Go to content Go to navigation Go to search

Modlitwa żaby

July 28th, 2009 by xAndrzej

Mojżesz wchodził do namiotu po to, żeby Bóg mógł z nim rozmawiać. Cały lud zostawał na zewnątrz i nie słyszał o czym Bóg rozmawia z Mojżeszem. Dla ludu najważniejsze było to, że ich przywódca jest w komunii z Bogiem, spotyka się z Nim i modli się do Niego. Oni nie musieli znać szczegółów tej rozmowy, wystarczyła im pewność, że Mojżesz się modli. Lud potrzebuje pewności, że jego pasterze się modlą i jednocześnie doskonale wyczuwa, czy na zapleczu swojego życia kapłańskiego mają długie godziny stawania przed obliczem Pana. Ludu nie da się oszukać, a kapłan, który nie ma swojego codziennego namiotu spotkania z Bogiem, staje się dla ludu często pusty i bezużyteczny. On jest przecież im potrzebny do kontaktu z Bogiem, a nie pomoże im nawiązać tego kontaktu jeśli sam go nie ma.
MyÅ›laÅ‚em dziÅ› sporo o swoich namiotach spotkania. Pewnie jestem w lepszej sytuacji niż wielu moich braci, bo mam jakieÅ› naturalne upodobanie w modlitwie, a do tego, w seminarium mam wymarzone warunki, żeby czÄ™sto spotykać siÄ™ z Bogiem. Na medytacji myÅ›laÅ‚em dużo o tym mojżeszowym namiocie spotkania i chyba najbardziej uderzyÅ‚o mnie w nim to, że to nie Mojżesz byÅ‚ pierwszy w tej rozmowie, on nie wchodziÅ‚ do namiotu, żeby porozmawiać z Panem, żeby siÄ™ pomodlić do Pana, ale głównie po to, żeby to Bóg pierwszy mógÅ‚ mówić do niego, żeby to sam Bóg modliÅ‚ siÄ™ w nim. CzÄ™sto nasza modlitwa jest zagadywaniem Boga i nic dziwnego, że nie dajemy Mu szansy przemówić do nas. Szybko recytujÄ™ wersety psalmów z brewiarza i cieszÄ™ siÄ™, że przykÅ‚adnie zaliczyÅ‚em kolejnÄ… godzinÄ™ brewiarzowego oficjum. Ale na koniec pytam siÄ™ siebie co z tego zrozumiaÅ‚em, co poruszyÅ‚o moje serce, które sÅ‚owo oÅ›wieciÅ‚o mój umysÅ‚? PrzeczytaÅ‚em tyle słów, ale nie pozwoliÅ‚em, żeby Bóg mógÅ‚ przez nie przemówić. Ja sam odmawiaÅ‚em sÅ‚owa Boga, a nie pozwoliÅ‚em Bogu mówić do mnie. I tak jest z wieloma modlitwami. Odmawiam je sam, a nie pozwalam, żeby Bóg mówiÅ‚ je do mnie. Nawet ta piÄ™kna modlitwa Ojcze nasz może być mojÄ… recytacjÄ…, a mogÄ™ jÄ… odmówić, zasÅ‚uchany w niÄ… tak, jakby sam Jezus mówiÅ‚ jÄ… we mnie. W moim kapÅ‚aÅ„skim doÅ›wiadczeniu modlitewnego życia powinna dokonać siÄ™ taka przemiana modlitwy, żeby w namiocie spotkania mówiÅ‚ przede wszystkim Bóg, a ja żebym sÅ‚uchaÅ‚. Najczęściej jest odwrotnie. To ja modlÄ…c siÄ™ mówiÄ™ i mówiÄ™, a Bóg musi sÅ‚uchać. Mojżesz wchodziÅ‚ do namiotu spotkania i Pan mówiÅ‚ do niego, nie odwrotnie. Tylko wtedy Bóg modli siÄ™ we mnie i tylko wtedy moja dusza napeÅ‚nia siÄ™ Nim. Nigdy modlitwa, w której ja sam jestem głównym bohaterem nie wzniesie mnie ku Bogu, nie da mi poczucia gÅ‚Ä™bokiej komunii z Nim. Sam o wÅ‚asnych siÅ‚ach nie zdoÅ‚am siÄ™ wznieść ku Bogu. Musi to zrobić we mnie Bóg. ÅšwiÄ™ta Teresa mówiÅ‚a dosadnie, że jesteÅ›my jak żaby, które ugrzÄ™zÅ‚y w bÅ‚ocie i nie mogÄ… same z siebie wznieść siÄ™ do lotu. “Gdyby Bóg chciaÅ‚, żeby ropucha lataÅ‚a, czy czekaÅ‚by, aż sama siÄ™ wzbije do lotu? Któż by przypuÅ›ciÅ‚ takÄ… myÅ›l niedorzecznÄ…? Duch nasz obarczony jest bowiem ziemiÄ… i niezliczonymi przeszkodami i choćby chciaÅ‚ latać, sama chęć maÅ‚o mu pomoże (…) ugrzÄ…zÅ‚szy w bÅ‚ocie z wÅ‚asnej winy postradaÅ‚ przyrodzonÄ… wyższość swojÄ…” - pisze Teresa. Kiedy siÄ™ wiÄ™c modlÄ™ czujÄ™ siÄ™ czasem jak żaba, która bÄ™dÄ…c w bÅ‚ocie próbuje latać. Nigdy sam z siebie nie wlecÄ™ ku Bogu, to może siÄ™ wydarzyć tylko dziÄ™ki Å‚asce Bożej, tylko wtedy, gdy sam Bóg bÄ™dzie do mnie mówiÅ‚, bÄ™dzie siÄ™ we mnie modliÅ‚, a ja w swoim namiocie spotkania po prostu pozwolÄ™ siÄ™ Bogu unieść ku górze.

Intencje modlitewne:
O ducha modlitwy dla wszystkich wierzących w Chrystusa; za naszego księdza Arcybiskupa o zdrowie, siły i moc Ducha Świętego; za kapłanów, żeby najpierw się modlili a potem działali, za naszych kleryków o radość z codziennej modlitwy; o nowe powołania kapłańskie, za chłopaków, którzy już zgłosili się do naszego seminarium i za tych, którzy się ciągle zastanawiają i boję się oddać swoje życie Panu Bogu; za dzieciaki i młodzież o wiarę i radość dla nich; za moich rodziców i rodzeństwo; o uzdrowienie dla Piotrka; za ubogich, chorych i cierpiących; za moich wspaniałych przyjaciół z czasów DA i z całej mojej posługi kapłańskiej, za tych, którzy pomagali mi budować św. Ireneusza; za Księdza Grzegorza i jego nową wspólnotę zakonną, którą założył; za księży profesorów i wychowawców.

Najpierw Bóg - potem chleb

July 26th, 2009 by xAndrzej

26 lipca – św. Anny

Z wielką konsekwencją Bóg pokazuje nam właściwą kolejność w życiu. Najpierw jest Bóg i Jego słowo, a dopiero potem chleb, posiadanie, pieniądze, rzeczy, budynki. Czasem nam się wydaje, że powinno być odwrotnie. Jeśli Bóg zapewniłby mi dosyć chleba, dał dobrze płatną pracę i finansowe zabezpieczenie, jeśli dałby mi wygodny dom, wygodną plebanię i pięknie odremontowany kościół wtedy dużo więcej modliłbym się do Niego i z Nim przebywał. Tak nam się wydaje, ale tak nie jest i dlatego Bóg nie zgadza się na inną kolejność. Mój znajomy misjonarz, który pracuje wśród biednych ludzi w Afryce opowiedział mi, że kiedy zobaczył tę przerażającą biedę, uznał, że zanim tym ludziom coś powie o Bogu, musi im dać chleb. Zorganizował transport darów z Ameryki, jedzenie, ubrania jakieś drobne sprzęty domowego użytku. Kiedy to rozdał tym biedakom okazało się, że cała misyjna wspólnota pokłóciła się między sobą i doszło wręcz do lokalnej wojny. Jedni zazdrościli drugim, kłócili się, że ktoś dostał więcej, albo dostał coś lepszego. Mój znajomy misjonarz nie miał już wątpliwości, że jednak kolejność jest inna. Najpierw trzeba dać ludziom Boga, przykazania, naukę Ewangelii a dopiero chleb. Chleb, pieniądze, bogate rzeczy dane bez Boga mogą ludzi doprowadzić do zguby. Nic więc dziwnego, że na pierwszą pokusę diabła o przemianę kamieni w chleb, Jezus odpowiada: „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale słowem, które pochodzi z ust Bożych”. Najpierw jest Słowo Boże potem jest chleb. Inaczej życie nam się poplącze i mając nawet pod dostatkiem chleba, pogmatwamy sobie całe życie. Taka kolejność została zachowana w przypadku tłumów, które szły za Jezusem. Te rzesze ludzi najpierw słuchały kazania Jezusa, a potem sam Jezus zatroszczył się o to, aby mieli co jeść. W takiej kolejności zbudowana jest też każda Msza święta. Najpierw jest Słowo Boże, a potem komunia, czyli spożywanie Ciała Jezusa pod postacią chleba. Nie może być innej kolejności. Choć pewnie w życiu większości z nas trudno zachować to pierwszeństwo Boga. Spotykam wielu młodych, którym rodzice dali bogate rzeczy, a nie dali im Boga. Te wygodne i bogate rzeczy wcale nie czynią młodych lepszymi i szczęśliwszymi. Nie chodzi oczywiście o to, żeby nie posiadać, nie troszczyć się o chleb, czy o lepsze życie. Ale jeśli to wszystko osiągniemy a zgubimy Boga to wszystkie te doczesne „skarby” obrócą się przeciwko nam. Muszę o tym ciągle pamiętać jako ksiądz. Ważne jest ekonomiczne zabezpieczenie parafii, ważne jest budowanie kościołów i remontowanie plebanii, ale po co to komu, jeśli przeszkodziłoby to w posłudze głoszenia Bożego Słowa. Nawet jeśli ludziom damy chleb, a nie damy Boga – to tak naprawdę nie damy im czegoś, czego potrzebują najbardziej. Widzę czasem długie kolejki przed naszym Caritasem. To dobrze, że dajemy im jedzenie, ubranie, ale szkoda, że tak mało ich ewangelizujemy. Może dlatego właśnie zawsze pozostaną biedni i z każdym dniem wołać będą o coraz więcej chleba i ubrań w przekonaniu, że to się im po prostu należy. Chciałbym, żebyśmy mieli w Kościele więcej odwagi zostawić to co zbudowaliśmy, czegośmy się dorobili, co jest naszą materialną dumą na korzyść zwykłego głoszenia Słowa Bożego i dawania ludziom Boga. Chciałbym żebyśmy przestali drżeć na myśl o coraz trudniejszym utrzymaniu kościelnych nieruchomości, a większość środków, które jeszcze daje nam Bóg przeznaczyli na autentyczne duszpasterstwo skupione na głoszeniu Słowa i sprawowaniu Sakramentów. Bo najpierw musi być Bóg i głoszenie Jego Słowa, a dopiero potem chleb, posiadanie, budynki, fundacje, nieruchomości. Te ostanie naprawdę są bardzo potrzebne, ale nie są najważniejsze. Zwłaszcza tam, gdzie ludzie tracą wiarę, trzeba umieć zostawić majętności i wyruszyć na poszukiwanie zagubionego człowieka. Chciałbym też, na swoim podwórku mieć większą wolność w głoszeniu Słowa i życia z Bogiem, niż żyć przytłoczony masą administracyjnych spraw i rzeczy do załatwienia. Wiem, że muszę je wykonywać najsolidniej jak potrafię, ale one nie mogą stać dominującą czynnością mojego kapłańskiego życia. Jezus nie uległ pokusie, żeby zamienić kamienie w chleb, bo ludzie, którzy skupią się na chlebie a zostawią Boga, sami znów staną się jak kamienie.

Migawki z kapłańskiego życia:

Sobota: Byłem na odpuście w kościele świętego Jakuba. Uczciłem Apostoła, który przecież był tak blisko Jezusa. Znów obudziło się we mnie pragnienie, żeby udać się na pielgrzymkę do Compostelli. Może Bóg pozwoli w przyszłym roku? Wieczorem niespodziewanie spotkałem się z moimi dawnymi studentami. Oni ciągle są moją najbliższą rodziną!

Niedziela: Cały czas myślałem o rodzicach, którzy robią wszystko by dać swoim dzieciom pieniądze i bogate rzeczy, a nie dbają kompletnie o to, żeby dzieciakom dać wiarę. Nic więc dziwnego, że te bogate dzieciaki są w gruncie rzeczy tak duchowo i psychicznie ubogie.
Modliłem się dziś do świętej Anny podczas uroczystości odpustowych w Miedźnie. Jaki tak jest piękny kościół!

Intencje modlitewne:
Za moich dziadków o życie wieczne dla nich, za moich rodziców – o zdrowie i coraz większą wiarę; o uzdrowienie dla Piotrka; za kleryków – o każdym z nich pamiętam osobiście i bardzo indywidualnie się za nich modlę; za diakonów – żeby mieli coraz więcej radości ze służby; za neoprezbiterów o szczęśliwe i błogosławione początki ich pasterzowania; o nowe powołania kapłańskie i zakonne; za moich wychowanków z DA, których ciągle noszę w sercu i przed Bogiem wspominam, za ubogich, cierpiących, bezrobotnych, żeby szukając chleba, najpierw odnaleźli Boga; za wszystkich, którzy służą ubogim – dużo cierpliwości i Bożego ducha; za naszych księży wychowawców i profesorów – niech im Pan błogosławi.

Blogowa zapaść

July 24th, 2009 by xAndrzej

Byłem dziś krok od kolejnej rezygnacji z pisania tego blogowego dziennika duszy. Zdaje sobie sprawę, że stanowi on ogromne zagrożenie dla mojej pychy i duchowego ekshibicjonizmu. Jest chyba słuszne, że nasze duchowe przeżycia powinny rozgrywać się w ukryciu i w cichej komunii między człowiekiem a Bogiem. Ale z drugiej strony wszystko co napisali mistrzowie życia duchowego trzeba by nazwać duchowym ekshibicjonizmem. Wychowałem się przecież na Mertonie, a jego najważniejsze książki to pamiętniki i duchowe zapiski. Bylibyśmy biedni, gdyby święty Paweł nie poddał się Duchowi Świętemu i nie pisał tego co czuł w swojej apostolskiej drodze życia. A przecież w listach Pawła jest tyle uwag o jego stanie duszy, najgłębszych przeżyciach i doznaniach. Na rozmyślaniu znów czytam św. Jana od Krzyża. Ile tam jest opisów najintymniejszych refleksji o Bogu i o ludzkim doświadczeniu Jego obecności. A przecież trudno imputować Janowi od Krzyża jakąkolwiek chęć pisania pod publiczność. Wirtualny świat to przecież dzisiaj jedna z najważniejszych ambon, z której koniecznie musimy dawać świadectwo o Bogu. Dziękuję tym wszystkim, którzy ostatnio tyle dobrych słów napisali do mnie w reakcji na blogowe zapiski. Danka, która pewnie teraz jest już na wakacjach, wiem, że modli się za mnie, a do tego wszystkiego kazała mi postawić lody klerykom. Kilku księży napisało mi ostatnio, że często czują tak samo i trochę im pomagam ponazywać coś nieponazywanego. Dostałem kiedyś też upomnienie od braci ewangelików, za kiepską znajomość Pisma, ale też dobre słowo o niezłym warsztacie literackim. A dla mnie, najważniejsze z tego listu było to, że blog stał się małą przestrzenią braterskiej komunikacji. Jakaś siostra zakonna wyznała, że któryś tekst pomógł jej odnaleźć sens zakonnego życia i poświęcenia się Bogu. Wiecie, że nie zbieram komentarzy, nie odpowiadam na listy ale już tych kilka uwag dodało mi odwagi, żeby jeszcze trochę popisać. Nie wiem czy to widać na blogu, ale ja nie zachwycam się sobą, jestem tuzinkowym i zupełnie zwyczajnym księdzem. Ale do jednego zachwytu chcę się przyznać i będę go zawsze promował we wszystkich tekstach – to jest zachwyt nad Bogiem. Chciałbym, żeby wszystko co piszę, miało jeden wspólny mianownik – piękno i miłość Boga. Zachwyca mnie wszystko co dostałem od Boga, co On czyni w moim życiu, do czego mnie powołał i jak mnie prowadzi. Pisząc o tym, nie mogę czasem nie pisać o sobie, bo Bóg działa we mnie, tak jak działa w każdym człowieku. On się przybił do każdego z nas ze swoją wiernością i miłością. Przyjrzyjcie się sobie dokładnie, a spotkacie Boga, bo miłość Boża rozlana jest w sercach naszych. Cała moja duchowa praca, długie modlitwy i rozmyślania służą temu, żebym odnalazł Boga w moim życiu. Jego jest w nim bardzo dużo! Tyle samo co w każdym człowieku, bo ukochał nas jednakowo i za każdego z nas umarł na krzyżu. Kiedy uda się człowiekowi odnaleźć Boga w sobie to osiągnie największy z możliwych pokój w sercu i nieprawdopodobną radość. A przecież wszyscy tego pragniemy i tego szukamy! Czasem nie zdajemy sobie sprawy, że każde nasze poszukiwanie miłości, szczęścia, przyjemności czy spełnienia tak naprawdę jest poszukiwaniem Boga, bo w Nim to wszystko jest w stopniu najwyższym.

Migawki z mijajÄ…cego tygodnia:
Poniedziałek: pochowałem maleńkiego Alberta. Miał zaledwie pięć miesięcy i nie doczekał ani normalnych narodzin, ani normalnego chrztu. Z dumą prowadziłem kondukt z maleńką białą trumienką, chcąc przekonać wszystkich, że umarł człowiek, a nie płód. To nic, że za trumną szli tylko rodzice i kilku najbliższych. Albert dołączył do zbawionych i narodził się do życia wiecznego.

Wtorek: odwiedziłem znajome rodzinki i posłuchałem o ich życiu i świadectwie jakie dają w swoich środowiskach pracy. Znów zobaczyłem, że pracuję i świadczę o Bogu mniej niż oni. A przecież jestem księdzem i mówiąc brutalnie, nawet mi za to płacą.

Środa: Trochę dziś pospowiadałem. Jest taka prawidłowość w życiu księdza, że tak jak sam się spowiada tak wygląda jego spowiadanie innych. I co do ilości i co do jakości. Jak się spowiadam rzadko to mniej mi się chce służyć w konfesjonale i mam mniej penitentów, jak się spowiadam często to nie mogę się obrobić z chętnymi do spowiedzi.

Czwartek: Zacząłem dzień od modlitwy z Małymi Siostrami Baranka. W ich pustelni odkryłem kolejny raz, że bez komunii z Bogiem rozwalę wszelkie inne komunie w moim życiu, te we wspólnocie i te z innymi ludźmi.

Piątek: Z samego rana pojechałem na giełdę, żeby zrobić zakupy do seminaryjnej kuchni. Na giełdzie małe poruszenie wśród sprzedawców. Jeden z nich opowiadał innym, że nakrył zakonnicę na kradzieży ciastek. Jak to jest prawda, to rzeczywiście zbliża się już koniec świata.

Intencje modlitewne:
Najpierw modlę się za ludzi ubogich, cierpiących i samotnych. Tak mało im poświęcam teraz czasu, więc muszę się za nich dużo modlić; o uzdrowienie dla Piotrka i zdrowie dla moich rodziców; za wszystkich kapłanów naszej diecezji, a szczególnie za tych, którym trudno; za naszych kochanych kleryków, aby umieli zachwycić się Bogiem; o nowe powołania kapłańskie i zakonne – ciągle modlę się za tych, którzy już się zgłosili i tych którzy z pewnością jeszcze się zgłoszą do naszego seminarium; za XY, który przyszedł by mi powiedzieć, że przestał wierzyć; za studentów z DA – moich wychowanków; za Kingę i Kubę, za wszystkie Anie i wszystkich Krzyśków.

Pozwól się uzdrowić

July 23rd, 2009 by xAndrzej

Wczoraj modliłem się o wewnętrzne uzdrowienie. Jakoś szczególnie mocno poczułem, że Bóg chce każdego z nas uzdrawiać z naszych słabości i zadawnionych nawet ran. Warto stanąć przed Bogiem i dokopać się do wszystkich tych miejsc, które są w nas źródłem naszych wątpliwości, lęków, smutków. Dobrze, gdy o takie wewnętrzne uzdrowienie modli się nad nami kapłan z grupą innych ludzi, ale równie dobrze możemy sami upaść na kolana przed Bogiem i prosić Go o uzdrawiające dotknięcie. Modlitwa ma owocować naszą wewnętrzną przemianą. Co jakiś czas musimy przecież przeżyć taką modlitwę, w której umrze w nas stary Adam a narodzi się Chrystus. Grzech jest raną duszy i tak jak rana na ciele czyni nasze ciało słabszym i mniej odpornym, tak każdy grzech z przeszłości osłabia mocno nasze duchowe siły i zdolności. Denerwuję się czasem na siebie za takie czy inne zachowania, za słowa, które ranią innych, za brak wewnętrznej radości i większe poczucie strachu. I wiem wtedy, że muszę stanąć przed Bogiem i pozwolić się uzdrowić, odnowić w Bogu. To duchowe uzdrawianie zaczyna się niestety od dotknięcia ran, nawet tych zagojonych. Dobry lekarz musi obejrzeć chore miejsce, musi je dotknąć, zobaczyć, nawet za cenę bólu pacjenta. Podobnie jest z Bogiem. Jego uzdrawianie zaczyna się czasem od bolesnej konfrontacji z duchowymi zranieniami. Nie lubimy tego, chcielibyśmy zapomnieć o tych wszystkich chwilach, kiedy zostaliśmy zranieni i udać, że wszystko jest w porządku. Sam długo byłem przekonany, że nie potrzebuję takiego uzdrowienia, że nic wielkiego mnie nie boli, a wszelkie grzechy i słabości są poza mną, są tylko zamkniętym etapem historii mojego życia. I może rzeczywiście dałoby się jakoś z tym żyć, ale Bóg nie chce byle jakiego mojego życia. On chce mi dać życie w obfitości, On chce usunąć wszystko, co niszczy we mnie Jego pokój. Bóg naprawdę chce mnie uzdrawiać. Nie może tego zrobić bez mojej zgody, bez mojego otwarcia się na Jego uzdrawiającą moc. Zafundujcie sobie taki czas duchowego sanatorium. Taki jeden dzień, w którym weźmiecie kartkę i długopis do ręki i napiszecie swoje bolesne CV. Mamy czasem w kartotece, w ośrodku zdrowia, kartki z historią naszych chorób, żeby ciągle śledzić jak i z której strony możemy spodziewać się osłabienia. Dusza też ma swoją historię choroby. Warto ją, choćby na jeden dzień spisać i pokazać Panu Bogu, nikomu innemu, tylko Jemu. Założę się, że już samo spisanie tych chorób będzie uzdrawiające. Tę metodę zawsze proponuje na rekolekcjach Ojciec Rufus Pereira. W końcu Jezus ciągle do nas mówi, że przychodzi nas uzdrawiać, że nie przyszedł do zdrowych. Cieszę się, że dziś w Kościele dużo mówi się o wewnętrznym uzdrowieniu, dużo jest też takich uzdrawiających modlitw, poprzez które Bóg znów stawia człowieka na nogi. Po czym mogę poznać moje wewnętrzne uzdrowienie? Po pierwsze po pewności wiary w Boga i Jego obietnice. Człowiek uzdrowiony nie nosi w sobie żadnych wątpliwości co do skuteczności Bożych słów. A przecież często w nie wątpimy? Często wolimy użyć rad tego świata niż rad ewangelicznych. Te światowe wydają nam się skuteczniejsze. Druga rzecz po której poznać moje duchowe zdrowie to wyzwolenie z lęku. Gdy przestaję się bać, głosząc Jezusa i żyjąc Jego życiem wtedy mogę być uzdrowiony. Jezus ciągle zachęca uczniów, żeby się nie bali pójść za Nim. Trzecim objawem wewnętrznego uzdrowienia jest radość w Panu. W ostatni piątek odprawiałem Drogę Krzyżową. Za oknem kaplicy pięknie świeciło słońce. Przez chwile moje myśli uciekły mi z wnętrza kościoła, z obrazów męki Jezusa w stronę myślenia o wakacjach, morzu, górach. Pomyślałem o studentach, którzy płyną kajakami po Brdzie, o znajomych, którzy pojechali na żagle. Kiedy próbowałem znów skierować myśli na Krzyżową Drogę postawiłem sobie, jakby w imieniu samego Boga, ważne pytanie: „A czy Jezus jest twoją radością? Czy w Nim i z Nim potrafisz naprawdę się rozradować?” W tym nie było żadnych pretensji, ani ukrytego żalu, że akurat siedzę w Częstochowie, nie było najmniejszej nutki zazdrości wobec tych, którzy radują się z wakacji. To było pytanie o to, czy sam Bóg potrafi rozradować moje serce. Uzdrowione przez Boga serce jest pełne radości bez względu na zewnętrzne okoliczności. Wiele byśmy mogli zmienić w swoim życiu, gdybyśmy przyznali się do swoich chorób i stanęli z nimi przed uzdrawiającym Jezusem, wierząc z olbrzymią pewnością, odwagą i radością, że dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych.

Intencje modlitewne: o nowe powołania kapłańskie i zakonne, za naszych kleryków o dojrzewanie do świętości, za wszystkich kapłanów, szczególnie za seminaryjnych wychowawców i profesorów; za Andrzeja i Magdę o pocieszenie i wiarę po stracie synka, o zdrowie dla moich rodziców i rodzeństwa , o uzdrowienie dla Piotrka; za tych, którym obiecałem modlitwę; za wszystkich, których ostatnio wyspowiadałem.

Odnowiona miłość

July 18th, 2009 by xAndrzej

Jeszcze niedawno miałem tylko jedno gotowe kazanie na Jej temat, wiedziałem, że jest ważna, że jest wyjątkowa i zasługuje na szczególne miejsce przy Bogu, ale nigdy dotąd nie czułem się tak mocno związany i tak mocno zakochany w Matce Jezusa. Może moje nowe zamieszkanie w bliskości Jasnej Góry pomogło mi jednocześnie zbliżyć się do Matki Bożej? Wierzę jednak, że to sam Jezus sprawia, że zbliżając się do Niego spotykamy Jego Matkę. Najważniejszym argumentem dla którego pragnę czcić Maryję jest to, że sam Bóg oddaje Jej cześć i że sam Bóg nakazuje Janowi, aby wziął Ją do siebie.
Mówiłem ostatnio kazanie u Karmelitanek o drodze na górę Karmel. Żeby tam dojść i spotkać Jezusa trzeba spełnić trzy warunki: zerwać ze swoimi bożkami (Eliasz na górze Karmel walczył z prorokami Baala); mieć w swoim codziennym życiu kawałek pustyni ( na Karmelu szybko osiedlili się pustelnicy i odtąd Karmel kojarzy się z modlitwą i kontemplacją) oraz zaprosić do swego życia Maryję ( mnisi z Karmelu niemal natychmiast zaczęli uwielbiać Boga za wstawiennictwem Matki Boże z góry Karmel). To jasne, że musimy zerwać z grzechem, uwolnić się od diabła i jego pokus. To jasne, że trzeba się modlić i często rozmawiać z Bogiem. Ale czy do komunii z Bogiem rzeczywiście takim niezbywalnym warunkiem jest obecność Maryi? Pustelnicy z góry Karmel chyba dobrze rozumieli, że jak się z duszy wygoni złe duchy, to one za chwilę będą próbowały przyjść z jeszcze większą armią, aby znów pogrążyć duszę w grzechu. Jedynym człowiekiem, którego boi się diabeł i wobec którego nie może nic uczynić jest Maryja. Ona jest tą Niewiastą z Księgi Rodzaju o której mówi Bóg, że „wprowadza nieprzyjaźń między Nią i Jej potomstwem” a wężem starodawnym. Ona jest wreszcie tą Niewiastą z Apokalipsy z którą walczy Smok i przegrywa z potomkiem owej Niewiasty. Diabeł jest bezradny wobec Maryi, bo w Niej nie ma grzechu i nie ma się czego uczepić i na czym budować swoje królestwo zła. Dlatego jakąś wielką próbą dla duszy przed przyjęciem Boga samego jest przyjęcie Maryi. Tak było zresztą w historii zbawienia. Jezus nie został dany światu jakoś bezpośrednio, w jakiś pozaludzki sposób. On narodził się z Niewiasty, Ona przyniosła Go światu. Podobnie jest w duszy człowieka. Jeśli weźmiemy Maryję do siebie, to Ona natychmiast przyniesie nam Jezusa. Nie boję się tej miłości do Maryi, nie boję się, że Ona zasłoni, czy nawet zastąpi mi Boga. Nie boję się o to, bo Maryja nie jest Bogiem, ale przynosi Boga. Czuję natomiast jak bardzo ważne dla mojego kapłańskiego życia jest to zakochanie w Matce Jezusa. Do tej miłości doprowadził mnie sam Chrystus. Podczas ostatniego nocnego czuwania na Jasnej Górze długo wpatrywałem się w twarz Maryi i bez jakiś większych teologicznych racji, ale czytelnym odczuciem serca zrozumiałem, jak potrzebna mi jest w życiu stała obecność i cześć dla Maryi. Zawierzam Jej moje kapłaństwo i przez Jej ręce zanoszę do Boga wszelkie prośby.
Spróbujcie odrzucić jakiekolwiek wątpliwości i obawy. Zawierzcie Maryi, a szybko się przekonacie, że Ona najskuteczniej prowadzi do Jezusa.

Intencje modlitewne:
za ludzi chorych i cierpiących, o uzdrowienie dla Piotrka, o życie wieczne dla nienarodzonego Alberta i pocieszenie dla jego rodziców; za wszystkich naszych kleryków ( z wielkim dziękczynieniem modliłem się za ostatnią ekipę dyżurującą w seminarium - chłopaki zrobili kawał dobrej roboty!); za naszą dawną czwartkową wspólnotę z którą modliłem się dziś u sióstr Baranka; za siostry z Choronia o wierność Jezusowi ubogiemu; za mojego spowiednika w podzięce za spowiedź i mądre rady; o nowe powołania kapłańskie i zakonne; za małżeństwa, które błogosławiłem i dzieci, którym udzielałem chrztu, za wspaniałych ludzi dzięki którym powstał kościół św. Ireneusza; za obecnych moich współpracowników i mieszkańców naszego seminarium.

Nawet Papież musi być malutki

July 15th, 2009 by xAndrzej

Nawet Papież musi być malutki

Ojciec niebieski objawi wszystko tym, którzy odważą się być malutcy i prości. Boże sprawy są zakryte przed mądrymi i roztropnymi. Małości jednak nie mierzy się tytułami naukowymi, kościelnymi funkcjami czy dystynkcjami. Małość mierzy się prostotą i otwartością serca. Nawet Papież, żeby coś zrozumieć z Boga, musi się przed Nim uniżyć, stać się małym. Kiedy św. Piotr wyznaje, że Jezus jest Synem Bożymi i oczekiwanym Mesjaszem, wtedy Pan Jezus przypomina mu, że nie wie tego na podstawie swojej własnej, naturalnej mądrości, ale dzięki objawieniu, jakie otrzymał od Ojca. Zapewne i wielcy teologowie muszą odłożyć często swoje przemądrzałe dywagacje, żeby w prostocie serca dać się Bogu zaskoczyć i poprowadzić. To tak jak św. Paweł, któremu na początku się wydawało, że jest uczony i mądry, że jest gorliwy i pobożny, ale pod Damaszkiem doświadczył olbrzymiej swojej małości i pozwolił się całkowicie poprowadzić Bogu. Małość i prostota skłaniają człowieka do uległości wobec Boga i uzdalniają go do życia Bogiem w każdych okolicznościach. Ta postawa maluczkich dotyczy życia i modlitwy. W życiu chodzi o gotowość do robienia rzeczy małych. Patron dzisiejszego dnia, św. Bonawentura, wielki filozof i teolog, dowiedział się ponoć o swoje nominacji na biskupa i kardynała podczas mycia naczyń w zakonnej kuchni. Przyjął tę wiadomość spokojnie i ze spokojem dokończył mycie garów. Wierzę, że nasz kapłański powrót do naśladowania Jezusa musi się rozpocząć od rezygnacji z piedestału wielebnych, czcigodnych duchownych i stać się epoką barci i ojców. Pamiętam jak cieszyłem się z sugestii synodu biskupów, aby stawali się oni bardziej braćmi, a mniej ekscelencjami. Mój dyżur w seminarium spędzam razem z małymi grupkami kleryków, którzy mają tutaj swój roboczy dyżur. Ile o człowieku może powiedzieć jego gotowość do wykonywania prostych czynności i zwykłe fizyczne utrudzenie. Tomasz Merton tyle razy wspominał, że prawdziwą wartość duchowego rozwoju mnicha można poznać po jego radości w wypełnianiu najprostszych zajęć. Taka małość i prostota dotyczy również życia duchowego. Inaczej niż w rozwoju ekonomicznym i gospodarczym, rozwój życia duchowego charakteryzuje się coraz większym zanikiem emocji, duchowych zjawisk, natchnień i uniesień. Szczytem góry Karmel jest wyłączne spotkanie człowieka z Bogiem w całkowitym ogołoceniu z emocji i wzruszeń, ze zmysłowych doznań i mistycznych objawień. Szczytem duchowego życia jest bycie sam na sam z Bogiem przy całkowitym braku wszelkich ludzkich podpórek. Prostota życia duchowego to spotykanie się z Bogiem w ciszy swojego serca, w swojej samotności i ukryciu. Kilka dni temu odwiedził mnie pogubiony, młody człowiek. Przed laty był aktywnym członkiem grupy charyzmatycznej, modlił się językami, prorokował, świetnie animował modlitwy równoczesne i był duszą wspólnych spotkań modlitewnych. W poszukiwaniu jeszcze większych doznań odszedł do jakiejś grupy protestanckiej, a na koniec tak się pogubił, że rzucił wszystko nie mogąc nigdzie się odnaleźć. „ Muszę się księdzu przyznać, że ja tak naprawdę nigdy się nie modliłem w samotności. Całe moje życie duchowe to była wspólnota i spotkania modlitewne. Wtedy byłem wyjątkowo aktywny. Dziś wiem, że zabrakło mi prostego pacierza, samotnego czytania Biblii i choćby chwili namiotu spotkania, gdy mnie nikt ni widzi i nikogo nie ma koło mnie. Poczułem się w pewnej chwili aktorem i kompletnie zgubiłem w swoim sercu Boga”. Być małym i prostym w życiu duchowy to nie gardzić zwykłymi, codziennymi modlitwami, to zgodzić się spotykać z Bogiem w ciszy w swojego serca. Taka małość i prostota zawsze zaowocuje Bożym objawieniem. Nawet Papież musi stać się małym, żeby coś usłyszeć od Boga! W życiu duchowym największe owoce osiąga się najprostszymi narzędziami: modlitwą i pracą nad sobą.

Wydarzenia dnia:
Przykładnie siedzę w seminarium i nawet nie czuję, że na zewnątrz jest tak ciepło. Wczoraj zrywałem razem z klerykami porzeczki, a dziś musiałem popchnąć trochę prac administracyjnych. W seminarium mamy też trochę gości, ale ten wakacyjny spokój pozwala mi poczuć się trochę jak w zamkniętym zakonie. Znów się zastanawiałem, dlaczego ciągle Pan Bóg upiera się, że mam być księdzem diecezjalnym, skoro dał mi taką tęsknotę za życiem w mniszym zakonie. To jeszcze jeden dowód, że powołanie to nie jest tylko osobiste upodobanie, ale suwerenny projekt Boga na nasze życie.

Intencje modlitewne: Trwam w wytrwałej modlitwie o nowe powołania, dziękuję Bogu za tych, którzy już się zgłosili i pokonuję swoją małą ufność głęboką wiarą, że Jezus przyśle jeszcze do naszego seminarium młodych ludzi, którzy mniej myśląc o sobie, zechcą poświęcić swoje życie Bogu; modlę się za naszych alumnów, aby wzrastali w wierze i na wakacjach dali świadectwo o miłości do Jezusa, pamiętam o wszystkich tych dobrych ludziach, którzy codziennie modlą się o powołania; za moich rodziców i rodzinkę, za Piotrka o zdrowie dla niego i za wszystkich chorych i cierpiących; za Anię i Magdę, które walczą o życie swoich dzieci, za wszystkie rodzinki z moich czasów w DA, za Włodka w dniu jego imienin, za wszystkich moich przyjaciół kapłanów.

W Chrystusie …

July 12th, 2009 by xAndrzej

In Christo …

Na jakiejś wystawie minerałów i szlachetnych kamieni widziałem kilka brył rudy złota. Niektóre z nich kompletnie nie kojarzyły mi się z tym świecącym i cennym metalem, a wszystko dlatego, że było w nich dużo innych pierwiastków. Im więcej w rudzie było złota tym bardziej stawała się cenna. Samo zaś złoto domaga się wytopienia z rudy wszystkiego co obce, co nie jest złotem. Rozmyślałem dziś o niedzielnej ewangelii. Jezus posyła swoich uczniów na misje. Nie podaje żadnych uzasadnień, dlaczego powołuje tych a nie innych, jakie oni mają ludzkie talenty i kompetencje. Po prostu, sam z własnej woli powołuje i posyła. Druga tajemnica tego posłania to zakaz zabierania pieniędzy, chleba, torby, drugiej sukni, czyli bardzo osobistych rzeczy, wręcz niezbędnych do jakichkolwiek ludzkich działań. Spróbujcie wybrać się dziś w daleką i nieznaną drogę bez grosza, bez kanapek i picia, bez ubrań na zmianę i bez wygodnych butów! Każdemu, kto by nas wysłał w taką drogę okazalibyśmy zbuntowanie i wyrazilibyśmy swoje zdanie na temat jego nieroztropności. A Jezus mówi swoim uczniom, że mają wziąć ze sobą tylko zapewnienie o tym, że On udziela im swojej władzy nad duchami nieczystymi i że w Jego imię mają głosić wezwanie do nawrócenia. Tylko tyle i aż tyle! Odkryłem dziś w tym posłaniu tajemnicę mojej kapłańskiej i apostolskiej skuteczności. W swojej kapłańskiej posłudze mam budować tylko na Jezusie, korzystać tylko z Jego łaski, z Jego Słowa, z Jego mądrości, z Ducha Świętego, którego On zsyła na mnie. Wszystko inne jest zanieczyszczeniem Jego mocy. Stąd ten obraz z rudą złota. Jezus chce mi dać na moje kapłaństwo czyściutkie, duchowe złoto, a ja tak często zanieczyszczam je sobą i własnymi pomysłami. Jezus każe mi tylko głosić Boże Słowo, a ja lubię tak często wtrącać własne mądrości, własne przemyślenia, przeczytane kawałki książek, obejrzane historyjki z telewizji. Z uśmiechem wspominam pewnego wiejskiego proboszcza, który na każdym kazaniu szokował ludzi kryminalnymi opowieściami, które podsumowywał ciągle tą samą uwagą: „żeby nie być gołosłownym, chcę wam powiedzieć, że wyczytałem to w czasopiśmie „Mój weekend”. Rzadko można było w tej parafii usłyszeć komentarz do Biblii. A ile jest takich mszy, gdzie ogłoszenia trwają dłużej niż proklamacja Bożego Słowa, gdzie powitanie miejscowych notabli jest staranniej przygotowane i wypowiedziane niż sama Ewangelia? Jezus nie pozwala mi zabierać pieniędzy i żadnej torby i żadnych ciuchów na zmianę! Mam wziąć ze sobą Jego Ducha, a Ten Duch napełnia mnie sobą na modlitwie. Sam się łapię na marudzeniu, że miałbym lepsze efekty, gdybym miał więcej pieniędzy, gdybym mógł jechać z młodymi na fajny obóz w góry, zrobić dla nich porządny koncert na drogiej scenie, wydrukować masę ulotek i broszurek zachęcających do wstąpienia do seminarium. A to są wszystko mało wartościowe rzeczy wobec czyściutkiej Bożej łaski, z której korzystam jakby bez wiary. Ja czasem wierzę bardziej w bogate środki przekazu niż w Bożego Ducha, bardziej w pieniądze niż w zwykłe głoszenie Słowa, bardziej w festyny parafialne i spijanie kawek na plebanii niż adorację i modlitwę. Jezus nie pozwala zabrać mi nic co moje, a Sam daje mi swoją moc. Warunek jest oczywisty: nie mogę tego co jest od Niego zaśmiecić swoimi pomysłami i środkami. Im więcej będzie mocy Boga, a mniej mojej, tym bardziej będę skuteczny, jako Jego Apostoł. Dlatego jedyną rzeczą, którą mogę wziąć jest laska – symbol słabości i niepełnosprawności, żebym nie zapomniał, że moc głoszenia jest od Boga, a ode mnie jest tylko ofiarowanie Bogu mojej słabości. Jak pięknie te wielkie tajemnicę posłania widać w życiu świętego Proboszcza z Ars. Cała skuteczność św. Jana Marii Vianney’a jest właśnie w tym, że on był taki pokorny wobec Bożej łaski, wszystko budował na modlitwie, poście, głoszeniu Słowa Bożego i spowiadaniu. Malutko tam było jakiś spektakularnych akcji propagandowych i zewnętrznych działań. Proboszcz z Ars pozwolił działać mocy Jezusa, bo doskonale znał swoją słabość.

Wydarzenia dnia: Wydaje się, że już jestem całkiem zdrowy i zaczynam normalnie funkcjonować. Kilka dni spędziłem w domu rodzinnym. Dzisiaj przyjęliśmy do seminarium pierwszą grupę kandydatów. Czekamy na następnych, a za tych, którzy przyszli dziękuję mocno Panu Bogu. Noc spędzę dziś na Jasnej Górze na nocnym czuwaniu. Nie mogę się doczekać tego długiego wpatrywania się w oczy Matki Bożej.

Intencje modlitewne: za biskupów i kapłanów, abyśmy mieli w sobie tak dużo radości, aby było widać, że jesteśmy szczęśliwi jako księża; za kleryków tych z dyżuru i tych na wakacjach, aby wzrastali w wierności i męstwie wiary, za wszystkich ludzi chorych i cierpiących; o zdrowie dla Piotrka i moich rodziców, o zdrowie dla Księdza Biskupa Antoniego, za wszystkich wspaniałych przyjaciół, za Elę w dniu jej urodzin, za rodzinki z DA, które są teraz na rekolekcjach, za Anię, Grzesia i Dawida; za Andrzeja, Magdę i ich dzieci; za wszystkie małżeństwa, które błogosławiłem i za dzieciaki, którym udzielałem chrztu; o nowe powołania kapłańskie i zakonne

Słabość nie jest mocą

July 4th, 2009 by xAndrzej

SÅ‚abość nie jest mojÄ… mocÄ…. ByÅ‚oby kÅ‚amstwem gdybym swoje sÅ‚aboÅ›ci nazwaÅ‚ atutami. ByÅ‚oby niepotrzebnÄ… zgodÄ… na sÅ‚abość, gdybym miaÅ‚ w nich upatrywać źródÅ‚o moich sukcesów. To, że nie umiem utrzymać siÄ™ w tonacji nie jest mocnÄ… stronÄ… sprawowanej przeze mnie liturgii. Gdyby cierpienie samo w sobie byÅ‚o jakimÅ› niezbywalnym dobrem, życzyÅ‚bym sobie cierpienia. A ja nie chcÄ™ cierpieć i wierzÄ™ mocno, że i Bóg nie chce mojego bólu. To, że tak kiesko gadam obcymi jÄ™zykami wcale nie jest mocÄ… mojego kapÅ‚aÅ„skiego przepowiadania. Gdybym umiaÅ‚ dobrze obce jÄ™zyki mógÅ‚bym tylu ludziom opowiedzieć o Bogu. Nie chcÄ™ nazywać sÅ‚aboÅ›ci mocÄ…. Nie chcÄ™ chwalić kleryków za ich sÅ‚aboÅ›ci, za to, że niekiedy nie pracujÄ… nad sobÄ…, ale czasem pieszczÄ… siÄ™ ze swoimi chorobami, zmÄ™czeniem, utrudzeniem. Jak to wiÄ™c jest z tym pawÅ‚owym stwierdzeniem, że “moc w sÅ‚aboÅ›ci siÄ™ doskonali”? Jestem przekonany, że w tym zdaniu PaweÅ‚ wcale nie mówi o tym, że sÅ‚abość jest mocÄ…. SÅ‚abość bowiem zawsze pozostanie sÅ‚aboÅ›ciÄ…. Ważne jest tu to jak reagujemy na sÅ‚abość, co robimy z naszymi i cudzymi sÅ‚aboÅ›ciami. Bóg dopuÅ›ciÅ‚ na siebie sÅ‚abość, aby pokazać w tej sÅ‚aboÅ›ci moc swojej miÅ‚oÅ›ci. PozwoliÅ‚ przebić sobie serce, żeby w tej ranie pokazać, że kocha o wiele bardziej niż to sobie wyobrażamy. UmarÅ‚ za nas na krzyżu, w kompletnym upokorzeniu i odrzuceniu, w zupeÅ‚nej biernoÅ›ci i sÅ‚aboÅ›ci po to, aby w tym wszystkim objawiÅ‚a siÄ™ Jego zbawcza wszechmoc. SÅ‚aboÅ›ci zawsze zostanÄ… sÅ‚aboÅ›ciami, ale w nich i dziÄ™ki nim mogÄ™ siÄ™ wydoskonalić w tym, co jest mojÄ… wiÄ™kszÄ… mocÄ…, mogÄ™ zobaczyć jakieÅ› inne, cenniejsze wymiary życia. ByÅ‚em dziÅ› na Jasnej Górze bÅ‚agać MatkÄ™ Bożą o nowe powoÅ‚ania. WoÅ‚aÅ‚em do Niej, żeby wyprosiÅ‚a u Jezusa wielu mÄ…drych, pobożnych i silnych kandydatów do kapÅ‚aÅ„stwa. Co chwila zamykaÅ‚em oczy i w swojej wyobraźni przedstawiaÅ‚em Maryi caÅ‚e zastÄ™py mÅ‚odych, zdrowych chÅ‚opaków, którzy pukajÄ… do naszego seminarium. I nagle otworzyÅ‚em oczy i zobaczyÅ‚em tuż obok siebie wózek inwalidzki, a na nim mocno sparaliżowanego mÅ‚odego ksiÄ™dza. PoczuÅ‚em, że bije od niego jakaÅ› wyjÄ…tkowo wielka moc, że jego kapÅ‚aÅ„skie cierpienie jest równowagÄ… dla masy kapÅ‚aÅ„skich podÅ‚oÅ›ci. SÅ‚abość tego ksiÄ™dza jest sÅ‚aboÅ›ciÄ…, ale Å›wiadectwo jego cierpienia obudziÅ‚o we mnie Å›wiadomość mocy Bożej, pociÄ…gnęło mnie do wielkiego dziÄ™kczynienia za zdrowe rÄ™ce, zdrowe gardÅ‚o, zdrowe nogi. Nagle chciaÅ‚o mi siÄ™ wybiec z kaplicy, przyszÅ‚o mi do gÅ‚owy mnóstwo pomysłów i pragnieÅ„, aby gÅ‚osić innym Jezusa. SÅ‚abość tego ksiÄ™dza wyzwoliÅ‚a we mnie moc do sÅ‚użby, poÅ›wiÄ™cenia siÄ™, spalania siÄ™ dla Boga. Moc w sÅ‚aboÅ›ci siÄ™ doskonali! SÅ‚abość nie jest mocÄ…, ale wyzwala moc! Kiedy czujÄ™ siÄ™ mocno bezradny, a moje siÅ‚y i moja ludzka mÄ…drość zawodzÄ… stajÄ™ doskonale otwarty na Boga, na Jego dziaÅ‚anie. Jestem sÅ‚aby, ale gdy chcÄ™ tÄ™ sÅ‚abość przezwyciężyć, zaczynam otwierać siÄ™ na moc Boga. SÅ‚abość pozostanie sÅ‚aboÅ›ciÄ… gdy jÄ… zaakceptujÄ™, nie daj Boże, gdy jÄ… uznam za coÅ› normalanego lub dobrego. Tak przyjÄ™ta sÅ‚abość powiÄ™kszy jeszcze moje braki. Mój ból i moje cierpienie nie sÄ… dobre same w sobie, ale kiedy je poÅ›wiÄ™cÄ™ dla drugich, kiedy je przyjmÄ™ jako zadośćuczynienie to cierpienie wyzwoli w drugich miÅ‚ość i nawrócenie.
Nawet moje osobiste słabości mogą wzmocnić we mnie jakieś inne dobro. Wspomniałem o moich trudnościach ze śpiewaniem. Zawsze marzyłem, żeby wziąć gitarę, jechać na rekolekcję i zaśpiewać dzieciakom jakieś ładne, religijne kawałki. Ale ta moja słabość zmusza mnie do szukania pomocy, do proszenia ludzi o współpracę. I nagle okazywało się, że zaczynam umieć pracować z drugimi, że moje muzyczne słabości zmobilizowały mnie do szukania i zjednywania dla Boga ludzi, którzy potrafią grać i śpiewać. W mojej niewątpliwej słabości Bóg wzmacniał moje otwarcie się na innych. Moje słabości nie są moim atutem, ale jeśli będę mimo to próbował coś z nimi robić, okaże się szybko, że Bóg wzmocni we mnie coś innego, coś co jest moją prawdziwą mocą.

Wydarzenia dnia: Błogosławiłem dziś w Piotrkowie ślub Marzeny i Waldka. Było bardzo miło. Spotkałem grupę dawnych studentów i poczułem się dziesięć lat młodziej. Cieszę się z tej nowej pary i zawsze będę pamiętał te wszystkie różańcowe wieczory w akademiku. To właśnie ta grupa studentów miała tyle odwagi, by co tydzień wspólnie się modlić.

Intencje modlitewne: Bardzo intensywnie modlę się o nowe powołania kapłańskie i zakonne. W swoich modlitwach pamiętam też o naszych klerykach - niech te wakacje będą dla nich umocnieniem w miłości do Jezusa. Odmówiłem dziś cały różaniec za chorych kapłanów, a szczególnie tego młodego księdza, którego spotkałem na Apelu. Modlę się o uzdrowienie dla Piotrka i wszystkich innych, którzy cierpią. Pamiętałem też w modlitwie o moich rodzicach. Modlę się za Marzenę i Waldka, którzy dziś przemienili swoją miłość w sakrament; za wszystkie małżeństwa, którym udzielałem ślubnego błogosławieństwa, za moich wychowanków z DA i za wszystkich, dzięki ofierze, pracy, modlitwie i cierpieniu powstał ośrodek akademicki pw. św. Ireneusza.

W każdym “Å›wiÅ„stwie” jest diabeÅ‚

July 1st, 2009 by xAndrzej

Kilka lat temu, podczas pielgrzymki egzorcystów na JasnÄ… GórÄ™, jeden z uczestników tÅ‚umaczyÅ‚ mi, że te wszystkie “mocne” opÄ™tania, kiedy diabeÅ‚ targa czÅ‚owiekiem i bluźni w nim przeciw Bogu sÄ… tak naprawdÄ™ ostatnim akordem dziaÅ‚ania zÅ‚ego. On siÄ™ wÅ›cieka, bo zostaÅ‚ zdemaskowany, odkryty, czÄ™sto nazwany. Te wszystkie wrzaski mogÄ… być znakiem jego ostatniego aktu ogarniÄ™cia czÅ‚owieka. Po nim może być tylko jego klÄ™ska. Gorzej jest wczeÅ›niej, kiedy w maÅ‚ych Å›wiÅ„stwach i cwaniactwach diabeÅ‚ wije sobie gniazdo w nas. Dzisiejsza ewangelia o opÄ™tanym, który wszedÅ‚ w stado Å›wiÅ„, mocno mi to przypomina. Åšwinie staÅ‚y siÄ™ symbolem dziaÅ‚ania zÅ‚ego, miejscem jego aktywnoÅ›ci. Zawsze, kiedy popeÅ‚niam najdrobniejsze “Å›wiÅ„stwo” robiÄ™ przestrzeÅ„ dla zÅ‚ego ducha. Dlatego najwiÄ™kszym i najważniejszym sposobem egzorcyzmowania Å›wiata jest czynienie dobra, szczególnie w sytuacjach, w których doÅ›wiadczyÅ‚o siÄ™ jakiejÅ› szkody. JeÅ›li nie zrażam siÄ™ ranami zadanymi przez innych, ale dalej kocham to w niesamowity sposób egzorcyzmuje Å›wiat. Najważniejszym egzorcyzmem jest miÅ‚ość! Wczoraj spÄ™dziÅ‚em trochÄ™ czasu z KsiÄ™dzem Biskupem Dajczakiem z Koszalina i grupÄ… nauczycieli. KsiÄ…dz Biskup opowiadaÅ‚ o kobiecie, która podczas zesÅ‚ania na Sybir wÅ‚asnymi rÄ™kami pochowaÅ‚a szóstkÄ™ swoich dzieci. DziÅ›, jako leciwa kobieta potrafiÅ‚a to wszystko uzdrowić miÅ‚oÅ›ciÄ…. Do nikogo nie ma żalu, o nic nie oskarża Boga, ale uwielbia Go za wielkie dzieÅ‚a, jakie potrafi czynić dla ludzi. I mocno wierzy, że ma w swoich dzieciach skutecznych orÄ™downików w niebie. Olbrzymia wiara przeÅ‚ożona na miÅ‚ość najskuteczniej uzdrowiÅ‚a tÄ™ kobietÄ™ z zadanych ran, ale też staÅ‚a siÄ™ wielkim zwyciÄ™stwem miÅ‚oÅ›ci nad zÅ‚em. OpowiadaliÅ›my sobie wczoraj wiele takich historii, w których Bóg rozprawiaÅ‚ siÄ™ ze “Å›wiÅ„stwami” Å›wiata przez miÅ‚ość. Bardzo bym chciaÅ‚ tak bezwarunkowo uwierzyć miÅ‚oÅ›ci. Stać siÄ™ w tym nawet najbardziej naiwnym czÅ‚owiekiem na Å›wiecie. Dzisiejsza ewangelia koÅ„czy siÄ™ dość pesymistycznie. Ludzie, którzy przed chwilÄ… oglÄ…dali moc Boga i Jego zwyciÄ™stwo nad Szatanem, każą Jezusowi, aby odszedÅ‚ ich wioski. BojÄ… siÄ™ kochać, bojÄ… siÄ™ Å›wiata bez “Å›wiÅ„stw”, wolÄ… swój ludzki, pozorny spokój.

Intencje modlitewne: Cały czas modlę się za kleryków, brakuje mi ich w seminarium i ufam, że głoszą Królestwo Boże podczas wakacji, modlę się też o nowe powołania kapłańskie i zakonne ( wczoraj maturzyści dostali świadectwa i zaczął się dla nas wielki czas oczekiwania na kandydatów!); o świętość kapłanów, za neoprezbiterów, aby rozpoczęli pracę na parafii bez niepotrzebnych nastawień, ale w duchu pełnienia woli Boże, o uzdrowienie dla Piotrka, za moich współcierpiących braci ze szpitala, o pracę dla bezrobotnych, za nauczycieli, którzy rozpoczęli swój pobyt na Jasnej Górze, za Księdza Biskupa Edwarda, żeby miał dużo siły przekładać swoje mądre intuicje na życie diecezji, za moich wychowanków z DA, za Tomka, Monikę i Juniora, za małżeństwa, które błogosławiłem, za Piotrka o przyjęcie trudnych okoliczności życiowych w duchu wiary.