Go to content Go to navigation Go to search

Modlitwa na Rok Kapłański

June 28th, 2009 by xAndrzej

Diakon AdaÅ› przyniósÅ‚ mi przepiÄ™knÄ… modlitwÄ™ na Rok KapÅ‚aÅ„ski, uÅ‚ożonÄ… przez Å›w. Jana MariÄ™ Vianney’a, a przytoczonÄ… ostatnio przez Ojca ÅšwiÄ™tego Benedykta XVI. Zapraszam Was do wspólnego jej odmawiania:

Kocham Cię, o mój Boże, i moim jedynym pragnieniem jest kochać Cię aż do ostatniego tchnienia mego życia. Kocham Cię, o mój Boże, nieskończenie dobry, i wolę umrzeć, kochając Cię, niż żyć bez kochania Ciebie. Kocham Cię, Panie, i jedyna łaska, o jaką Cię proszę, to kochać Cię wiecznie. Boże mój, jeśli mój język nie jest zdolny mówić w każdej chwili, iż Cię kocham, chcę, aby moje serce powtarzało Ci to za każdym moim tchnieniem. Kocham Cię, mój Boski Zbawicielu, gdyż zostałeś ukrzyżowany za mnie i podtrzymujesz mnie ukrzyżowanego z Tobą. Mój Boże, spraw, bym oddał ducha kochając Cię i czując, że Cię kocham. Amen.

W obecności Baranka, czyli szpitalne rekolekcje

June 25th, 2009 by xAndrzej

W obecności Baranka, czyli szpitalne rekolekcje

Bóg jest konkretny. Jeśli pisałem niedawno, że kapłan czasem musi być jak Baranek, a nie tylko jak Pasterz to Bóg zorganizował mi okoliczności, w których od początku do końca oddałem się w ręce innych i mogłem nie tyle gadać, co bardzo konkretnie poczuć się przez cztery dni współcierpiącym Barankiem. W niedzielę trafiłem do szpitala, na niezbyt skomplikowaną operację. Od samego początku poczułem się w tej sytuacji wezwany do tego, aby pierwszy raz w życiu nie być dla chorych, ale być chorym. Zaplanowałem sobie ten czas jako moje szpitalne rekolekcje, dlatego o nich chcę pisać. Mało w nich bohaterstwa, a więcej zupełnie nowego doświadczenia cierpienia. Nagle zrozumiałem pawłowe słowa o konieczności „dopełnienia cierpienia Jezusa”. Dotąd doświadczenie poważniejszego cierpienia chodziło obok mnie, przez te kilka dni mogłem doświadczyć szpitalnego łóżka, sali operacyjnej, narkozy, współcierpienia z braćmi, którzy w o wiele większy sposób niż ja dopełniają „cierpień Chrystusa”. Jadąc do szpitala na swoje wyjątkowe rekolekcje sformułowałem sobie kilka postanowień, aby ten czas był możliwie najbardziej barankowy.
Postanowienia rekolekcyjne:
Współcierpieć z Chrystusem- świadomie przyjmować każdy ból, lęk w łączności z Ukrzyżowanym;
Być obecnością Baranka pośród chorych, czyli cicho i życzliwie świadczyć o Jezusie, więcej przyjmowaniem doświadczeń niż gadaniem;
Nie szukać żadnych przywilejów ani związanych z byciem księdzem, a tym bardziej rektorem seminarium, żeby być z prostymi i ubogimi;
Ofiarować każdy trud w intencji kapłanów, kleryków i nowych powołań kapłańskich;
Modlić się nieustannie i w każdych warunkach.

Niedziela – Mały Ogrójec
Rozumiem trochę bardziej lęk przed cierpieniem. Zanim wsiadłem do samochodu, żeby jechać do szpitala targały mną różne myśli. Może jeszcze poczekać? Może lepiej sobie to wszystko zorganizować, nawiązać kontakty z wybitnymi profesorami, poszukać najlepszej kliniki? Mało brakowało i bym uciekł. Dorobiłbym sobie wspaniałą i bardzo rozumną motywacje mojej rezygnacji. Dokładnie o 15 dojechałem do kościoła św. Joachima w Sosnowcu, położonego tuż obok szpitala. Miejscowy proboszcz jakby wzmacnia moje wątpliwości. Tłumaczy mi o swoich dobrych kontaktach z lepszym szpitalem i lepszymi specjalistami. Ale przecież mam nie szukać żadnych przywilejów. Idę więc w kierunku szpitala, który już na pierwszy rzut oka wygląda na zwykły podrzędny szpital miejski. Szybko trafiam na oddział chirurgiczny. Wszystko jest tu w dużym nieładzie. Okazuje się, że mój zabieg będzie ostatnim przed przeprowadzką i właściwie wszystko jest już spakowane na oddziale i nie przyjmuje się już nowych pacjentów. Trafiłem na wspólną salę z sześcioma łóżkami, z których tylko dwa były zajęte. Moimi pierwszymi braćmi w cierpieniu są: Tadziu, który ma poważne kłopoty z trzustką i Marcin – który nie może dojść do siebie po poważnej operacji żołądka. Ten ostatni z bólem pokazuje mi swój rozkrojony brzuch i cieknącą z rany ropę. Tak jest od tygodnia. Zaskakuje ich informacja, że jestem księdzem i na początek trochę są sztywni. Dostaję łóżko pod oknem z szarą pościelą. Moi nowi bracia z uwagą śledzą moją reakcję, szczególnie gdy układam sobie poduszkę na łóżku. Poszewka na poduszce ma pełno dziur i wygląda już na bardzo starą. Najwyraźniej śledzą moją reakcję, a nawet delikatnie pytają: „Może poprosić siostrę, to księdzu zmieni? To nie wypada, żeby ksiądz miał taką poduszkę!”. Tłumaczę się, że to nie szkodzi, bo dużo jeździłem ze studentami i jestem przyzwyczajony do różnych standardów. Ta drobna rzecz najwyraźniej topi lody. Chłopaki opowiadają mi trochę o sobie. Marcinowi życie się zawaliło przez chorobę. Pracuje dorywczo na budowie i teraz już przez dłuższy czas nie będzie mógł pracować. „Muszę wysłać swoją kobitę do roboty, żebyśmy jakoś wyżyli. Aż wstyd człowieka bierze, że nawet w szpitalu nie może wziąć sobie sali z telewizorem, bo brakuje nawet dwóch złotych, żeby zapłacić za oglądanie.” – tłumaczy mi mocno strapiony. Pytam szybko czy wiedzą gdzie jest kaplica. Od razu wskazują mi miejsce. Znają je nie dlatego, że chodzą się modlić, ale dlatego, że przed wejściem do kaplicy jest nielegalna palarnia dla pacjentów. Na moje pytanie o kaplicę odpowiada mi też pielęgniarka. „To smutne proszę księdza, ale nasza kaplica jest ciągle zamknięta. Ksiądz przychodzi dwa razy w tygodniu rozda komunię i zamyka kaplicę, a przecież nawet my same chciałybyśmy się pomodlić”. Z zamiaru dłuższej niedzielnej modlitwy przed Najświętszym Sakramentem nic więc nie wyjdzie. Widocznie Bóg chce, żeby od początku do końca moją kaplicą była sala szpitalna. Od razu przygotowują mnie do operacji, pobierają krew, robią EKG, przygotowują miejsce, które będzie poddane zabiegowi. Wieczorem modlę się czym tylko mogę. Odmawiam wszystkie możliwe litanie i wszystkie części różańca. Łóżko jest super niewygodne. Po środku czuje się jakiś metalowy pręt, który pije w plecy. Wszystko wydaje mi się ważne szczególnie dlatego, że mam ważną intencję mojego pobytu – modlitwa za kapłanów, kleryków i o nowe powołania kapłańskie i zakonne. Spałem jednak długo i spokojnie, bo na pomoc przyszło mi zwykłe ludzkie zmęczenie.

Poniedziałek – Okruchy Kalwarii
Nawet nie wiedziałem, że dzień w szpitalu zaczyna się prawie tak samo wcześnie jak w seminarium. O 5.40 pielęgniarka wezwała nas do mierzenia temperatury. Dalej czynności medyczne szły bardzo szybko. Mierzenie ciśnienia, pobranie krwi, dwie kroplówki sączące się powoli do żyły. Między tym wszystkim moje poszarpane poranne modlitwy. Poszarpane nie tylko dlatego, że przerywane zabiegami, ale też z powodu dopadającego mnie lęku przed zabiegiem. Przecież to pierwszy mój świadomy pobyt w szpitalu i pierwsza w życiu operacja. Mimo to jestem spokojny. Przed ósmą wizyta ordynatora i ustalenie operacji na dziewiątą. A więc tylko godzinę, może to i dobrze, bo nie ma czasu na myślenie. Anestezjolog uświadamia mi procedury narkozy. Będę znieczulony na ponad pięć godzin ale tylko od pasa w dół. Nie będę czuł bólu, ale będą miał pełną świadomość dokonywanych czynności. Nie wolno mi wstawać przez 24 godziny. Już o 8.30 znalazłem się na bloku operacyjnym. Może dla innych to proste, ale dla księdza to duże zażenowanie być zupełnie nagim pośród pielęgniarek i lekarzy. Takie małe obnażenie. Zupełnie świadomie łączę je z Krzyżową Drogą. Dostaje zastrzyk w kręgosłup, przez chwilę robi mi się ciepło i z mojej świadomości ucieka mi połowa mojego ciała. Nie czuje brzucha, nóg. Po raz pierwszy w życiu doświadczam tego, czego doświadczają moi niepełnosprawni przyjaciele pozbawieni czucia. Myślę o Piotrku, który po wypadku czuje tylko swoją głowę. Przez moment modlę się za niego o uzdrowienie. Pielęgniarki ustawiają moje ciało na stole operacyjnym, przywiązują mi nogi pasami. Sam zabieg jest rzeczywiście zupełnie bezbolesny. Wszystko kończy się o 10 tej. Biedne kobiety dźwigają mnie ze stołu na łóżko transportowe, potem na łóżko szpitalne. Chcę im pomóc, ale nie umiem, nie czuję przecież kompletnie połowy swojego ciała. Znów doświadczenie Kalwarii – oddać swoje ciało w ręce innych. Nie czuć się panem swojego ciała. Ze spokojem wracam na salę szpitalną. Cały czas kontempluje to dziwne uczucie braku świadomości swoje ciała. Władnymi rękami dotykam nóg i tak się czuje jakbym dotykał jakiś martwych przedmiotów, czegoś co nie jest moje. Przecież tak naprawdę życie nie jest moje, ciało nie jest moje, trzeba je umieć oddać Bogu. Leżę nieruchomo jeszcze ponad cztery godziny. Dziwny stan, w którym doświadczyłem chyba najpiękniejszej modlitwy. Wiedząc, że nie będę dziś mógł odprawić mszy świętej przy ołtarzu, odprawiałem ją na sposób duchowy. Pielęgniarka podała mi małą książeczkę z tekstami mszalnymi i słowo po słowie odprawiałem moją szpitalną mszę. Te wszystkie słowa z mszy świętej miały teraz nadzwyczajne znaczenie. Oddanie Ciała, przelanie Krwi, ofiara i cierpienie dla zbawienia drugich – to wszystko stało się dla mnie bliższe i bardziej niż zwykle czułem się zanurzony w tych tajemnicach. A przecież moja sytuacja wobec męki Jezusa jest jak kropla wody w oceanie. Komunię świętą przyjąłem w sposób duchowy. Wyobraziłem sobie fizyczny smak Hostii, cały ten proces łamania chleba, spożywania, połykania. Dzięki narkozie nie czułem bólu i mogłem skupić się na modlitwie. Po ponad pięciu godzinach zaczęło się odzyskiwanie czucia w nogach, od palców w górę. Jakby nowe stwarzanie człowieka, jakby Bóg wkładał we mnie trochę nowego życia. Im więcej tego życia przychodziło tym więcej pojawiało się bólu. Nowe życie nie może nie boleć. W miejscu gdzie byłem operowany pojawił się rzeczywiście porządny ból. Każde jego odczucie znów mogłem ofiarować za kapłanów, kleryków i o nowe powołania. Tę mistyczną intencje przerwała mi pielęgniarka. Stanęła przede mną ze strzykawką w ręku mówiąc: „Naprawdę nie musi ksiądz cierpieć, dam zastrzyk i przestanie boleć!”. I wbiła mi igłę w pośladek. Tak się skończyło moje ofiarowanie większego bólu. Widocznie Bóg nie chce jeszcze ode mnie jakiejś poważniejszej Kalwarii. Noc był trudna, ale pełna modlitewnej komunii z Jezusem. Dziwię się ludziom, którzy nie wierzą w Boga. Z kim oni są kiedy cierpią? Muszą być bardzo samotni i zrozpaczeni.

Wtorek – Wszystkim dla wszystkich
Założyłem sobie, że moje szpitalne doświadczenie mam ofiarować dla drugich. Zmarnowałbym te maleńkie okruchy cierpienia zachowując je dla siebie. Już po siódmej zgrupowano nas w jednej sali. Szpital ma się przeprowadzać, pacjentów jest mało więc trzeba wszystkich upchnąć w jednej sali. Trafiam więc do zapełnionej sali z telewizorem na ścianie. Poznaję nowych ludzi. To zwykli, prości robotnicy z Zagłębia. Dawno nie usłyszałem tylu przekleństw. To jest już ich normalny sposób komunikowania się. Mimo to są życzliwi, ale mało się przejmują, że jestem księdzem. W centrum naszego szpitalnego życia staje telewizor. Musiałem dołączyć się do zrzutki, żeby telewizor mógł grać cały dzień. Pytam mojego najbliższego sąsiada, też Andrzeja (chyba najbardziej chorego z nas wszystkich), czy nie męczy go to telewizyjne granie. „To dla mnie, proszę księdza, kawałek domu” – odpowiedział. Szybko zrozumiałem, że ich domowe życie odbywa się w tle telewizora. Do dziesiątej nie wolno mi się było ruszać. W tym czasie odwiedził mnie znajomy ksiądz i przyniósł z portierni klucze do kaplicy szpitalnej. To najcudowniejszy prezent tego dnia – klucze do kaplicy gdzie jest tabernakulum i ołtarz. Nie mogłem się doczekać kiedy minie dziesiąta i pobiegnę przed Jezusa, aby dziękować Mu za wszelkie dobro. Niestety około dziesiątej ogarnia mnie jakaś dziwna fala słabości. Okazuje się, że dostaje temperatury. Wprawdzie mam trochę ponad 38 stopni, ale pielęgniarka każe jeszcze leżeć w łóżku i podaje mi kolejny zastrzyk. Z pokorą więc zostaje i słucham moich współcierpiących braci. Dużo mi mówią o swoich problemach z pracą, z utrzymaniem rodziny. Opowiadają mi o sowich upodobaniach do picia wódeczki i palenia papierosów i czasem się wydaje, że największym ich problemem związany z chorobą będzie to, że nie będą się już mogli tak normalnie bawić i używać. Próbuję wprowadzać jakieś religijne tematy, ale te kończą się zwykle opowiadaniem o księżach. Chociaż chłopaki co chwile wracają do wspomnień z dzieciństwa. Któryś był na pielgrzymce w Częstochowie, inny chodził z ojcem do Piekar. Jakie to dziwne, że tak szybko świat potrafi zabić w ludziach doświadczenie Boga. Przypominam sobie francuskich księży robotników. Czy trzeba, żebyśmy jeszcze bardziej zbliżyli się do tych normalnych prostych ludzi? Czy nie jest tak, że stworzyliśmy sobie elitarny świat duchownych, śrubując wygodny poziom życia i oddalając się od tego prostego świata robotników? Z pewnością eksperyment francuskich księży robotników był nie udany, ale może warto dziś na nowo przemyśleć nasze kapłańskie miejsce wśród zwyczajnych ludzi?
Dopiero po 18 mogę ruszyć z łóżka. Okazuje się, że czuję się mocny i mimo bólu pooperacyjnego mocno stoję na nogach, a temperatura troszkę spadła. Uciekłem więc do kaplicy, żeby odprawić mszę świętą. Rzeczywiście, kaplica jest zaniedbana, ale najważniejsze, że jest tabernakulum i Najświętszy Sakrament. Na tabernakulum znak Serca Jezusowego. Wzruszył mnie ten symbol i szybko skojarzył mi się z Rokiem Kapłańskim, który zaczął się w uroczystość Serca Jezusowego. My, kapłani, jesteśmy szczególną miłością Jezusowego Serca. Miałem więc okazję myśląc o Sercu Jezusa modlić się za wszystkich kapłanów i naszych świeckich przyjaciół. Po modlitwie ubrałem najgrubszy ornat i trochę trzęsąc się z zimna samotnie odprawiałem mszę świętą, za wszystkich ludzi, których Bóg postawił i stawia na drodze mojego życia. To była Eucharystia dziękczynienia za dar każdego człowieka spotkanego w moim życiu. Ci wszyscy ludzie stali się moim poligonem miłości.

Środa – Powrót z Kalwarii
Miałem ciężką noc. Andrzej, który leżał na łóżku obok mnie bardzo cierpiał. Dostał prawie 40 stopni gorączki i miał bardzo niskie ciśnienie. Od dwóch tygodni jest na kroplówkach i sztucznym jedzeniu. Z rurki umieszczonej w żołądku intensywnie zaczęła spływać jakaś żółta ciecz. Nie mogłem zasnąć. Lekarze wprawdzie nie panikowali, ale po pielęgniarkach było widać wielkie zatroskanie i sytuacje niebezpieczeństwa. Cały czas modliłem się cicho za niego. Odprawiłem wszystkie znane mi modlitwy o uzdrowienie. Co jakiś czas pytałem go czy mu czegoś nie trzeba i jak się czuje. W nieprawdopodobnie pokorny i męski sposób przyjmował cierpienia. Przetrwał noc, choć ranek nie przyniósł poprawy. Poczuliśmy się jednak bezpieczniej, bo przyszło więcej lekarzy i opieka stała się lepsza. Ja sam poczułem się już dobrze, choć ból operowanych miejsc ciągle ograniczał mi ruchy. Przyszło jednak wielkie zmęczenie szpitalem. Za oknem robotnicy ocieplający szpital i wiercący w ścianach, w sali grający telewizor, a cały personel skupiony na pakowaniu rzeczy do piątkowej przeprowadzki. Podczas wizyty ordynator jakby wyczuł problem i spokojnie stwierdził, że tak normalnie powinienem tu być jeszcze trzy dni, ale w całym tym bałaganie chyba szybciej wyzdrowieje w domu. Jeszcze raz mnie obejrzał i zasugerował, że mogę wracać do domu, ale przynajmniej przez trzy dni więcej leżeć niż chodzić. Mogłem więc wracać z mojej małych, szpitalnych rekolekcji.

Podsumowanie
Moje szpitalne doświadczenie jest pewnie tylko maleńkim epizodem w porównaniu z wielkimi cierpieniami ludzi, ale pozwoliło mi ono choć przez ten krótki odcinek czasu zanurzyć się w tajemnicy cierpienia. Przed chwilą chciałem cały ten tekst skasować, jako śmieszny i nic nie warty i nie umieszczać go na blogu, ale czuję, że powinienem być wierny w opisywaniu moich doświadczeń i może komuś, kto cierpi o wiele więcej, niż ta moja kropelka cierpienia, pokaże mały ślad zanurzania każdego cierpienia w Chrystusie. Ja rzeczywiście nie rozumiem, jak ludzie mogą cierpieć bez Boga! Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali w tym czasie swoją modlitwą.

Obudźmy Jezusa

June 20th, 2009 by xAndrzej

Bojaźliwi jesteśmy, nawet jeśli na zewnątrz udajemy bohaterów. Nosimy w sobie różne lęki. Od tych konkretnych, związanych z naszą osobistą sytuacją, z przyszłością, aż po te kompletnie niezrozumiałe, takie nienazwane, nieokreślone, jakby niezależne od nas. Patrząc na sztorm świata łatwo wpadamy w niszę zalęknienia, tak jakby Chrystus rzeczywiście spał i przestało Go obchodzić to, co dzieje się na świecie. Zalęknieni apostołowie zbudzili Jezusa. Próbuję sobie wyobrazić tę scenę. Pewnie przez chwilę się czaili, może nawet bali się zbudzić Mistrza, ale lęk o siebie był większy niż troska o Jezusa. Zawsze kiedy czegoś się boję budzę Boga. Budzę Go gdy dopadają mnie czarne myśli o kryzysie Kościoła, o nadciągającej fali bezbożnictwa. Wołam wtedy do Jezusa, żeby nie spał i zajął się światem. Kiedy nasłucham się o naszych kapłańskich problemach i niewiernościach - budzę Jezusa, żebym nie stał się jeszcze jednym faryzeuszem surowo oceniającym wszystko i wszystkich. To pewnie taka nasza stała robota po grzechu - budzić Jezusa! Mieć nieustanną świadomość i pewność, że On żyje. Diabeł chce uśpić w nas Boga, chce żebyśmy zepchnęli Go w kąt naszego statku i wzięli w swoje ręce ster naszego życia. Łatwo mu to nawet wychodzi. Nasza obojętność, nasz religijny liberalizm i fragmentaryczność - to wszystko sprawia, że usypiamy Boga w naszym życiu. A co Go może obudzić? Najpierw modlitwa. Ona jest wołaniem do Boga, a więc tym samym co zrobili zatrwożeni w łodzi apostołowie. Im więcej i mocniej wołam do Boga, tym bardziej On żyje we mnie. Dalej, tym budzeniem Boga jest wiara, ciągłe posiłkowanie się wiarą, która jest pewnością o działaniu Boga. Ale modlitwa i wiara choć budzą BOga, nie mogą jeszcze uwolnić nas od lęku. Do tego potrzebna jest jeszcze miłość. Św. Jan podpowiada nam, że w miłości nie ma lęku. Jeśli prawdziwie kocham Boga to nie boję się niczego, bo miłość zwycięża wszytko, nie tylko lęk, ale nawet śmierć.
Proszę więc Ducha Świętego o łaskę miłości do Boga, takiej miłości, w której nie ma lęku.

Wydarzenia dnia:
Zaczęły siÄ™ wakacje. Klerycy w zawrotnym tempie spakowali swoje rzeczy i wyruszyli do domów. BÄ™dzie mi ich mocno brakować i może ten blog stanie siÄ™ maÅ‚Ä… formÄ… komunii. Z pewnoÅ›ciÄ… nie przestanÄ™ siÄ™ za nich modlić - każdego dnia coraz wiÄ™cej. Ostatnie dni byÅ‚y szalone i nabite rozmowami, decyzjami, spotkaniami. Powinienem porzÄ…dnie odpocząć, żeby nabrać siÅ‚ na nowy rok. Jutro zaczynam kawaÅ‚ek nowego doÅ›wiadczenia w moim życiu. Może to dopeÅ‚nianie “cierpieÅ„ Chrystusa” stanie siÄ™ już staÅ‚ym elementem mojego życia? BÄ…dź wola Twoja, Panie. CieszÄ™ siÄ™, że w nowy sposób bÄ™dÄ™ mógÅ‚ prosić Boga za kapÅ‚anów, kleryków i o nowe powoÅ‚ania kapÅ‚aÅ„skie i zakonne. To wielki dar i możliwość na progu Roku KapÅ‚aÅ„skiego.

Intencje modlitewne:
za wszystkich naszych alumnów o wielką wakacyjną radość, odpoczynek i wzrastanie w Panu; za tych, którzy od nas odchodzą, żeby odnaleźli swoje miejsce w świecie, w Bogu i w Kościele i zawsze byli pewni, że są kochani przez Boga; o nowe powołania kapłańskie i zakonne; za moich wychowanków z DA, za ich rodziny; za chorych kapłanów; za rodziców i całą moją rodzinę; o uzdrowienie dla Piotrka; za wszystkich chorych i cierpiących.

Pewniactwo duchowe

June 16th, 2009 by xAndrzej

Od samego rana poruszyÅ‚ mnie opis uzdrowienia niewidomego od urodzenia z ewangelii wedÅ‚ug Å›w. Jana. NatrafiÅ‚em na ten tekst szukajÄ…c Bożej podpowiedzi na te wszystkie sytuacje, w których czujÄ™ siÄ™ niepewny. CzÄ™sto ogrania mnie niepewność. Nie mam gotowych i pewnych recept na rozeznanie duchowe we wÅ‚asnym i cudzym życiu, nie mam zdecydowanie pewnej odpowiedzi na wiele zÅ‚ożonych problemów KoÅ›cioÅ‚a i mojej w nim posÅ‚ugi. Å»ycie pokazuje mi, że każda sprawa, choć wydaje siÄ™ prosta i oczywista, jest czÄ™sto bardzo skomplikowana, bo stojÄ… za niÄ… ludzkie sÅ‚aboÅ›ci, konteksty, okolicznoÅ›ci. Idziemy po ciemku i nie znamy dokÅ‚adnych parametrów naszej przyszÅ‚oÅ›ci. JesteÅ›my jak rak, którego oczy skierowane sÄ… do tyÅ‚u. Z wielkÄ… dokÅ‚adnoÅ›ciÄ… i pewnoÅ›ciÄ… możemy opowiadać o tym, co byÅ‚o wczoraj, ale bez żadnych gwarancji możemy planować przyszÅ‚ość. DiabeÅ‚ pomieszaÅ‚ nam biel z czerniÄ… tworzÄ…c mnóstwo odcieni i szaroÅ›ci. A chciaÅ‚oby siÄ™, żeby wszystko byÅ‚o czarne i biaÅ‚e, żeby na wszystko można byÅ‚o zawsze odpowiedzieć tak i nie - bez żadnego ale … Tak byÅ‚o w raju. W towarzystwie Boga wszystko byÅ‚o jasne, bo Bóg rozÅ›wietlaÅ‚ sobÄ…, każdÄ… rzecz, każdÄ… myÅ›l, każde dziaÅ‚anie. Jak tylko odwróciliÅ›my siÄ™ od Boga ogarnÄ…Å‚ nas jakiÅ› cieÅ„, jakiÅ› obÅ‚ok niewiedzy, w którym trudno nam już widzieć dokÅ‚adnie wszystkie szczegóły rzeczywistoÅ›ci. StÄ…d moja niepewność w tylu sytuacjach, mój brak wyraźnego widzenia rzeczy. Jestem jak ten niewidomy od urodzenia. ChodzÄ™ po ciemku przez swoje życie. Kiedy dziÅ› rano, na poczÄ…tek dnia zadaÅ‚em Bogu pytanie o wiele konkretnych spraw, których nie wiem, jak rozwiÄ…zać, co do których nie mam pewnoÅ›ci, Bóg odpowiedziaÅ‚ mi wspomnianÄ… przypowieÅ›ciÄ…. PotwierdziÅ‚ mojÄ… Å›lepotÄ™, a jednoczeÅ›nie pozwoliÅ‚ mi zobaczyć, że ona jest źródÅ‚em pokory wobec Boga. Ta historia z uzdrowieniem niewidomego koÅ„czy siÄ™ niesamowitym pouczeniem skierowanym do faryzeuszy:”GdybyÅ›cie byli niewidomi nie mielibyÅ›cie grzechu, ale ponieważ mówicie “widzimy”; grzech wasz trwa nadal”. Moja Å›lepota chroni mnie przed grzechem, bo zmusza mnie do oddania siÄ™ w rÄ™ce Boga. Kiedy mi siÄ™ wydaje, że wszystko widzÄ™ doskonale to trwam w grzechu, bo tylko Bóg jest prawdziwie WidzÄ…cym. Każda niepewność rzuca mnie na kolana, żeby pytać i woÅ‚ać o pomoc. Każda moja pewność szybko przeksztaÅ‚ca siÄ™ w mojÄ… pewność siebie, w której coraz mniej jest miejsca dla Boga. Nie lubiÄ™ pewniactwa duchowego. Ono jest jednÄ… z chorób duszy, czÄ™sto przytrafiajÄ…cÄ… siÄ™ nam, duchownym. Przez czÄ™ste nauczanie z ambony, przez kierownictwo duchowe, może nam siÄ™ zacząć wydawać, że zaczÄ™liÅ›my widzieć. A przecież gdy mówimy, że widzimy, trwamy w grzechu, bo ciÄ…gle jesteÅ›my niewidomi. Kiedy mówimy, że widzimy, Å‚atwo stajemy na miejscu Boga, wydajÄ…c pewne wyroki, które tak naprawdÄ™ sÄ… czÄ™sto wytworem naszej wyobraźni. Z pokorÄ… wiÄ™c pozwalam siÄ™ prowadzić Bogu, czujÄ…c doskonale, że nie jestem pewien jak mam postÄ…pić, jak mam dziaÅ‚ać, jakie decyzje mam podjąć. Ta niepewność rzuca mnie na kolana, żeby pytać Boga, być gotowym na zmianÄ™ decyzji i na przyznanie siÄ™ do wÅ‚asnych pomyÅ‚ek i bÅ‚Ä™dów.

Wydarzenia dnia:
Kończy się rok formacji w seminarium. Zacząłem już ostatnie w tym roku rozmowy z klerykami. Codziennie odprawiamy Nieszpory o Najświętszym Sakramencie, które przypominają mi tę niesamowitą pokorę Boga.
Bóg odwiedziÅ‚ mnie dzisiaj w osobie wujka Józka. Wujek Józek kilkadziesiÄ…t razy powiedziaÅ‚ mi, że mnie kocha i podobnÄ… miÅ‚ość wyznaÅ‚ wszystkim, których spotkaÅ‚. Ludzie upoÅ›ledzeni sÄ… jednak najwierniejszymi Å›wiadkami miÅ‚oÅ›ci do wszystkich. Wujek, jak zawsze kazaÅ‚ mi “nie pÄ™kać” i z radoÅ›ciÄ… opowiedziaÅ‚ mi o swoich codziennych wizytach w szpitalu. Twierdzi, że pani psycholog uczy go, żeby za dużo nie myÅ›laÅ‚, bo “jak ktoÅ› myÅ›li i myÅ›li to prÄ™dzej czy później dostanie depresji”. DaÅ‚ mi też dobrÄ… radÄ™, żeby ustrzec siÄ™ depresji. “Trzeba siÄ™ do wszystkich uÅ›miechać i myÅ›leć o nich dobrze i wszystkim pomagać, a nie ciÄ…gle myÅ›leć i myÅ›leć o sobie”

Intencje modlitewne:
za naszych braci kleryków o wzrost wiary i dojrzewanie do misji pasterskiej, za wszystkich kapłanów naszej archidiecezji, a szczególnie za neoprezbiterów u progu ich nowego posłania na parafię; o nowe powołania kapłańskie i zakonne; za wujka Józka - największego apostoła miłości; za naszych księży profesorów i domowników, za siostry Honoratki z naszej kuchni; za moich rodziców i rodzeństwo; za tych, co stracili pracę; o uzdrowienie dla Piotrka i wszystkich cierpiących, za moich przyjaciół i wychowanków z DA, o których zawsze pamiętam w swoich cichych modlitwach; za wszystkich, którzy pomagali mi budować kościół dla studentów.

Prawdziwa wartość pestki

June 13th, 2009 by xAndrzej

Zadziwiająca jest dynamika Bożego działania. To, co wydaje mi się ważne i wielkie, w oczach Boga nie ma najmniejszej wartości. W owocu najwięcej życia i energii jest w pestce, którą czasem wypluwamy jako coś zbytecznego. W łupinie pestki jest zalążek nowej rośliny, nowego życia. Na tę niedzielę Bóg daje nam dwa obrazy.
Najpierw ten o rozwoju rośliny. Ona może wzrastać i rozwijać się tylko i wyłącznie dzięki Bożemu działaniu, Bożej łasce. Oczywiście, my też mamy tu coś do zrobienia - możemy podlewać, spulchniać ziemię, chronić przed zimnem i wiatrem, ale i tak ostateczny wzrost zależy od Boga. Zamartwiam się o przyszłość naszych alumnów, martwię się, czy będą dobrymi księżmi, czy są dostatecznie zakochani w Bogu, a przecież tak mało mogę, w tylu momentach muszę się przyznać, że cała robota należy do Boga, który pracuje w ich sercach. Dlatego najpierw się za nich modlę i choć staram się podlewać i doglądać, to i tak ich duchowy wzrost należy do Boga. Wstawiennictwo przed Bogiem to może moje największe zadanie? Nasz przyjaciel, kapłan prawosławny, opowiadał nam ostatnio, że niedzielna liturgia w ich cerkwi trwa blisko trzy godziny, ale wierni przychodzą tylko na połowę tego czasu. Przez pierwsze półtorej godziny pop modli się sam, ukryty za ikonostasem. Zanim wyjdzie do ludzi, modli się za nich do Boga. Chciałby mieć w swoim życiu takie proporcje: połowę czasu działać dla ludzi i z ludźmi, a drugą połowę modlić się za nich. Może wtedy byłbym bliższy tej prawdzie, że moje podlewanie, działanie jest pewnie ważne, ale wzrost i tak zależy od Boga. Dlatego tak dużo staram się najpierw modlić za ludzi, z którymi przychodzi mi się spotykać i współpracować. Jak się za kogoś najpierw nie modlisz, to nie licz na to, że załatwisz z nim sprawy po Bożemu! Może będziesz miał mnóstwo własnych pomysłów, ale one nie przyniosą prawdziwego wzrostu i życia. Kiedy się modlę za ludzi, z którymi mam się za chwilę spotkać, czuję jak Bóg zmienia we mnie moje nastawienia, emocje i oczekiwania, jak wycisza mój strach, i jak każe mi się umniejszać, żeby więcej słuchać i bardziej kochać. Nic co moje nie daje trwałego wzrostu.
Drugi obraz dotyczy wielkości ziarna. Jezus znowu uporczywie wraca do zasady umniejszania się. Drzewa wysokie, które całą energię wkładają w rozwój liści i konarów, mają zazwyczaj kiepskie owoce. Drzewa podcięte, mają może mniejszą rozłożystość i zewnętrznie są mniej imponujące, za to mają lepsze owoce. Często przyglądam się mojemu tacie, z jaką troską podcina drzewa na działce. I kiedy potem porównuje jabłka z tych drzew z jabłkami z dziko rosnącej jabłoni to widzę kolosalną różnicę. Dzika jabłoń jest rozłożysta i duża, ale ma małe i gorzkie jabłka. Jabłonie na działce u mojego taty są tak małe, że nie potrzeba nawet drabiny, żeby sięgać po owoce, które za to są słodkie i duże. Moje kapłaństwo nie musi być rozłożyste, przesadnie aktywne i wszechobecne. Nie muszę mieć recept na każdą sytuację, nie muszę być wszędzie i nie muszę znać się ze wszystkimi. Zresztą, im więcej będę się o to troszczył tym mniej będę owocował. Bóg daje największy wzrost temu, co w moim kapłańskim życiu jest najskromniejsze i najmniejsze. To mogą być jakieś małe gesty miłości wypowiedziane we wspólnocie seminaryjnej, to może być więcej modlitwy zaniesionej do Boga w ciszy i samotności naszego kościoła, to może być wewnętrzny gest przebaczenia wobec doznanych ran. Matka Teresa z Kalkuty pisała kiedyś o kobiecie, którą siostry znalazły martwą w mieszkaniu w Londynie. Leżała tam martwa już od sześciu dni. I nikt nie słyszał jej umierania, nikt nie zainteresował się, co dzieje się z tą kobietą. Dla Matki Teresy najsmutniejsze było to, że dzieje się to w mieście, gdzie dużo mówi się o godności człowieka, o prawach ludzkich i o potrzebie miłości. Możemy mówić i pragnąć rzeczy wielkich, a zawalić mnóstwo tych małych, bliskich i najważniejszych. Możemy myśleć o nawróceniu całej Afryki i wstydliwie zdjąć koloratkę na ulicy, żeby ukryć swoje kapłaństwo. Możemy pięknie mówić o miłości z ambony i zlekceważyć i poniżyć prostą kobietę w kancelarii parafialnej. Możemy wzruszać się nad cierpieniem i poświęceniem Jezusa, i wyjechać na bogate wakacje za wielkie pieniądze. Możemy dużo mówić i narzekać na brak wspólnoty i sami zamknąć się w swoim mieszkaniu w przekonaniu, że to inni powinni nas odwiedzić. Drzewo rozłożyste nie przynosi dobrych owoców, bo dąży do wielkości i znaczenia a zaniedbuje to, co małe, co czasem wydaje się zwykłą pestką, bez najmniejszego znaczenia. A z Królestwem Bożym jest jak z maleńkim ziarnem, które wybija się w roślinę. Jak zlekceważysz małe ziarenka twojej codzienności, to możesz nigdy nie doczekać się owoców. Będziesz budował mnóstwo fundamentów, ale nie postawisz ani jednego komina, na znak zakończenia budowy.

Wydarzenia dnia:
Wczoraj mieliśmy odpust w kościele seminaryjnym. Nie zachwycają mnie niestety wielkie uroczystości kościelne i ceremonie, ale myślę, że tym razem było całkiem miło. Przyszła spora grupa kapłanów i razem modliliśmy się do Jezusa jedynego i najwyższego Kapłana.
Dziś byłem razem z Księdzem Andrzejem na Babiej Górze. Może wreszcie zacznę mój sezon górskich wędrówek. Pogoda była prawie zimowa, na szczytach Babiej Góry wiało i padał śnieg, tak mocno, że nie było warunków ani na podziwianie widoków, ani na spokojną medytację. Pana nie było w wichurze!

Intencje modlitewne: za kleryków, o ich nieustające dążenie do autentycznej i ewangelicznej świętości, w prostocie i bez dziwactw; za neoprezbiterów o nieustającą miłość do Jezusa; za moich rodziców i rodzinkę - o siły i głęboką ufność w Boże plany; o dary Ducha Świętego dla wszelkich moich decyzji, żebym nie rozwalił Bogu Jego działania; za Piotrka o łaskę uzdrowienia i o to, aby ofiarował kawałek swojego cierpienia za naszą wspólnotę; o nowe powołania kapłańskie i zakonne; za wszystkich chorych i cierpiących; za wszystkich mieszkańców naszego seminaryjnego domu, żebym nie bał się ich kochać i traktować jako najważniejszy dar od Boga i najbliższy poligon miłości.

Powołani do ojcostwa

June 10th, 2009 by xAndrzej

NajwiÄ™kszÄ… karierÄ… mężczyzny jest bycie ojcem. Ale to nie jest tylko kariera, lecz najgÅ‚Ä™bsze pragnienie, powoÅ‚anie i sens życia. Nie bylibyÅ›my obrazem Boga Ojca bez noszenia w sobie jakiegoÅ› wielkiego pragnienia uczestnictwa w ojcostwie Boga. PamiÄ™tam, jak przed laty jakiÅ› mÄ…dry ksiÄ…dz tÅ‚umaczyÅ‚ mi, że nasze zobowiÄ…zanie do celibatu nie jest trudne przede wszystkim z powodu braku bliskoÅ›ci z kobietÄ…, ale przede wszystkim ze wzglÄ™du na specyficzne powoÅ‚anie do ojcostwa. W dojrzaÅ‚ym mężczyźnie prÄ™dzej czy później budzi siÄ™ bowiem pragnienie bycia ojcem. Nasza seksualność traci z wiekiem swojÄ… energiÄ™ i na pierwszy plan zaczyna siÄ™ wysuwać pragnienie ojcostwa. Nie byÅ‚bym normalnym facetem gdybym ani przez chwilÄ™ nie pragnÄ…Å‚ realizować siÄ™ jako ojciec. Nie byÅ‚bym też dojrzaÅ‚ym kapÅ‚anem, gdybym tÅ‚umiÅ‚ w sobie powoÅ‚anie do ojcostwa. Ojcostwo jest syntezÄ… naszego bycia pasterzem i barankiem, jest speÅ‚nieniem siÄ™ naszej mÄ™skiej ambicji do bycia przywódcÄ… i do doÅ›wiadczenia specyficznie mÄ™skiej formy miÅ‚oÅ›ci. Jako ksiÄ…dz muszÄ™ stawać w prawdzie o moim wewnÄ™trznym pragnieniu bycia ojcem. Nie mogÄ™ siÄ™ tego pragnienia bać, bo ono nawet nie pochodzi ode mnie, ale jest wpisane we mnie przez StwórcÄ™. KapÅ‚aÅ„stwo wyznacza jedynie jakÄ…Å› wyjÄ…tkowÄ… formÄ™ realizacji tego pragnienia. Od poczÄ…tku pracy ze studentami mÅ‚odzi przykleili mi etykietkÄ™ ojca. Mimo, że nie ma zwyczaju nazywania księży diecezjalnych ojcami, dla nich nie byÅ‚em tylko ksiÄ™dzem, byÅ‚em trochÄ™ ojcem. WzbraniaÅ‚em siÄ™ przed tym, cytujÄ…c BibliÄ™, gdzie Bóg mówi, żeby “na ziemi nikogo nie nazywać ojcem”, ale oni szybko mi wytÅ‚umaczyli, że mój ojcowski tytuÅ‚ nie jest ze wzglÄ™du na mnie, ale na Boga, jest jedynie odblaskiem ojcostwa Boga. Naszego naturalnego ojca nie boimy siÄ™ tak nazywać, bo przez fizyczne zrodzenie dziecka ma on udziaÅ‚ w ojcostwie samego Boga, Dawcy Å»ycia. PrzestaÅ‚em siÄ™ buntować, czujÄ…c, że przecież moje kapÅ‚aÅ„skie ojcostwo nie jest naturalne, nie jest moje, jest ojcostwem Boga we mnie. JeÅ›li kojarzÄ™ im siÄ™ ojcem to z pewnoÅ›ciÄ… sam Bóg jeszcze wyraźniej bÄ™dzie przez nich traktowany jak jedyny Ojciec. Nie wiem co na to teologowie, ale stosowaÅ‚bym wymiennie stwierdzenie, że kaÅ‚an dziaÅ‚a w osobie Chrystusa. MyÅ›lÄ™, że trzeba jeszcze odważnie dodawać, że kapÅ‚an dziaÅ‚a w osobie Ojca. Szczęśliwy ksiÄ…dz to ten, który realizuje swoje pragnienie ojcostwa w kapÅ‚aÅ„stwie. KapÅ‚an speÅ‚niony to ten, który rodzi synów i córki do wiary, do zbawienia. Wiecie, jaka to jest radość, kiedy jakiÅ› zbuntowany mÅ‚ody czÅ‚owiek nagle przewraca caÅ‚e swoje życie, zaczyna iść drogami Boga, rzucać siÄ™ na wiatr Ducha ÅšwiÄ™tego dziÄ™ki kapÅ‚aÅ„skiej modlitwie, rozmowie, kazaniu, katechezie. Jaka to olbrzymia radość dla ksiÄ™dza być ojcem czy kierownikiem duchowym i delikatnie towarzyszyć duchowemu wzrastaniu ludzi. W Starym Testamencie Bóg mówiÅ‚ o kapÅ‚anach, że sÄ… Jego pierworodnymi synami. Dlaczego pierworodny syn miaÅ‚ takie wielkie znaczenie? On otwieraÅ‚ Å‚ono matki na rodzenie kolejnych dzieci, jakby przecieraÅ‚ szlaki dla rodzenia innych. Od tego zaczyna siÄ™ szkoÅ‚a bycia ojcem. Nikt z nas nie staje siÄ™ od razu ojcem. Musi najpierw być synem. JeÅ›li ktoÅ› jest dobrym synem, zapewne bÄ™dzie też dobrym ojcem. Przeżywamy w naszym seminarium czterdziestogodzinne nabożeÅ„stwo. Przez 40 godzin adorujemy Chrystusa w NajÅ›wiÄ™tszej Eucharystii. Co jakiÅ› czas biegnÄ™ do kaplicy, żeby zÅ‚apać jak najwiÄ™cej czasu na rozmowÄ™ z Bogiem. Denerwuje siÄ™, że ciÄ…gle odrywajÄ… mnie od Niego jakieÅ› zewnÄ™trzne sprawy. Ale kiedy już jestem przed Bogiem ciÄ…gle pytam Go o mój udziaÅ‚ w Bożym ojcostwie. Mamy nowych diakonów, jesteÅ›my po Å›wiÄ™ceniach prezbiteratu. To sÄ… jakby nasi synowie w kapÅ‚aÅ„stwie. Pytam siÄ™ wiÄ™c Boga, jakim byÅ‚em dla nich ojcem i ciÄ…gle dostajÄ™ odpowiedź, żebym pomyÅ›laÅ‚ najpierw jakim jestem synem Boga. Å»eby być ojcem trzeba najpierw być dobrym synem. KapÅ‚an może sprawdzić dojrzaÅ‚ość swojego duchowego ojcostwa wobec ludzi najpeÅ‚niej przez to jakim byÅ‚ synem wobec Boga.
Intencje modlitewne:
za Benedykta XVI o moc Ducha dla jego posługi w kościele, za biskupów o słuchanie tego co mówi dziś Duch do ich Kościołów; za naszych neoprezbiterów o to, żeby dzień święceń nie był szczytem ich kapłańskiej radości; za naszych kleryków, żeby przez bycie synami Boga przygotowywali się do duchowego ojcostwa, za kapłanów chorych, pogubionych, tracących wiarę, upadających w przyrzeczeniu celibatu o duchową odnowę i powstanie do wierności; o nowe powołania kapłańskie i zakonne; za chorych i cierpiących; o uzdrowienie dla Piotrka (Panie Boże, dziękuję ci za niego, za to, że pozwoliłeś mu zdać maturę mimo niepełnosprawności, za to, że mnie, księdza, może uczyć, co to znaczy tak naprawdę walczyć o wiarę, brać się z życiem za bary i nie narzekać!), za Tomka i Monikę, za wszystkie nowonarodzone dzieciaki moich dawnych studentów, za to, że dla tylu z nich jestem już duchowym dziadkiem.

Metafizyka kapłaństwa

June 7th, 2009 by xAndrzej

Na różne strony myślę o tajemnicy kapłaństwa. Bycie wychowawcą przyszłych kapłanów stawia mnie przed koniecznością nieustannego odkrywania prawdy o kapłaństwie. Nie mogę wychowywać kapłanów nie dociekając czym jest kapłaństwo w oczach i zamyśle Boga. Sądzę nawet, że za dużo uczymy przyszłych kapłanów księżowskich sprawności, a za mało uświadamiamy czym tak naprawdę jest kapłaństwo. Zanim bowiem zaczniemy wykonywać funkcje, podejmować działania, musimy jasno uświadomić sobie, o jakie kapłaństwo nam chodzi, jakie kapłaństwo ma na myśli Jezus zapraszając nas do tego szczególnego powołania. Nazywam to po swojemu metafizyką kapłaństwa, jakimś jasnym określeniem tożsamości kapłańskiej. Charles Peguy - francuski poeta i myśliciel mówił o dwóch rodzajach ludzi: o tych, którzy płyną z prądem rzeki, zachowując aktualne mody, standardy, nie pytając dlaczego, zadowalają się, że robią to co robią wszyscy. Drugi rodzaj ludzi, to ci, którzy płyną pod prąd, po to, aby dotrzeć do źródła, do żywej wody, skąd rzeka wzięła swój początek. Z prądem płyną śmieci i trupy, pod prąd płyną ludzie silni, duchowi, radykalni. Tylko u źródeł można poznać piękno, słodycz i właściwą wartość wody. Tak jest też z kapłaństwem. Możemy się oswoić z panującym modelem kapłana, możemy się przystosować do kapłaństwa wygodnego, statycznego, świeckiego. Zaczniemy się wtedy łatwo tłumaczyć, że takie są czasy, że dziś to już tak trzeba, że tak robi większość księży. Ale możemy też płynąć pod prąd - do źródła -usiąść na modlitwie przed Jezusem i przyglądać się temu Jedynemu Kapłanowi w najczystszej postaci. Kapłaństwo Jezusa jest źródłem mojego kapłaństwa i jeśli nie będę próbował wracać do tego źródła popłynę z nurtem świata i stanę się kapłańskim śmieciem, a w najgorszym wypadku trupem kapłana. Będę bezwiednie płynął z nurtem rzeki, ze śmieciami tego świata, jak trup, który sam nie ma w sobie życia i nie może przekazać tego życia innym. Albo wrócimy do źródeł, do kapłaństwa według formy Chrystusa, albo porwie nas prąd świata i zmiesza ze swoimi śmieciami. Łatwo się płynie z prądem, do tego nie trzeba wielkiego wysiłku, a przy tym ma się czasem złudne wrażenie, że skoro tak robi większość to jest w tym jakiś sens. Sensem rzeki jest źródło, sensem kapłaństwa ludzi jest kapłaństwo Chrystusa. Peguy przypomina też, że ci, którzy odważą się płynąć pod prąd muszą nauczyć się samotności i wytrwałości. Szybko się płynie z prądem, a płynięcie w stronę źródeł rzeki jest mozolne i pełne przeszkód. Z prądem płynie się w dużej grupie, pośród wielu śmieci i trupów. Po prąd trzeba często płynąć w samotności i niezrozumieniu. Przyglądam się czasem jak łatwo ten prąd świata porywa młodych kapłanów. Jeszcze w seminarium pełni byli ideałów, pragnienia czystości, ubóstwa, ofiary, ewangelicznego życia i wystarczy kilka miesięcy, żeby odwrócić kierunek swego życia i dać się porwać nurtowi świata. Pytam ich czasem, dlaczego tak szybko zrezygnowali ze swojej radykalnej wiary, ze swoich pięknych kapłańskich ideałów? Zazwyczaj się tłumaczą, że przecież większość kapłanów żyje inaczej, normalniej, bardziej na modłę tego świata. Każdego dnia staram się robić rozmyślanie. W seminarium to pewnie łatwiejsze niż na parafii. Pytam się wtedy Boga, czy jeszcze płynę w Jego stronę, czy już tylko w stronę świata. Na nowo odkryłem sens tego kleryckiego ćwiczenia, którego nas uczono przez 6 lat, żeby każdego dnia przeżyć rozmyślanie. Kiedy staję przed Bogiem w ciszy mojego serca to odkrywam, czy płynę w stronę źródła, czy też znów zachowałem się jak śmieć.

Intencje modlitewne:
za naszych wszystkich kleryków, w intencji neoprezbiterów, żeby nie dali się porwać nurtom świata, o nowe powołania kapłańskie i zakonne, za moich rodziców o zdrowie i radość wiary, za młodych ludzi, tych co modlili się nad Lednicą i w Warszawie, za Kościół w Polsce, żeby wsłuchiwał się uważnie w głos Ducha Świętego, za chorych i cierpiących, o uzdrowienie dla Piotrka, za narzeczonych o czystą i piękną miłość, za Anię, Grzesia i ich Dawida; za moich studentów z DA.

Korona ze szpilek

June 2nd, 2009 by xAndrzej

Widziałem gdzieś taki krzyż na którym Jezus ma koronę ze szpilek. Taki wianuszek szpilek wbijających się w głowę. Mam ten widok ciągle przed oczami kiedy myślę o tych wszystkich szpilach, które sam komuś wbijam w serce, i o tych, które inni wbijają w moje. Pewnie każdy z nas musi sobie poradzić z taką koroną szpilek na głowie. Nie jesteśmy w stanie wszystkim dogodzić, zadowolić, spełnić ich oczekiwania. Moja wizja świata różni się z wizją kogoś drugiego, moje postępowanie jednym się podoba, a innych drażni. Czy tego chcę czy nie, zawsze ktoś może poczuć się dotknięty, obrażony, nieuszanowany. Ja sam też noszę w sobie całą masę oczekiwań wobec innych i mogę się czuć ukłuty, kiedy one nie są spełnione. Nosimy wszyscy na głowie koronę ze szpilek i musimy się nauczyć żyć pomimo tych ukłuć. Moja wiara ma mnie wznosić nieustannie ponad te szpilki wbijane w serce, a moje pragnienie naśladowania Boga, ma mnie uczyć, że każda z nich może być drogą do mojego osobistego wydoskonalania się. Na porannym rozmyślaniu skupiłem się na tekście św. Doroteusza, z dzisiejszej Godziny Czytań. Ten świętobliwy opat pisze, że praktycznie każda taka szpilka jest dla nas wezwaniem do pracy nad sobą i szansą na poznanie siebie. Każda krytyczna uwaga, która nami wstrząsa, tak naprawdę jest znakiem, że mamy z tym problem. Nawet pozornie nieuzasadnione uwagi innych o nas, o ile wprowadzają w nasze serce niepokój, świadczą o tym, że zostało dotknięte jakieś chore miejsce w nas. Nikomu nie polecam akupunktury, nie wierzę w lecznicze działanie szpilek wbijanych w ciało, ale jest coś w tym obrazie z prawdy o naszej duszy. Każda szpilka wbita w serce, czy w głowę kiedy wywołuje w nas ból, świadczy o jakimś chorym miejscu w nas. Diabeł gryzie się we własny ogon, jeśli na szpile wbite w naszą głowę, reagujemy ze spokojem, podejmujemy nawrócenie i próbujemy żyć jeszcze lepiej, dziękując za wskazanie chorego miejsca. Kapłan, pewnie każdego dnia, ma na głowie taką koronę ze szpilek.Wystarczy, że przeczyta parę komentarzy o kapłaństwie na świeckich portalach internetowych, posłucha, co o księżach mówią ludzie w sklepie, czy w autobusie. Jeśli go to nie zdenerwuje, jeśli spokojnie pomyśli, czy czasem te wszystkie uwagi nie odnoszą się do jego życia, jeśli zrobi z nich sobie osobisty rachunek sumienia, to będzie królem samego siebie, a korona ze szpilek, stanie się źródłem jego zwycięstw. A jeśli na te wszystkie szpile zareaguje swoją kapłańską miłością, i poraniony będzie dalej kochał, to stanie się świadkiem Chrystusa, który zwyciężył grzech, śmierć, zło. Korona to symbol zwycięstwa. Szpilki wbijane codziennie na moją głowę, mogą być źródłem mojej klęski, jeśli przestanę kochać, ufać i zacznę się na wszystkich obrażać; ale mogą też ułożyć się w koronę i przynieść mi zwycięstwo, jeśli dając się zranić uczynię z ran, miejsce dla Bożej miłości we mnie.
Wszyscy nosimy na gÅ‚owie koronÄ™ ze szpilek. Może dlatego, że jesteÅ›my “na Å›wieczniku”, my, kapÅ‚ani, musimy być przygotowani na to, że nasze szpilkowe korony bÄ™dÄ… wiÄ™ksze niż innych.

Wydarzenia dnia:
Rano piękna wizyta z neoprezbiterami u naszego pasterza. Cudownie było widzieć pokorny gest biskupa klęczącego przed młodymi kapłanami i całującego ich świeżo namaszczone, kapłańskie dłonie. Oby nigdy tego nie zapomnieli, że ich biskup całował im ręce, wierząc, że od tej pory one już naprawdę są rękami samego Chrystusa.
Wieczorem kapłańskie spotkanie z kolegami z rocznika moich święceń. Miło było się razem spotkać i razem modlić.

Intencje modlitewne: za ksiÄ™dza arcybiskupa i wszystkich kapÅ‚anów naszej archidiecezji o pokorÄ™ i mÄ…drość; za naszych kleryków o pracÄ™ nad sobÄ… i o ducha modlitwy; o nowe powoÅ‚ania kapÅ‚aÅ„skie i zakonne, o powoÅ‚ania do naszego seminarium (szturmujÄ™ niebo za tych, którzy siÄ™ jeszcze wahajÄ… - Boże, dodaj im odwagi rzucić swoje życie na wiatr Ducha ÅšwiÄ™tego!), za moich “rocznikowych” kolegów, abyÅ›my trwali w jednoÅ›ci nieÅ›li sobie braterskÄ… pomoc; za rodziców, żeby byli zdrowi i radoÅ›ni, za ludzi chorych i cierpiÄ…cych o dar uzdrowienia; za AniÄ™ i Grzesia i wszystkie ich sprawy rodzinne, za Tomka, żeby zdaÅ‚ na medycynÄ™; za wszystkich którzy pomagali mi budować koÅ›ciół dla studentów - jestem ich dozgonnym dÅ‚użnikiem!

Pasterz i Baranek

June 1st, 2009 by xAndrzej

Lubię czasem wmieszać się w tłum. Trochę zapomnieć, że jestem księdzem, żeby posłuchać ludzi, popatrzeć jak żyją, o czym mówią, co jest ich główną troską. Lubię wsiąść do miejskiego autobusu, żeby się wcisnąć w tłum i zobaczyć jak to jest, gdy autobus rzuca na zakręcie lub stoi w korku. Siadam czasem pod chórem w kościele, żeby poczuć się jak zwykły wierny i wyobrażam sobie jak by to było, gdym miał być na mszy odprawianej przez takiego księdza jak ja, czy nudziłbym się na swoich kazaniach, czy śmiałbym się ze swojego śpiewania? Zapominam czasem, że Jezus jest jednocześnie Kapłanem i Ofiarą, że sam siebie składa w ofierze. Zapominam też, że Jezus jest jednocześnie Pasterzem i Barankiem, że raz, kieruje owczarnią jak pasterz, a innym razem jest dającym się poprowadzić Barankiem. Godzę się więc częściej na funkcje pasterza, przyzwyczajam się łatwo, że ja tu rządzę, nauczam, przewodzę. Z ambony patrzę na ludzi najczęściej z góry i nie daję im szans na dyskusję. Na każdej liturgii to ja kieruję dialogiem z ludźmi, a oni odpowiadają na moje wezwania. A co z byciem barankiem? Jezus jest przecież jednocześnie Pasterzem i Barankiem, to i ja nie mogę być tylko jednym bez drugiego. Chciałbym, żeby każdy kapłan, nie uciekając od swoich pasterskich funkcji, poczuł się często barankiem, cichym i pokornym, wsłuchanym posłusznie w to czego naucza jako pasterz. Rozmyślałem dziś kolejny raz nad sceną spotkania Jezusa z Samarytanką. On nie zaczyna od pouczania, od mądrej apologetyki wiary. Wczuwa się wyraźnie w jej sytuację, chce dostosować się do jej myślenia, przeżywania, odczuwania. Siedzi potulnie przy studni jak baranek i słucha, żeby zrozumieć. Jest tak samo zmęczony jak ona, tak samo spragniony i tak samo zapracowany. Dopiero w ostatniej fazie rozmowy widać w Nim pasterza, który mówi o wodzie życia, o zmartwychwstaniu i Ojcu w niebie. Może za bardzo jesteśmy pasterzami, a za mało barankami? Za bardzo wrażliwi jesteśmy na to czy nam oddają chwałę, czy są nam posłuszni, a za mało słuchamy, rozumiemy, jesteśmy pośród naszych braci. Szybko można się przyzwyczaić do roli pasterza, traktować innych jak milczące i bezwładne owce, żądać bezwzględnego szacunku i głębokich pokłonów. Jezus jest jednocześnie Pasterzem i Barankiem i nie ma w tym żadnego podziału, żadnego dystansu. Lubię poczuć się często jak baranek, być między ludźmi, zmęczyć się jak oni. Tak łatwo mi to szło wśród studentów. Byłem z nimi w ich akademickich pokojach pośród butelek z piwem i jadłem obiad trzymając wszystkie talerze na kolanach. Jeździłem z nimi windą i słuchałem jak przeklinają. Razem z nimi myłem posadzkę w kościele i zamiatałem chodnik przed kościołem. Płakałem razem z nimi gdy się nieszczęśliwie zakochali i słuchałem ich nocnych rozmów przy ogniskach na spływie kajakowym. Między nimi byłem jak pasterz i baranek i może dlatego byłem jednocześnie kimś bliskim i kimś potrzebnym. Kapłan, który jest tylko pasterzem i nie umie już wejść w rolę baranka przestaje być bliski ludziom, oddala się od nich i coraz częściej pasie tylko siebie swoją wizją wielkości, nieomylności i samowystarczalności. Chciałbym nauczyć kleryków być nie tylko pasterzami, ale może przede wszystkim barankami, bo Jezus jest jednocześnie Pasterzem i Barankiem.

Wydarzenia dnia:
Wczoraj zrobiłem ponad 400 kilometrów odwiedzając neoprezbiterów na ich prymicjach. Nie dotarłem do wszystkich, ale za wszystkich się modliłem. Głosiłem prymicyjne kazanie u Ks. Krzysztofa na Śląsku. Wzruszyłem się kilka razy jak baranek i cieszyłem się, że wcale mi nie było głupio, że pasterz może też zapłakać. W sobotę przed Zesłaniem Ducha Świętego blisko 300 diakonów w Polsce przyjęło świecenia kapłańskie. Tak jak w Dziejach Apostolskich - zesłanie Ducha Świętego zaczęło się od zstąpienia na apostołów
Dziś mieliśmy jubileusz 50. lecia kapłaństwa naszego Ojca Jerzego. Tak jak mówił Ojciec Rostworowski: dopiero po pięćdziesiątce można dopiero coś wiedzieć o życiu. Pewnie i o kapłaństwie można coś powiedzieć dopiero po 5o latach kapłaństwa.

Intencje modlitewne: za neoprezbiterów, żeby wzrastali w gorliwości i żeby te dni ich kapłańskich pierwocin, były początkiem wzrostu ich świętości, za naszych alumnów o ducha modlitwy i miłości do Jezusa i o mądrość na czas zdawania egzaminów, o nowe powołania kapłańskie i zakonne, za wszystkich studentów z którymi pracowałem w DA, za chorych i cierpiących, za ofiary dzisiejszej katastrofy samolotowej, za Polskę i Europę, za nas - kapłanów, żebyśmy czasem zeszli do poziomu baranka i nie chcieli zawsze być tylko w roli pasterzy.