się na balu czy dyskotece, jaką mają frajdę ze wspinania się po górach, patrzeć jak się wygłupiają przy ognisku, czy w akademiku. Wierzę, że w poszukiwaniu radości w Bogu nie trzeba od razu odcinać się od tego co stworzył Bóg. Naturalna umiejętność radości może stać się źródłem radości głębszej, radości w wierze.
W południu mojego życia, czasem się na siebie denerwuję, że ciągle szukam radości w rzeczach tego świata, a przecież Pan Bóg wyraźnie mi pokazuje, że radość najgłębsza i najtrwalsza jest w Nim. Ona staje się też dla innych źródłem najgłębszej radości. Wspominam niekiedy którąś z kolei wizytę u Kamedułów na krakowskich Bielanach. Było ciepło, Kraków był wtedy pełen rozbawionych turystów, na rynku krakowskim pełno ludzi śmiejących się w głos i jedzących jakieś dobre rzeczy w nienajtańszych lokalach. Wydawało mi się, że tylko tak można być szczęśliwym. Nagle, na Bielanach, stanął przede mną jakiś biały mnich, z długą, siwą brodą, którego życie rozgrywało się na kilku hektarach eremu między modlitwą i pracą. Ten człowiek śmiał się w głos, biła z niego nieprzeciętna radość i na dodatek cały czas mówił z pełną fascynacją o swoim życiu z Bogiem. Próbowałem go wybadać i ciągle pytałem, czemu tak wcześnie rano wstaje, czemu nie je mięsa, czemu aż tyle godzin się modli, czemu zawsze chodzi w habicie, czemu się pozwolił się zamknąć w klasztorze i nie spędza teraz wakacji w górach albo nad morzem? Dla tego mnicha każde to pytanie było mało ważne, nawet śmieszne w porównaniu z radością, którą czerpie ze spotkań z Bogiem. Pamiętam, że wtedy jeszcze mocniej odkryłem prawdę, że świat może dać wiele radości, ale ona jest zupełnie inna i na innym poziomie, niż ta, którą daje Bóg. Dlatego ciągle szukam i uczę się cieszyć z Boga, najbardziej jak tylko potrafię. I im więcej tę radość odkrywam tym mniej się smucę, że mi czegoś brakuje do szczęścia.

Intencje modlitewne:
Za Was, którzy przeczytaliście ten tekst, o radość najgłębszą i najpełniejszą z możliwych - o radość w Bogu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!