Go to content Go to navigation Go to search

Uzdrowienie z ducha niemocy

October 28th, 2014 by xAndrzej

Chciałbym, żeby każdego dnia Bóg anektował kolejną część mnie. Żeby na koniec nic nie zostało innego tylko On. Może wtedy dopiero odzyskam utracone podobieństwo, mój dom, którego nie ma na ziemi i mogę znaleźć go tylko w niebie. Dopiero wtedy będę u siebie, lub mówiąc prościej, będę sobą. Tylko tą drogą będę żył naprawdę. Rzeczywiście trzeba stracić życie, żeby je odnaleźć, trzeba zaryzykować samounicestwienie w Bogu, żeby odkryć swoje prawdziwe oblicze. Bo przed Nim nie można chodzić w masce, udawać kogoś kim się nie jest. To świat każe nam szukać kolejnych kreacji, zakrywać swoją prawdziwą twarz grubą warstwą retuszu, uśmiechać się szeroko, żeby ukryć smutek. To nie Bóg jest opium dla ludu, ale to świat nas uzależnia mocniej niż najmocniejszy narkotyk. Przed Bogiem nie muszę udawać i się wstydzić, nie muszę bać się prawdy, bo On zawsze widzi we mnie światło. Nie umiem tego zrozumieć, co takiego jest w Bogu, że zawsze umie dostrzec światło, nawet gdy człowiek samego siebie wtrąci do piekła, że zawsze przebaczy, nawet jak człowiek siebie samego potępi? Nie umiem Go zrozumieć jak potrafi kochać ludzi, którzy umieją tylko nienawidzić? Dlaczego chce służyć, nawet tym, co cynicznie próbują Nim rządzić? Dlaczego zwycięża przez porażkę i króluje w biedzie? Nie rozumiem, ale błogosławię, czyli słucham Go, bo moje serce czuje, że tylko On jest Prawdą i tylko w Nim jest wolność.
Wczoraj odprawiałem Mszę świętą w ogrzewalni u bezdomnych. Czułem, że zamiast oni przyjść do Boga, Bóg przyszedł do nich. I nawet mi nie pozwolił wątpić, czy są godni, dobrze przygotowani, czy są w stanie łaski. Zamiast tego Jezus mówił o kobiecie, którą uzdrowił z ducha niemocy. Biedaczka, osiemnaście lat nie mogła patrzeć w niebo. I ona i jej życie były mocno pokrzywione. Bóg ją wyprostował, tak mocno, że zamiast narzekać stała się jednym wielkim uwielbieniem. Nie ma nic gorszego niż duch niemocy. Człowiek chce dobra, ale nie ma siły być dobrym. Jak się czyta taką Ewangelię w ogrzewalni dla bezdomnych to się rozumie o co chodzi Jezusowi i z jak potężnym duchem niemocy musi stoczyć walkę. Każdy z tych ludzi kiedyś stracił moc, często poddał się życiu, nałogom, bezdomności. Jezus chce iść do nich, bo tylko On potrafi ich wyprostować. Jak mało dajemy im Jezusa! Dajemy im dużo chleba, mięsa, ciastek, rzeczy, pieniędzy - a tak mało dajemy im Jezusa! Myślimy, że jak się najedzą to się wyprostują, a oni uginają się jeszcze bardziej. Bo ich niemoc polega na tym, że szukają rozwiązania w tym co na ziemi i nie mają siły spojrzeć w niebo.
Przy ogrzewalni jest izba wytrzeźwień. Przechodziłem koło niej chyba tylko trzy razy i za każdym razem widziałem samochód przywożący pijanych ludzi. Przywożono ich w okratowanym samochodzie jak w klatce. Byli zupełnie pijani i bezwolni. Obrzygani, śmierdzący, agresywni - niepodobni do ludzi. To ci, którym diabeł obiecał wolność, a potem uzależnił, upodlił i zostawił. Diabeł choć obiecuje moc odbiera ją człowiekowi. Bóg choć się czasem wydaje niemocny napełnia mocą najsłabszych nawet ludzi. Pijany człowiek nie umie chodzić prosto, przypomina raczej kogoś kto idzie, jakby tropił węża. On już nie ma siły, żeby iść za Bogiem, więc chodzi tak, jakby szedł za diabłem. Nie dziwię się Anonimowym Alkoholikom, że jedyny ratunek widzą w jakiejś Sile z nieba, jakiejś Istocie najwyżej, która ich wyzwoli z ducha ogromnej niemocy.
Tylko kto do tych miejsc zaniesie Jezusa?
Wiem, że Bóg znajdzie takich, którzy chodzą i pójdą, ale im więcej jest ludzi dotkniętych przez ducha niemocy, tym więcej potrzeba tych, którzy im zaniosą moc od Pana.

Kaliskie przystanki

October 24th, 2014 by xAndrzej

Podczas wyprawy do Kalisza miałem dziś trzy ważne stacje.
Pierwsza była w tamtejszym seminarium. Obok zwykłej inauguracji roku byłem świadkiem poświęcenia pomnika św. Jana Pawła II. Przy tej ilości pomników Papieża, pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie świadectwo głównego fundatora tego dzieła. Ten mężczyzna opowiedział po prostu o tym, jak doświadczył cudu za wstawiennictwem Jana Pawła II. Jakiś czas temu zdiagnozowano u niego złośliwego i już aktywnego czerniaka. W klinice nakazano mu szybką operację. Poprosił jednak lekarzy, aby dali mu jeszcze tydzień, żeby mógł spełnić życzenie żony i pojechać z nią do Rzymu i Wenecji. W Rzymie przyklęknął przy grobie Jana Pawła II. Zaczął mu dziękować za dotychczasowe życie i szczerze wyznać, że jest jeszcze młody i chciałby jeszcze trochę pożyć i coś dobrego zrobić dla ludzi. W pewnej chwili ogarnęło go ciepło i czuł, że leje się po nim pot. Skończył modlitwę i wybrali się dalej na wycieczkę po Rzymie. Po powrocie do hotelu odczuł ból w miejscu, gdzie miał czerniaka. Przed spaniem zauważył, że ten guz zrobił się jakiś inny. Nad ranem ból ustąpił. Pojechali do Wenecji, aby świętować urodziny żony. Rano kiedy wszedł do łazienki i zdjął piżamę nagle zobaczył, że guz znikł z jego ciała zupełnie. Zaczął wołać żonę, żeby potwierdziła to co zobaczył. Wrócili szybko do Polski, do kliniki w Poznaniu. Ku zdziwieniu lekarzy badania nie wykazały tym razem obecności złośliwego czerniaka. Po prostu Bóg uczynił cud dzięki wstawiennictwu Ojca Świętego. Uwielbiałem dziś Boga, za Jego wielkie dzieła.

Drugą stację miałem oczywiście u świętego Józefa. Trudno być w Kaliszu i nie nawiedzić tego sanktuarium. Zamiast jakiś formułek wzięło mnie na duchową medytację. Dawno już tak na serio nie wczuwałem się w osobę i życie św. Józefa. Dziś poruszyło mnie jego odważne pokonywanie wyzwań. On ciągle musiał stawiać czoła rzeczom nieprzewidywalnym, gdzie natura miesza się z łaską, gdzie trzeba Boga postawić wyżej niż własny, ziemski rozsądek. Byłem zdumiony myśląc o rozterkach Józefa na wiadomość o stanie błogosławionym Maryi, o jego zakłopotaniu w Betlejem i konieczności ucieczki do Egiptu. Tam ludzkie racje ciągle musiały ustępować woli Bożej. Zawierzyłem Józefowi całe nasze Seminarium. Wręcz nalegałem, żeby ta nasza formacja owocowała wychowaniem mocnych kapłanów, którzy schowają swoje osobiste racje i po męsku będą pełnić wolę Boga. Prosiłem go też za siebie, żebym z małych rzeczy nie robił wielkich problemów i żebym nie uciekał od woli Bożej, ale posłusznie jak on robił wszystko, czego zechce Bóg.

Mój trzeci przystanek, już tradycyjnie miaÅ‚em w klasztorze KameduÅ‚ek w ZÅ‚oczewie. Chowam siÄ™ w ich biaÅ‚ej kaplicy, żeby zatÄ™sknić za kawaÅ‚kiem pustyni, za ciszÄ… klauzury, zza której rzeczy i troski widać zupeÅ‚nie inaczej. Przed domem siostra zbieraÅ‚a jabÅ‚ka zachwycajÄ…c siÄ™ tegorocznym urodzajem. A wewnÄ…trz panowaÅ‚a taka cisza, jakby siÄ™ wszyscy wyprowadzili z tego klasztoru. LubiÄ™ ich biaÅ‚Ä… kaplicÄ™, bo w kontekÅ›cie ich surowej reguÅ‚y, nie kojarzy siÄ™ ona z cierpiÄ™tnictwem, ale z jasnoÅ›ciÄ… Boga i nieba, dla których przecież te mniszki zostawiÅ‚y Å›wiat i pokutujÄ… każdego dnia, żeby czerpać radość gÅ‚Ä™bszÄ… niż daje ziemia. ZasypiaÅ‚em podczas modlitwy psalmami. W ciszy wychodzi czÄ™sto zmÄ™czenie. PrzypomniaÅ‚em sobie krakowskie Bielany i starych Kamedułów czasem też zasypiajÄ…cych na modlitwie. KiedyÅ› jeden z nich mnie uspokajaÅ‚ cytatem z PieÅ›ni nad pieÅ›niami: “ja Å›piÄ™, a moje serce czuwa”. Chyba jest coÅ› w tym! LubiÄ™ takie pobożne zasypianie w rytmie sÅ‚owa Bożego, taki pokój otrzÄ…sania siÄ™ ze snu, kiedy do Å›wiadomoÅ›ci dociera prawda, że jest siÄ™ tak blisko Boga.

Bestia lęku

October 17th, 2014 by xAndrzej

Balthasar czytając rozdziały Apokalipsy o Bestii nazwał ją po prostu bestią lęku. Wszystko co diabelskie polega na generowaniu i podsycaniu lęku. Kiedy się boimy uciekamy z drogi, rezygnujemy z ideałów, łatwo oddajemy się w niewolę, przestajemy walczyć. Duch Ducha Bożego jest miłością i pokojem, bo w Miłości nie ma lęku. Fałszerstwo złych duchów polega na parodiowaniu Boga, udawaniu posiadania większej od Boga mocy i mądrości. Złapani na te kłamstwa oddajemy cześć bożkom, dajemy się zniewalać rzeczom, trzymamy się bardziej tego świata niż Boga.
Mam dużo lÄ™ków. Jak tylko zapomnÄ™ o miÅ‚oÅ›ci Boga zaczynam siÄ™ bać. Jak tylko przestajÄ™ patrzeć w oblicze Jezusa zaczynam sÅ‚yszeć burze, pioruny i grzmoty, zaczynam widzieć fale tak wielkie, że nie mam nawet zamiaru chronić siÄ™ przed nimi. BojÄ™ siÄ™ o Å›wiat, o KoÅ›ciół, o ludzi, o siebie. DopadajÄ… mnie czasem lÄ™ki o przyszÅ‚ość, o zdrowie, o pieniÄ…dze i opiekÄ™ na starość. NauczyÅ‚em siÄ™ jednak z nimi wygrywać. A to dziÄ™ki wierze …
Ja po prostu wierzę, że wszystko trzyma w rękach Bóg. Jak św. Tereska wiem, że ręce Jezusa są jak winda, która mnie zawiezie do nieba, kiedy wysiądą mi nogi. Wiem, że jak mnie dopadnie ciężka choroba, to Bóg sprawi, że ona mnie oczyści, a nie wyniszczy. Uczy mnie Pan liczyć dni moje i nie ma dla mnie żadnego znaczenia czy będzie to jeszcze kilkadziesiąt czy kilkaset dni do spotkania u bram domu Ojca. Pieniędzy potrzebuję coraz mniej, choć troszczy się Pan aż nadto o swoich robotników. Wiem, że starość może być trudna, ale przestawiam sobie w głowie zegar czasu i liczę go inaczej - starzeję się dla świata, a jestem z każdym dniem młodszy dla nieba. Największe ziemskie przyjemności mam już chyba za sobą, zwłaszcza, że choć ciągle zachwyca mnie piękno ziemi, perspektywa bycia blisko Boga wydaje mi się o wiele piękniejsza. Chcę jeszcze zrobić bardzo dużo dla ludzi, ale nie mam przekonania, że jestem niezastąpiony. Nie było mnie, a inni dawali sobie radę. Nie będzie mnie to Bóg powoła lepszych, zdolniejszych i bardziej świętych. I czego się tu bać?
A jednak jest taki lÄ™k, z którym chciaÅ‚bym siÄ™ rozprawić jak najszybciej. LÄ™k, który jak “bestia” staje ciÄ…gle przede mnÄ… i zastawia mi drogÄ™ do nieba. To jest lÄ™k przed Å›wiÄ™toÅ›ciÄ…, przed takim radykalnym życiem tylko dla Boga, w przeÅ›wiadczeniu, że Bóg sam wystarczy. To jest lÄ™k, który sprawia, że zamiast caÅ‚kowicie wtopić oczy w Jezusa, ciÄ…gle rozglÄ…dam siÄ™ na boki obserwujÄ…c, czy nie tracÄ™ ludzi, rzeczy do których jestem przywiÄ…zany, czy nie odcinam siÄ™ od ukÅ‚adów i zabezpieczeÅ„, tak na wszelki wypadek. BojÄ™ siÄ™ palić mosty i tracić kontrolÄ™, tak jakbym chciaÅ‚ iść do nieba, majÄ…c ciÄ…gle za sobÄ… otwarte furtki na ziemiÄ™. BojÄ™ siÄ™ zamknąć oczu i dać siÄ™ caÅ‚kowicie poprowadzić Jezusowi, tylko ciÄ…gle żądam, żeby mi mówiÅ‚, gdzie i jak chce mnie zaprowadzić.
W Apokalipsie to Baranek odnosi zwycięstwo nad bestią. Po ludzku to paradoks, bo akurat na ziemi baranek nie należy do najodważniejszych zwierząt. Jezus jest Barankiem, który przezwycięża swój lęk i swoją słabość, i czyni z nich moc wobec której uciekają bestie. Wierzę Barankowi, który obnaża mój lęk przed świętością pokazując, że świętość jest mocą w słabości, a nie w wielkości, w prostocie a nie w wymyślonym przeze mnie radykalizmie, w krzyżu, a nie w najbardziej nawet duchowym sukcesie.
Bo czasem świętość może być ukrytą bestią!

Utracone życie

October 15th, 2014 by xAndrzej

Z okazji dnia dziecka utraconego modliłem się dziś za wcześnie zmarłe dzieci. W sumie czułem, że bardziej chyba trzeba modlić się za ich żyjących rodziców. Wierzę przecież mocno, że te dzieci znalazły swoje miejsce w domu Ojca i radują się w gronie aniołów. Natomiast ich rodzice muszą leczyć rany po stracie swych dzieci. Kiedy myślałem nad kazaniem nagle przypomniałem sobie tyle sytuacji, w których uczestniczyłem, a które związane były z odejściem dzieci nienarodzonych lub zmarłych bardzo wcześnie.
Przypomniałem sobie wiele matek z kręgu naszego duszpasterstwa, których dzieci umarły zanim się urodziły. Odprawiłem też kilka takich pogrzebów.
Pomyślałem o małym Piotrku, który umierał na białaczkę. Do dziś pamiętam twarz jego ojca przy trumnie syna. Przypominał Abrahama, który składał na całopalenie swojego ukochanego Izaaka.
Przypomniała mi się też historia Lucyny, która w zaawansowanej ciąży cierpiała na sepsę. Nigdy nie zapomnę, jak tuż po spowiedzi i namaszczeniu chorych przeszła operację usunięcia swojego dziecka, a potem zapadła na kilka dni śpiączki. Gdy się obudziła, nikt jej praktycznie nie musiał mówić, że straciła dziecko. Wyznała, że przez te kilka dni śpiączki czuła się jak w ciągu jednej nocy i że we śnie widziała małe dziecko z dzwonkiem w ręku. Szło ciemną drogą dzwoniąc delikatnie i dając znać, w jakim kierunku idzie. Kiedy doszło do wielkiego światła, umilkł dzwonek, a ona wybudziła się ze śpiączki. Utraciła swoje dziecko, ale była spokojna, że jest ono teraz w jakiejś niepojętej światłości.
W pamięci pojawiły mi się długie rozmowy z rodzicami nastolatka, który odebrał sobie życie. Jak trudno było mi ich przekonać, że to wcale nie musiała być ich wina i że muszą sobie umieć wszystko przebaczyć.
Każda utrata jest bolesna, ale jak bardzo musi boleć utrata swojego dziecka. To niewyobrażalna rana, którÄ… może uzdrowić tylko Bóg. Po dzisiejszej modlitwie podeszÅ‚a do mnie kobieta, caÅ‚a zalana Å‚zami. Kilka dni temu umarÅ‚ jej syn. “Gdyby nie Bóg i codzienna adoracja, chyba bym zwariowaÅ‚a, proszÄ™ ksiÄ™dza.” - wyznaÅ‚a przez Å‚zy.
Po tych wszystkich wspomnieniach inaczej dziś spojrzałem na Boga. Nagle stanął przede mną miłujący Ojciec, który doświadczył cierpienia i śmierci swojego jednorodzonego Syna. Na modlitwie nie umiałem sobie wyobrazić, jak Bóg Ojciec mógł uzdrowić w sobie tę ranę i ból. Przecież nie mógł nie cierpieć, bo wtedy nie byłby Miłością i Czułością. Jedyne słowo, które przyszło mi na myśl to miłosierdzie, rozumiane jako zdolność do miłości pomimo zranień. Zraniony Bóg nie przestał kochać i przez to wyrwał zwycięstwo szatanowi. Próbowałem o tym powiedzieć dziś tym ludziom zgromadzonym na cmentarzu przy pomniku dziecka utraconego. Wśród nich byli rodzice, którzy stracili swoje dzieci. Modliłem się za nich i umiałem ich tylko poprosić, aby poranieni nie przestali kochać, bo tylko miłość pomimo straty potrafi uzdrowić najgłębsze nawet rany.

Pycha to rozum, który zgubił miłość

October 14th, 2014 by xAndrzej

PamiÄ™tam dziÅ› o Sercu Jezusa. Pewnie dlatego, że odprawiaÅ‚em MszÄ™ Å›w. ze wspomnienia Å›w. MaÅ‚gorzaty Marii Alacoque. PrzypomniaÅ‚y mi siÄ™ uliczki, bazylika i koÅ›ciółek objawieÅ„ w Paray-le-Monial. Bóg jest niesamowity. Przez mistyków daje odpowiedź mÄ™drcom tego Å›wiata. Kiedy ludzie oÅ›wiecenia zachÅ‚ystywali siÄ™ rozumem Jezus przypomniaÅ‚ o swoim Sercu. Bo rozum, który zgubi miÅ‚ość przeradza siÄ™ w pychÄ™. Kiedy Å›wiat woÅ‚aÅ‚, że jesteÅ›my tylko wtedy gdy myÅ›limy, Jezus mówiÅ‚ przez Å›w. MaÅ‚gorzatÄ™ do każdego czÅ‚owieka: “ProszÄ™ ciÄ™ o miÅ‚ość!” Tacy jesteÅ›my, jakie jest nasze serce. To z serca czÅ‚owieka wychodzi wszystko. Nie ma w tym żadnej pogardy wobec rozumu, ale Å›wiadomość tego, że rozum bez miÅ‚oÅ›ci tak naprawdÄ™ niczego nie rozumie do koÅ„ca i choć wie tak dużo, może narobić mnóstwo gÅ‚upstw.
Czytaliśmy dzisiaj ewangelię o faryzeuszach, którzy dbali o to, co zewnętrzne, a ich serce było brudne i pełne nienawiści. Perfekcyjnie zadbali o przepisy i regulaminy, ale w środku pozostali cyniczni i zimni. Zaufali zewnętrznym metodom i projektom, światu, wymyślonemu przez siebie, ale ich serce nie było przemienione i skierowane na Boga. Ich świat nie był dobrym światem i ostatecznie świata nie zbawił. Zbawienie przyszło przez dar Serca Jezusa, Jego miłość do końca. Ufam tej drodze, choć wiem, że jak kiedyś pokocham do końca to mnie zabiją, że jak w życiu postawię na miłość, to mnie wykorzystają, odsuną na margines i wyśmieją. Wierzę, z możliwie największą pewnością, że jak śmierć potężna jest miłość, a żar jej to żar ognia, płomień Pański!

Święty i diabeł

October 9th, 2014 by xAndrzej

Kiedy tylko Jezus zaczyna mówić o modlitwie, uczyć modlitwy i wzywać do wytrwałości w modlitwie natychmiast budzą się demony. Największym zagrożeniem dla nich jest człowiek uwielbiający Boga, nawiązujący z Nim kontakt. Nic więc dziwnego, że tam gdzie jest dużo modlitwy jest dużo walki duchowej. Wszystko rozgrywa się w domu naszego serca. Brazylijski teolog Leonardo Boff pisał, że w sercu każdego człowieka zamieszkują święci i złe duchy. Jest we mnie święty i diabeł - dlatego skazany jestem na duchowe walki, na ciągłe dokonywanie wyboru, po czyjej stronie stanę, komu w sobie dam pierwszeństwo, komu oddam władzę nad sobą. Najważniejsze, żebym pamiętał, że to jest walka. Muszę walczyć o Boga we mnie! Tak jak walczy Jezus o zbawienie mojej duszy, jak oddaje życie dla mojego życia.
Chrześcijaństwo rozwodnione jak ciepłe kluchy jest zawsze skazane na przegraną. Bez duchowej walki jest ono skazane na wymarcie. Kiedy nie walczę o Boga tylko pozornie śpią we mnie diabły. One po prostu mają spokój i nie muszą się wściekać jeśli tak mało jest Boga we mnie. Diabeł jest jak nowotwór, który najpierw niszczy powoli i bezobjawowo, ale kiedy go poruszysz zaczyna boleśnie zabijać.
Na szczęście jest też we mnie święty, taka większa część mnie, która jest dziełem Boga, która jest stworzona za dotknięciem palca Bożego, jest w moim sercu rozlana miłość Boża i Boże podobieństwo. Ponieważ świętość jest z Boga jest silniejsza od wszelkich demonów. Tylko muszę się na nią zdecydować, żeby we mnie wygrała. Muszę stanąć po stronie świętości, żeby związać na zawsze wszelkie złe duchy.
To takie oczywiste i proste - czemu więc tylu z nas przegrywa z demonami? Nasza pycha sprawia, że wolimy cierpieć, wolimy być zniewoleni, wolimy się smucić, żeby tylko siebie postawić wyżej niż Boga. Chcemy walczyć sami, udajemy, że sami sobie poradzimy, żeby tylko sobie przypisać zwycięstwo a nie Bogu. I choć czasem wygramy jakąś pojedynczą bitwę, przegrywamy całą wojnę. Diabeł, dla zmylenia, pozwoli nam się czasem wyrzucić z serca, ale zaraz wraca z siedmioma innymi diabłami, żeby niszczyć jeszcze więcej.
Tak się dzieje, gdy jesteśmy połowiczni. Gdy w domu naszego serca próbujmy mieć pokoje jednocześnie dla Boga i diabła. W takim sercu zawsze jest konflikt, wewnętrzne rozdarcie.
Tak się dzieje, gdy jesteśmy nieuporządkowani. Gdy w naszym wewnętrznym domu mamy pokoje na pokaz, czyściutkie i wysprzątane i pokoje na zapleczu, pełne nieczystości i brudu. W takim sercu prędzej czy później będzie infekcja.
Sami z siebie nie wygramy tej walki. Wygrał ją Jezus, a my możemy zwyciężać tylko w Nim i tylko wtedy, kiedy całe swoje serce oddamy Jezusowi i pozwolimy Mu porządkować serca według Jego woli.

W kolejce do nieba

October 4th, 2014 by xAndrzej

Z naszego pobytu w La Vernie, miejscu, gdzie św. Franciszek otrzymał stygmaty, zapamiętałem wystrój głównego ołtarza. Trochę już o nim czytałem w książce Bpa Grzegorza Rysia. Tradycyjnie, pod krzyżem Jezusa znajduje się św. Jan i Matka Boża. Natomiast po stronie Maryi, tuż za Nią stoi święty Franciszek. Razem z Matką Bożą stanowią taki początek kolejki do nieba. Maryja jest oczywiście pierwsza w tej kolejce, a za nią święty Franciszek. Można by domalować jeszcze bardzo długą kolejkę świętych. Kiedy myślałem o tym, poczułem się zaproszony, żeby stanąć w tym ogonku, gdzieś daleko z tyłu. W końcu droga do nieba wiedzie przez krzyż i trzeba się do niego ustawić, żeby zdobyć niebo. Najbardziej nawet niebiańscy święci dostali się tam przez krzyż. Z wiadomych względów, bardzo podoba mi się krzyż św. Andrzeja. Przypomina mi on bardziej o przekreślaniu siebie niż o cierpieniu. Bo w drodze za Jezusem, drodze do nieba chyba najważniejszą umiejętnością jest zdolność do zostawiania siebie, świata i wybieranie Boga.
Kiedy próbujÄ™ ustawić siebie w kolejce do nieba, już samo myÅ›lenie o tym, przypomina mi, że przecież istnieje inny Å›wiat, zupeÅ‚nie inna perspektywa i inne kolejnoÅ›ci. W tej kolejce raczej nie liczÄ… siÄ™ Å›wiatowe zaszczyty i tytuÅ‚y, raczej żadnego znaczenia nie bÄ™dzie miaÅ‚ stan naszych kont bankowych, a wszelkie materialne zabezpieczenia mogÄ… okazać siÄ™ bardziej zaporÄ… niż schronem. ÅšredniÄ… wartość bÄ™dÄ… miaÅ‚y moje znajomoÅ›ci i tak zwane szerokie plecy, moje miejsca na gieÅ‚dach nazwisk w wyÅ›cigu o intratne stoÅ‚ki. MyÅ›lÄ™ nawet, że bez znaczenia bÄ™dÄ… nawet najwiÄ™ksze dzieÅ‚a zostawione na ziemi dla ludzkoÅ›ci. JeÅ›li przeżyjÄ… kilka lat to wszystko. A już zupeÅ‚nie nie bÄ™dzie siÄ™ liczyÅ‚ mój wyglÄ…d, moje ubrania i bogate rzeczy. Zanim w niebie zobaczÄ™ MaryjÄ™, Franciszka, FaustynÄ™, Ojca Pio czy Jana PawÅ‚a II bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ siÄ™ przywitać z tymi najbiedniejszymi i najprostszymi ludźmi jakich Bóg postawiÅ‚ na drodze mojego życia. Oby ich wyszÅ‚o po nas jak najwiÄ™cej. A to zależy od tego, przy ilu z nich zatrzymujemy siÄ™ tu na ziemi. Najbardziej liczÄ™ na mojÄ… bezdomnÄ… przyjaciółkÄ™, która co poniedziaÅ‚ek czeka na mnie u bram Jasnej Góry. LiczÄ™ też na Tomka, którego za mÅ‚odu woziÅ‚em na wózku inwalidzkim i spÄ™dzaÅ‚em z nim dużo czasu przywożąc do akademika. JeÅ›li nie umrÄ™ wczeÅ›niej niż wujek Józek, to na niego też bÄ™dÄ™ liczyÅ‚, że siÄ™ wyrwie przed Å›w. Piotra i powie, żebym, “nie pÄ™kaÅ‚ tylko wchodziÅ‚”.
Jednym słowem, w kolejce do nieba, nie czeka się bezczynnie na swoją kolej i nie wchodzi się pojedynczo. Trzeba sobie znaleźć ludzi, którzy mają plecy bardziej u Boga niż na ziemi.

Czy Chrystus jest katolikiem?

October 2nd, 2014 by xAndrzej

Właściwie nie wiem czemu zastanawiałem się nad tym, co to dla mnie znaczy, że jestem katolikiem? Doskonale to rozumiem, że dla większości ludzi jest to etykietka mojej przynależności do konkretnego Kościoła i wyznania. Zdecydowanie ważniejsza od tego zaszeregowania jest pamięć o byciu dobrym człowiekiem, wiarygodnym chrześcijaninem czy po prostu porządnym księdzem. Mimo to nie mam kompleksów z powodu mojej katolickości. Paradoksalnie, choć ludziom to słowo kojarzy się z jakimś ograniczeniem w obrębie zamkniętej grupy to dla mnie oznacza ono prawdę o Chrystusie otwartym na każdego człowieka. Dzięki tej katolickości Kościoła mogłem kiedyś odnaleźć Chrystusa, bo Kościół mnie nie odrzucił ale przyjął i doprowadził do Boga. Jasne, że można bardzo nadużyć tego przymiotnika, że można się wystraszyć wszystkiego, co katolickie, zwłaszcza na fali mody na antykatolickość. Mój Kościół jest katolicki, bo Chrystus w nim pragnie obdarowywać Sobą każdego człowieka, pragnie każdego człowieka doprowadzić do zbawienia. To nie jest hermetyczna wspólnota tylko dla wybranych. Jeśli czasem taką przypomina to znaczy, że zgubiła gdzieś swoją katolickość. Ten przymiotnik nosi też w sobie wielką tęsknotę za jednością wszystkich, którzy wierzą w Chrystusa, a którzy właśnie, zdradzając katolickość, podzielili Kościół na różne denominacje, partykularne wspólnoty, ekskluzywne grupki religijne. Kościół Chrystusa u swoich źródeł jest katolicki, bo jest powszechny. To jest Kościół zbudowany na Piotrze, Jakubie i Janie, to jest Kościół, który jest w Afryce, Europie, Ameryce i Azji. Choć tak różny, to zjednoczony jedną wiarą, jednym chrztem, jedną Ewangelią. Nie mam też kompleksów kiedy nazywam katolickim Kościół, do którego należę, a który zachował w sobie możliwie najwierniej Tradycję, który buduje swoją jedność z Chrystusem w oparciu o budowaniu na skale, którą Jezus wskazał, dając klucze swojego królestwa św. Piotrowi. Cieszę się, że nie jestem jakimkolwiek księdzem, ale właśnie księdzem katolickim, a więc takim, którego kapłaństwo nie jest tylko zawodem, urzędem, funkcją, ale jest sakramentem, czyli zewnętrznym znakiem kapłaństwa samego Chrystusa.
Zamiast kompleksów swojej katolickości, zamiast chowania jej przed światem, może bardziej powinniśmy być dumni z tego co katolickie, a przez to robić wszystko, co tylko możliwe, żeby słowo katolicki, znaczyło naprawdę to, co znaczy i kojarzyło się z tym, co najbardziej ewangeliczne i najbardziej chrystusowe. Może bałbym się powiedzieć, że Chrystus jest katolikiem, ale nie mam najmniejszej wątpliwości, że Chrystus, Jego Ewangelia i Jego Kościół są katolickie.

Matka powołań

October 1st, 2014 by xAndrzej

Apel Jasnogórski na rozpoczęcie roku 2014/2015

Jasna Góra - 30 września 2014r.

Maryjo, nasza Matko i Królowo,
Chcemy uwielbiać Boga, za dar twojego powołania, za twoje amen, wypowiedziane wobec planów z nieba, za twoje „fiat” na Boże wezwanie, żeby przynieść światu Jezusa, za twoje bezdyskusyjne słuchanie słowa Bożego. W tym wszystkim jest źródło twojego piękna, twojej pełni życia i twojej przeogromnej skuteczności we wstawianiu się u Boga we wszystkich naszych sprawach. Nie tylko zostałaś powołana do wielkich rzeczy, ale w doskonały sposób odpowiedziałaś na to powołanie i najgorliwiej jak to możliwe wypełniłaś je do końca.
Kiedy myślimy o powołaniu, zwykle myślimy o księżach, zakonnikach, siostrach zakonnych, ale przecież każdy człowiek jest powołany, bo Bóg zanim da życie najpierw powołuje, bo dla każdego człowieka Bóg ma wspaniały plan, powołuje go do wspaniałych rzeczy. Bóg w możliwie największym stopniu pragnie by człowiek żył pełnią swojego życia, by zrealizował wszelkie swoje dobre pragnienia, by wreszcie, po ziemskiej pielgrzymce, zamieszkał w najszczęśliwszym domu miłosiernego Ojca. Człowiek, który odnajduje i wypełnia swoje powołanie żyje szczęśliwie, bo wie po co żyje i kocha życie. Smutni są ludzie, którzy nie wiedzą kim mają być, którzy nie mają dla kogo żyć, którzy mijają się z Bożym powołaniem. Oni są jak bogaty młodzieniec z Ewangelii – noszą w sobie wielkie pragnienia wiecznego szczęścia, a odchodzą smutni, uwikłani i związani przez swoje ziemskie i ograniczone posiadłości.
Znasz dobrze Maryjo, tylu smutnych młodych ludzi, którzy nie potrafią zostawiać, którzy żyjąc na uwięzi swojej wygody, przyjemności, swoich posiadłości, żyją jak na hamulcu, wszędzie czując się nieswojo, nie u siebie. Dlatego tylu ich przychodzi do Ciebie, pytając o drogę, prosząc o pomoc w dokonywaniu wyborów, błagając o odwagę, żeby pójść za wezwaniem Pana.
Matko Powołań, pomóż każdemu z nas usłyszeć i iść każdego dnia za wolą Pana!
Razem z całym akademickim światem, swój nowy rok formacji rozpoczynają polskie seminaria duchowne, w których swoją odpowiedź na Boże powołanie do kapłaństwa rozwijają młodzi ludzie. W imieniu wszystkich wspólnot seminaryjnych, diecezjalnych i zakonnych, staje przed Tobą, bliska Ci wspólnota Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Częstochowskiej i Diecezji Sosnowieckiej w Częstochowie.
Tobie, która jesteś wzorem odpowiedzi na powołanie, zawierzamy siebie, naszą drogę do kapłaństwa i całe, ważne dzieło powołań kapłańskich i zakonnych.
Jesteś Matką Jezusa, Najwyższego i Wiecznego Kapłana, dlatego najlepiej rozumiesz na czym polega dorastanie do kapłaństwa i jak należy mu towarzyszyć. Bądź Matką i towarzyszką w drodze do kapłaństwa każdego polskiego seminarzysty.
Wpatrując się w twoje Niepokalane serce, proszę Cię Maryjo, aby serca tych młodych mężczyzn były pełne pragnienia świętości.. Żeby to były serca bijące nieustannie w rytm Bożego Słowa. Tak dużo zależy od kapłańskiego serca. Jakie jest serce kapłana takie jest jego kapłaństwo. Czym żyje serce księdza tym żyje jego parafia, jego wspólnota, tym żyje on sam.
Módl się Maryjo, by serca przyszłych kapłanów nie były utuczone przyjemnościami, ociężałe poszukiwaniem sukcesu i władzy. Uproś nam serce niepodzielne, całe oddane dla Jezusa, żyjące dla miłości jeszcze większej niż wspaniała miłość małżeńska i ojcowska. Przygotuj nasze serca do czystości i życia w celibacie na świadectwo serca niepodzielnego, całkowicie oddanego temu, dla którego zdecydowaliśmy się oddać życie.

Wpatrujemy się też w Twoje Jasnogórskie oblicze, Maryjo! Twoja twarz jest poraniona. Nawet tak wielkie powołanie nie uchroniło Cię od ran. W Ewangelii wydarzenia powołania apostołów opisane są na przemian z wydarzeniami uzdrowienia. Jezus powołuje nas z naszą biedą, z naszymi ranami. Jak mówił nam nasz tegoroczny rekolekcjonista Ks. Krzysztof Wons, Bóg powołał nas jakby w szpitalu – dlatego nie ma wśród nas doskonałych i idealnie zdrowych kandydatów na księży. Wierzymy jednak mocno, że Bóg powołując uzdrawia. Dlatego tu jesteśmy, bo potrzebujemy uzdrowienia, bo spoglądając na twoje rany Maryjo, ufamy, że Bóg jest większych od naszych ran i słabości, że choć „niewielu wśród nas mądrych i od razu świętych”, ale spodobało się Bogu powołać to co głupie w oczach świata, aby zawstydzić pyszny świat i pokazać, że przez posługę słabych ludzi, Bóg może dokonywać rzeczy wielkich.

Na koniec chcę jeszcze spojrzeć na Twoje ręce, Maryjo! Ksiądz musi często patrzeć na swoje ręce. Kleryk musi je przygotować do włożenia ich podczas święceń w ręce biskupa i do przygotowania ich do namaszczenia świętymi olejami, żeby Bóg mógł je konsekrować. Ale ręce są po to, żeby coś w nich trzymać, coś w nich mieć. Ręce Maryi uczą nas trzymania w ręku Jezusa, wskazywania na Niego. Żeby mieć takie ręce, to trzeba najpierw umieć dla Jezusa porzucać swoje własności - własne pomysły, własne programy na kapłaństwo, porzucać korzyści jakie czasem przynosi nam powołanie – wyższy standard życia, bezpieczną i wygodną pracę, uznanie u ludzi. Bo kapłaństwo to powołanie a nie posiadłość. Potrzebne nam są takie wolne, kapłańskie ręce, bo kiedy przyjdzie krzyż, odrzucenie, porażka, żeby się okazało, że naszą ważnością jest Jezus, a nie Jego dary.

Matko, Najwyższego i Wiecznego Kapłana, Wychowawczyni Powołań Kapłańskich,
U progu nowego roku formacyjnego zawierzamy Ci wszystkie, polskie seminaria duchowne, diecezjalne i zakonne – naszych biskupów, którzy są pierwszymi formatorami i dla których seminarium duchowne jest jak źrenica oka, przez które można zobaczyć przyszłość lokalnego Kościoła. Zawierzamy Ci wychowawców, profesorów, świeckich pracowników naszych seminariów duchownych, prosząc dla nich o Ducha mądrości i roztropności w formowaniu przyszłych księży. Zawierzamy Ci wreszcie każdego kleryka od pierwszego aż po szósty rok.
Dziękujemy Bogu za nich, a Ciebie Maryjo prosimy, aby nie tylko wytrwali, ale żeby na zawsze uwierzyli, że choćby mieli wszystko oddać dla Jezusa, stokroć więcej otrzymają tu na ziemi i kiedyś w niebie.