Go to content Go to navigation Go to search

Realizm ziarna

January 31st, 2014 by xAndrzej

Uczę się nie wymyślać swojej ewangelii, choć łapię się bardzo często na tym, że tak popłynę w interpretacjach nad słowami Jezusa, że już może nie być widać prawdziwości Jego słów zatopionych w potoku moich wyjaśnień. To trochę jak w życiu. Lubimy przecież do słów kogoś innego dodać sporo wzmocnień, upiększeń i przekształceń. Jest ich niekiedy tak dużo, że więcej już w tym jest nas niż tego o kim mówimy.
Uczę się czytać Biblię trzymając się sztywno słów Boga. I wcale nie czuję się wtedy biedniejszy. Odkrywam prostotę Boga i realizm Jego słów, czuję pokój umysłu, który nie musi rozeznawać, ile jest w tym Boga, a ile jest mnie. Nie brakuje mi charyzmatycznych obrazów wywiedzionych ze słowa Pana i przekształconych w magiczne metafory, niekiedy tak pojemne, że można w nich zmieścić cały świat. Dosłowność Biblii jest wystarczająco radykalna i nie potrzebuje żadnych dodatkowych wzmocnień. Potrzebuje za to mojej wielkiej pokory wobec Słowa. Tylko w pokorze mogę zrozumieć i usłyszeć Boga, tylko w absolutnym wyciszeniu siebie, mogę czytać Biblię, jak głos Pana. Nie jestem przecież właścicielem tych Słów, nie mogę nad nimi panować - mogę tylko słuchać jak sługa słucha swego Pana.
Dlatego z lękiem mówię kazania, często drżę, czy nie przesłoniłem Boga, czy nie zagmatwałem jeszcze bardziej Jego dobrej i prostej nowiny o zbawieniu. Chciałbym czasem usiąść po prostu po Ewangelii i trwać w ciszy, żeby sam Bóg mówił w milczeniu. A jednak Bóg wyraźnie chce, abyśmy głosili Jego Ewangelię. Nie tylko o to prosi, ale wręcz rozkazuje. Ryzykant z tego Boga! Chyba bardziej ryzykuje powierzając nam swoje Słowo niż swoje Ciało. Bo Słowo Boga jest ziarnem i jak ono nie wyrośnie nie będzie mąki, nie będzie chleba, nie będzie Eucharystii. Najpierw jest Słowo, potem jest Chleb! Jeśli ludzie nie usłyszą Bożego Słowa nie przyjdą, żeby spożyć Boży Chleb. Jeśli nie będą zawołani przez Słowo nie przyjdą do Komunii z Panem.
UczÄ™ siÄ™ adorować BibliÄ™ jak NajÅ›wiÄ™tszy Sakrament. Tak jak siÄ™ wpatrujÄ™ w monstrancjÄ™ tak próbujÄ™ wpatrywać siÄ™ w SÅ‚owo. KarcÄ™ siebie, jeÅ›li zaczynam tworzyć swoje wÅ‚asne konstrukcje na temat SÅ‚owa. WstydzÄ™ siÄ™ siebie, kiedy Å‚apiÄ™ siÄ™ na tym, że moja myÅ›l i moje sÅ‚owo staÅ‚y siÄ™ ważniejsze i wiÄ™cej ich jest niż słów Pana. I muszÄ™ siÄ™ chyba zacząć spowiadać, jeÅ›li zlekceważyÅ‚em Boga w Jego SÅ‚owie, jeÅ›li je czytam niedbale i pod nosem, nudniej niż czytam newsy z codziennej prasy; jeÅ›li zasÅ‚aniam swoje zaniedbania pewnoÅ›ciÄ… siebie i wychodzÄ™ na ambonÄ™ z przekonaniem, że przecież i tak coÅ› powiem. A przecież to nie jest “coÅ›”, ale KtoÅ› - sam Bóg, który potrzebuje mojego gÅ‚osu do proklamowania swojego panowania i miÅ‚oÅ›ci do Å›wiata.

Uczę się ciągle czytać Biblię z pokorą i wciąż odkrywam jakie to trudne, żeby w niej czytać najpierw Boga a potem siebie, żeby nie wybierać stron ulubionych i uciekać od tych, które są wymagające, żeby nie być drogą, skałą czy zachwaszczoną ziemią, na której ziarna nie zapuszczają korzeni i nie wydają owoców.

Światło pod łóżkiem

January 30th, 2014 by xAndrzej

Może mniej rozumiemy czym jest miejsce pod korcem, ale dobrze wiemy czym jest to pod łóżkiem. Obydwa miejsca są dobre do ukrycia czegoś. Dawniej, gdy domy były mniejsze i w jednym pokoju było kilka osób, łóżko i to co pod nim, to było bardzo bezpieczne miejsce ukrycia zarówno czegoś osobistego, jak i takiego, co raczej chcielibyśmy ukryć przez oczami świata.
Jezus dziÅ› mówi o tym, że nie wnosi siÄ™ Å›wiatÅ‚a, żeby je wsadzić pod łóżko. I nie chodzi Mu o jakiÅ› przedmiot, nawet nie o najpiÄ™kniejsze lichtarze, ale o Å›wiatÅ‚o. Nie można też tego Å›wiatÅ‚a rozumieć jako coÅ› naszego, nasze zdolnoÅ›ci, talenty, umiejÄ™tnoÅ›ci. ÅšwiatÅ‚o to Chrystus. “Ja Jestem Å›wiatÅ‚oÅ›ciÄ… Å›wiata” - tak o sobie przecież powie Bóg. Trzeba wiÄ™c czytać to pouczenie bardzo dosÅ‚ownie: “Nie po to przychodzi Chrystus, nie po to wierzymy w Niego, żeby Go schować pod łóżkiem!”.
Ile jest takich momentów kiedy ukrywamy Boga? Ile razy wstydzimy się wiary i świadectwa?

Łóżko to jednak coś bardzo osobistego i może dlatego najpierw trzeba pomyśleć o sobie, czy my przed sobą nie ukrywamy Boga, nie wrzucamy go pod nasze łóżko, razem z wieloma innymi rzeczami i tajemnicami. A Bóg jest jak światło, które trzeba trzymać na świeczniku, aby mógł rozświetlić nasze życie.

Światło Chrystusa wystawione na zewnątrz zaczyna nas zmieniać.
Najpierw staje się przed nami jawne to, co ukrywamy. Pewnie dlatego boimy się światła Chrystusa, bo pierwsze jego działanie to ujawnienie naszych brudów. Ale czy lepiej ukrywać brudy i okłamywać się, że ich nie ma? One i tak ujawnią swoją ciemność. Światło Chrystusa ujawnia to, co ukrywamy, abyśmy byli czyści i wolni. Jezus przychodzi nie po to, żeby nas potępić, ale oczyścić i uwolnić.
ÅšwiatÅ‚o Chrystusa przenika jeszcze gÅ‚Ä™biej. Ono pokazuje nam też to, czego sÅ‚uchamy. RozÅ›wietla nam SÅ‚owo Boże i pokazuje ciemność naszych ludzkich słów. Kiedy ukrywamy Å›wiatÅ‚o Chrystusa, zaczynamy sÅ‚uchać swoich słów i słów Å›wiata i nie Å›wiÄ™cÄ… nam sÅ‚owa Boga. StÄ…d rodzi siÄ™ też nasz sposób mierzenia ludzi. Brak Å›wiatÅ‚a Bożego faÅ‚szuje naszÄ… miarÄ™ i mierzymy innych na “wÅ‚asne oko”. A Jezus mówi, że “takÄ… miarÄ…, jakÄ… my mierzymy, zostanie i nam odmierzone”.
Światło Chrystusa rozświetla nam również stan naszego posiadania. W ciemnościach może nam się zacząć wydawać, że dużo mamy. Kiedy postawimy na świeczniku światło Boga to zobaczymy w nim to, co mamy naprawdę i to, co się naprawdę liczy. Jeśli mamy w sobie dużo Bożych rzeczy to one się w nas jakby pomnożą. Jeśli nie mamy nic w sobie Bożego, to stracimy nawet to co nam się wydaje, że mamy, bo rzeczy zbierane w ciemności z taką wielką zachłannością okażą się bezwartościowe.

Dawid pokazał nam dzisiaj co to znaczy, nie trzymać Boga pod łóżkiem, ale na świeczniku. Inaczej widzi się wtedy siebie i całe swoje życie. Kiedy Dawid siada przed Panem i patrzy na swoje życie to z wdzięcznością dostrzega nie tylko ile już zrobił dla niego Bóg, ale też i to, jak wielkie obietnice przygotował dla niego na przyszłość. W świetle Boga przeszłość może być uzdrowiona, a przyszłość nie napawa nas lękiem.

Dlaczego więc my ciągle chowamy Boga pod łóżkiem?
Znów ta nasza pycha, żeby samemu świecić, żeby tak jak na łóżku, być wyżej niż to, co schowane pod łóżkiem. Obym nigdy nie podstawił pod to światło z Ewangelii samego siebie, nawet swoich zdolności i pobożności, ale pamiętał, że światłem jest Chrystus i tu o Niego chodzi, a nie o moje błyszczenie. Wtedy ewangelizacja nie będzie dziełem gwiazdorów od ewangelizacji, ale będzie służbą światłu Ewangelii, którym jest Bóg.

Grzech przeciwko Duchowi Świętemu

January 27th, 2014 by xAndrzej

Jezus poczÄ…Å‚ siÄ™ z Ducha ÅšwiÄ™tego. NarodziÅ‚ siÄ™ z Maryi za “sprawÄ…” Ducha ÅšwiÄ™tego. Kiedy przyjmowaÅ‚ chrzest od Jana Duch ÅšwiÄ™ty zstÄ…piÅ‚ z nieba na Niego. To Duch ÅšwiÄ™ty wyprowadziÅ‚ Jezusa na pustyniÄ™. W swoich naukach Jezus wyraźnie podkreÅ›laÅ‚, że “pożyteczne jest ” Jego odejÅ›cie, bo tylko pod tym warunkiem zostanie zesÅ‚any na ludzi Duch ÅšwiÄ™ty. Na górze przemienienia Duch ÅšwiÄ™ty znowu daÅ‚ dowód, że jest jedno z Jezusem. Kiedy Jezus umiera oddaje Ducha, sam umiera, żeby dać życie w Duchu ÅšwiÄ™tym. Wreszcie KoÅ›ciół rodzi siÄ™ z Ducha, który zstÄ™puje na apostołów w dniu PięćdziesiÄ…tnicy. Bluźnierstwem przeciwko Duchowi ÅšwiÄ™temu jest wiÄ™c mówienie, że Jezus dziaÅ‚a przez diabÅ‚a, że duch Jezusa jest duchem nieczystym, że KoÅ›ciół nie jest zaÅ‚ożony przez Boga, ale przez szatana. To bluźnierstwo jest tak okrutne, że nie tylko zamyka na Boga, ale uznaje, że Bóg dziaÅ‚a pod wpÅ‚ywem szatana. Dlatego grzech i bluźnierstwo przeciwko Duchowi ÅšwiÄ™temu nie bÄ™dÄ… odpuszczone.
Jak to się dzieje, że człowiek może posunąć się aż tak daleko, żeby bluźnić i grzeszyć przeciw Duchowi Świętemu?
W Ewangelii Jezus mówi wyraźnie o dwóch etapach drogi do takie zatracenia.
Pierwszy etap to brak wewnętrznej spójności, jakaś sprzeczność w nas, w naszym życiu i w naszym działaniu. To są te wszystkie sytuacje, kiedy z jednej strony deklarujemy wiarę, a z drugiej godzimy się na rzeczy diabelskie. W takim wewnętrznie sprzecznym domu jedne pokoiki są wysprzątane dla Pana Boga, a inne zarezerwowane dla złego ducha i grzechu. Cała nasza praca wewnętrzna jest wysiłkiem zjednoczenia wszystkiego w Chrystusie, doprowadzenia siebie do możliwie najpełniejszej komunii z Panem.
Kiedy te sprzeczności są długotrwale, kiedy bardzo długo godzimy się na grzech i zło w naszym domu zaczyna się drugi etap - wiązania się ze złem. Jezus uczy o domu, którego gospodarz jest związany przez złodzieja i ograbiany ze swoich własności. Diabeł nas wiąże i zniewala. Okrada nas z wolności we własnym domu. Stajemy się niewolnikami nie tylko grzechu, ale własnych namiętności, ludzkich opinii, niezdrowych relacji, intryg, kłamstw i wszelkich nieczystości. Te zniewolenia są czasem tak silne, aż do opętania. I właśnie zniewolony i opętany człowiek zaczyna bluźnić przeciwko Duchowi Świętemu, dobro zaczyna widzieć jako zło, miłość jako naiwność, wierność jako głupotę, nieczystość jako najsłuszniejszą realizację swoich pragnień, zabijanie jako sposób na życie, sakramenty jak inwazję na swoją niezależność, Kościół jako dzieło szatana. Wszystko wywrócone do góry nogami!

U Å›w. Marka to uczeni w PiÅ›mie zarzucajÄ… Jezusowi, że dziaÅ‚a przez Belzebuba. U Å›w. Łukasza i Mateusza to “niektórzy ludzie” bluźniÄ… przeciwko duchowi Jezusa. U tych dwóch ostatnich te zarzuty wobec Jezusa sÄ… zwiÄ…zane z uzdrowieniem czÅ‚owieka niewidomego i niemego. RzeczywiÅ›cie, trzeba być Å›lepym, żeby w Jezusie nie widzieć miÅ‚oÅ›ci, prawdy i dobra i posÄ…dzać Go o zÅ‚o. Diabelskie zniewolenie można też rozpoznać w caÅ‚kowitej blokadzie na modlitwÄ™, na rozmowÄ™ z Bogiem. SÄ… ludzie, którym diabeÅ‚ odbiera umiejÄ™tność rozmawiania z Bogiem.

Na szczęście ani wewnętrzne sprzeczności, ani zniewolenia nie muszą prowadzić do bluźnierstw przeciwko Duchowi Świętemu. Zawsze można obmyć swoje oczy, otworzyć usta, żeby zobaczyć Pana i zacząć z Nim rozmawiać. A On ma moc pokonać szatana, rozwiązać jego węzły i uczynić nas wolnymi i spójnymi ludźmi. A wszystko to dzięki Duchowi Świętemu i w Jego mocy.

Sucha ziemia

January 23rd, 2014 by xAndrzej

Nie chce mi wylecieć z głowy wczorajsza historia o uzdrowieniu człowieka z uschłą ręką. Choć Jezus uzdrawia wiele osób z być może jeszcze cięższych chorób, to jakoś wbił mi się w pamięć ten człowiek, a właściwie jego choroba. Ewangelista więcej uwagi zwraca na jego chorobę niż na niego samego. Jego ręka usycha, nie może nią ruszać ani wykonywać różnych czynności. Usychanie to pewnie jakiś powolny i ukryty proces obumierania. Można usychać bezboleśnie, cicho i niewidocznie. To nie jest natychmiastowe złamanie, ani widoczna rana. Choroba jest ukryta i związana z powolnym zanikiem aktywności. Dopiero na koniec człowieka ogarnia panika, że usechł i nie ma siły się poruszać. Jezus jak prawdziwy lekarz stosuje uzdrowienie adekwatne do choroby. Ten człowiek musi wyjść na środek synagogi, musi pokazać swoją uschłą rękę. Jezus każe mu również ją wyciągnąć przed siebie, a to pewnie największy trud. Wyjść na środek, włożyć maksymalny wysiłek, żeby zacząć ruszać swoją uschniętą częścią - to polecenia Jezusa, które musi wykonać chory człowiek. Reszta należy do Boga. Uzdrowienie, choć jest w całości dziełem Boga wymaga jakiejś dyspozycji człowieka. Mamy takie pragnienie łatwych uzdrowień, bez żadnego ruchu z naszej strony.

Uschnięta ręka to tylko symbol głębszego usychania. Czasem życie nam usycha, wiara traci swoją moc, a miłość się wypala, jakby traciła ogień. Można też usychać w swoim powołaniu, być jak ziemia, która straciła wodę i zaczyna przypominać popiół. Nic na niej nie urośnie, nie będzie żadnych owoców i kwiatów. Przed chrztem byliśmy jak pustynia - wyschnięta ziemia bez szans na zielone ogrody. Bóg otworzył w nas strumień wody i przez chrzest dał nam nowe życie. Jako chrześcijanie jesteśmy więc blisko źródła, ale i ono nie wystarczy, jeśli człowiek nie schyli się, żeby pić. Naprawdę można uschnąć przy źródle! Można mieć wiedzę o wodzie życia, można być blisko najczystszych źródeł i być suchą ziemią. Wszystko przez brak ruchu, przez nieposłuszeństwo wobec rad Boga, żeby wejść do świątyni i wyciągnąć rękę do Pana! Tylko tyle i aż tyle, żeby mieć urodzajne życie. Diabeł odciąga nas od świątyni na różne sposoby, żebyśmy tylko byli możliwie najdalej od źródła. Bo woda zawsze wypływa spod świątyni. Diabeł przez pychę usztywnia nam ręce, żebyśmy nie wyciągali ich w stronę Boga. Bo ręce w pokorze wyciągnięte ku Bogu otrzymują nowe życie, życie z wysoka.

Byłem dziś w Ognisku Rekolekcyjnym Sióstr Zawierzanek. U nich w kaplicy przez cały czas wystawiony jest Najświętszy Sakrament. Było tam sporo ludzi, którzy korzystając z zimowych ferii przyjechali na indywidualne rekolekcje w ciszy. Początkowo pomyślałem o nich, że są chyba wyjątkowo pobożni skoro potrafią swój urlop poświęcić dla Pana Boga. Ciężko mi się dziś modliło. Co chwila zasypiałem i gdybym był sam w kaplicy pewnie przespałbym te dwie godziny. Próbowałem łapać kontakt z Bogiem odmawiając różaniec, czytając Biblię, ucinając myśli, które uciekały mi do świata. To była trudna modlitwa, bez żadnego ciepełka, bez emocji, bez najmniejszego odczucia Boga. Patrzyłem w białą Hostię z drobnymi pretensjami do Boga, czemu do mnie nie mówi, czemu nie porusza mojego znudzonego umysłu? Wtedy znów wrócił mi obraz człowieka z uschłą ręką. Pomógł mi on o tyle, żeby zrozumieć, że to wszystko nie z winy Boga, bo On jest - żywy i prawdziwy - ale z mojej winy, z tego powodu, że ja sam jestem jak wyschnięta ziemia, na której nie może się rozwinąć żadne ziarno rzucone przez Pana. Znów spojrzałem na tych wszystkich ludzi w kaplicy. Tym razem nie wydawali mi się tak zwyczajnie pobożni, a ich pobyt na rekolekcjach nabrał dla mnie wyjątkowego sensu. Oni bronią się przed wyschnięciem, stają długo w tej świątyni przed samym Jezusem i walczą, żeby to co uschłe pokazać Jezusowi. Uschniemy bez rekolekcji. Czasem naprawdę już nie wystarczy codzienny paciorek i niedzielna msza, nie wystarczy drobne podlewanie wiary bez całkowitego zanurzenia. Trzeba, jak usychające drzewo przesadzić się nad płynące rzeki, żeby na nowo nabrać życia. Im bardziej człowiek czuje się wyschnięty tym więcej potrzebuje czasu, żeby czerpać ożywiającej wody. Z pewnością dlatego, ci ludzie cały tydzień są na rekolekcjach - nie z pobożności, ale żeby nie uschnąć!

Więźniowie Boga

January 17th, 2014 by xAndrzej

Długi czas było dla mnie czymś trudnym do zrozumienia oddanie się Bogu w niewolę. Z pouczeń Jezusa zapamiętałem przecież wyraźnie, że On raczej wyzwala z niewoli niż miałby kogoś na nią skazywać. Bóg szanuje naszą wolność i nigdy nam jej nie zabiera. Mamy jednak prawo dysponować swoją wolnością, oddać ją komuś, wiążąc się z kimś różnego rodzaju więziami.

Może być wolność niewykorzystana, jak rzecz, którą się ma ale jej się nie używa. Mogę czuć się wolnym nie podejmując żadnej decyzji, ale taka wolność jest bezowocna, nic mi nie daje. Samotna kobieta czy mężczyzna pozornie są całkowicie wolni, ale pewnie gdzieś głęboko tęsknią za związaniem się z kimś węzłem prawdziwej miłości. Samotność to jakaś forma niewykorzystanej wolności, kiedy człowiek chciałby dać komuś siebie, ale nie ma komu, albo się tego boi. Myślę, że dlatego właśnie w dzisiejszym świecie jest tylu ludzi samotnych, bo nie umiemy oddać komuś swojej wolności, związać się z kimś na dobre i na złe.
Wolność ojczyzny, paradoksalnie, zależy od więzi, które mnie z nią łączą. Ludzie nie związani ze swoją ojczyzną nie będą jej bronić i będzie im obojętny jej los. Wolne związki w miłości są jak piach pod budowę domu. Nie da się ani żyć, ani kochać na próbę.

Trzeba wreszcie dać siebie w imię wolności. Wolność to dar od Boga do naszej dyspozycji. Kiedy wolność zatrzymujemy wyłącznie dla siebie jesteśmy związani tylko ze sobą i stajemy się przez to samotni. Możemy swoją wolność oddać komuś drugiemu, związać się z nim węzłem miłości. Jest to zawsze nasza osobista decyzja, bo dokonywana w imię wolności. Jest to też decyzja trudna i ryzykowna, dlatego ofiarowanie komuś swojej wolności musi być mądre i często ograniczone.

Bez ograniczeÅ„ i lÄ™ków można oddać swojÄ… wolność jedynie Bogu, bo tylko On jest prawdziwÄ… i niezawodnÄ… miÅ‚oÅ›ciÄ…. DziÄ™ki takiemu zaufaniu Ojcu Jezus siebie samego oddaje w Jego rÄ™ce, pozwala siÄ™ zniewolić, a nawet zabić oddajÄ…c swojÄ… wolÄ™ woli Ojca. ÅšwiÄ™ty PaweÅ‚, który pod Damaszkiem na zawsze żegna siÄ™ z kajdanami zakÅ‚adanymi chrzeÅ›cijanom, szybko sam swoje rÄ™ce wkÅ‚ada w “kajdany” dla Ewangelii i miÅ‚oÅ›ci Jezusa. W tym sensie olbrzymia liczba Å›wiÄ™tych oddaje swojÄ… wolność Bogu stajÄ…c siÄ™ więźniami Jego miÅ‚oÅ›ci.

KiedyÅ›, na Jasnej Górze byÅ‚em Å›wiadkiem “wymiany więźniów”, kobiet, które na rok stajÄ… siÄ™ więźniami Maryi, decydujÄ… siÄ™ nie opuszczać bliskoÅ›ci Jasnej Góry i caÅ‚e swoje życie zwiÄ…zać z osobÄ… Matki Bożej do Jej wyÅ‚Ä…cznej dyspozycji. Po Bogu, pewnie tylko Maryja jest godna daru takiej niewoli.

Wolność nie znosi pustki. Zawsze ją muszę komuś oddać. Jeśli nie oddam jej Bogu - to komu?

Wyjść z kąta

January 16th, 2014 by xAndrzej

W naszej kaplicy wszystkie miejsca są ściśle wyznaczone. Nie ma tak, że każdy siada gdzie chce. W sumie niewielki to problem, bo przecież bliskości z Panem Bogiem nie mierzy się odległością między miejscem siedzenia a tabernakulum. W każdym razie od początku tego roku siedzę w ostatniej, bocznej ławce, w sumie - w samym kącie. Polubiłem ten swój kąt. Wtulam się w ławkę, mam cichego, choć chłodnego sąsiada, czyli ścianę kaplicy. Nie mogę nawet wykazać się gorliwością w kontrolowaniu kleryków, bo ogarniam wzrokiem tylko tych najbliższych. Za to mam swoją ulubioną intymność, samodzielność na modlitwie i wygodną dyskrecję, pozwalającą zarówno na nadzwyczajne uniesienia jak i na bardziej płytkie zachowania typu drzemka, czy ziewanie.

Jakieś trzy dni temu już chciałem wpisać tu tekst o tym, jak dobrze mieć swój własny kąt u Pana Boga. Coś jednak mnie powstrzymało od tego zachwytu. W tych dniach teksty Ewangelii pokazują nam Jezusa w jego intensywnej, publicznej działalności. Jezus nie siedzi w kącie synagogi, ale siada po środku i naucza. Nie celebruje siebie, ale chodzi z miejsca na miejsce głosząc Królestwo Boże, uzdrawiając chorych i wypędzając złe duchy. Mój mistyczny kąt natychmiast wydał mi się całkowicie nieewangeliczny. Pomyślałem nawet, że to być może najgorsza choroba Kościoła, kiedy ludzie wierzący chowają się po kątach. Każdy ma swój własny kąt, jak swoją kapliczkę i nie ma ochoty wyjść poza nią. Takie kąty mają ludzie letni, którzy wierzą z tradycji i boją się podejść bliżej do Boga. Tacy ludzie kochają filary, boczne nawy, próg kościoła i miejsca pod chórem.
MogÄ… być też kÄ…ty bardzo gÅ‚Ä™bokie, kiedy moja osobista duchowość, moje wÅ‚asne upodobania modlitewne i formy kultu sÄ… najważniejsze. Wystawiamy sobie wtedy wÅ‚asne kapliczki. Każdy ma swojÄ… i zamkniÄ™ty w niej jest Å›wiÄ™cie przekonany, że wypeÅ‚nia ewangeliczne zadanie zamkniÄ™cia siÄ™ w izdebce. Tymczasem może to być zwykÅ‚e, duchowe wygodnictwo, a co gorsza - zamkniÄ™cie siÄ™ na Pana Boga. WÅ‚odzimierz SoÅ‚owiow pisaÅ‚ gdzieÅ› o sekcie rosyjskiej zwanej “dziuromódlcami”. Każdy wyznawca tej sekty miaÅ‚ w swoim domu dziurÄ™, przy której siÄ™ modliÅ‚ i jej siÄ™ zwierzaÅ‚. Takie dziury to szczyt pseudo gÅ‚Ä™bokoÅ›ci naszych duchowych kÄ…tów.
Tak, diabeł lubi ustawiać nas po kątach, bo wie, że działając wspólnie i głosząc razem Chrystusa jesteśmy bardzo niebezpieczni. Jak siedzimy cicho, każdy w swoim kącie, to nawet jeśli jesteśmy dość pobożni, nie budujmy królestwa bożego.

Odkryłem dziś jedną z prostych i chyba dobrych metod wychodzenia z kąta - jest nią modlitwa uwielbienia we wspólnocie. Kiedy trzeba stanąć razem z braćmi przed Bogiem, kiedy trzeba modlić się razem ze wszystkimi, otwarcie i na głos wypowiadać swoje myśli do Boga, otwierać we wspólnocie swoje serca pałające miłością do Jezusa, nawet swoją zewnętrzną postawą wyrazić swoje zaangażowanie w Boga, wtedy trzeba opuścić swoją kapliczkę i zacząć tworzyć Kościół. Po takiej modlitwie natychmiast widać ilu jest jeszcze wśród nas takich, którzy nie mogą się przemóc, żeby wspólnie tworzyć Kościół i tkwią twardo w swoich kapliczkach. Kościół, który jest zwołany przez Boga dla wspólnego uwielbiania Pana, nie powstaje inaczej jak tylko we wspólnocie uwielbienia. Kiedy każdy modli się w swoim kącie i po swojemu wciąż nie urzeczywistnia się Kościół. Kiedy wychodzimy z kąta i wkładamy do wspólnej modlitwy swoje uwielbienie, swoje słowo, nawet ten swój styl uwielbienia Pana - jesteśmy Kościołem różnych ludzi, którzy łączą się w imię Pana. Wystarczy w jakiejś wspólnocie zobaczyć, jak ludzie wspólnie się modlą, żeby wiedzieć, czy jest tam już Kościół, czy jeszcze wiele małych, indywidualnych kapliczek.
I choć lubię swój kąt w seminaryjnej kaplicy, proszę Ducha Świętego, aby nigdy mi nie pozwolił zostać w tym kącie!

Pozwólcie dzieciom przychodzić …

January 9th, 2014 by xAndrzej

DziÅ› rano zadzwoniÅ‚ pan z furty i uprzejmie mnie poinformowaÅ‚, że w głównym holu jest pięćdziesiÄ™cioro dzieci, które przyjechaÅ‚y z podczÄ™stochowskiej szkoÅ‚y, żeby w drodze na JasnÄ… GórÄ™ zobaczyć seminarium duchowne. Rad nie rad poszedÅ‚em majÄ…c jednak nadziejÄ™, że dzieci bÄ™dÄ… wyroÅ›niÄ™te, co najmniej z koÅ„cowych klas szkoÅ‚y podstawowej, bo, co mniejsze dzieci mogÅ‚oby zainteresować w takiej poważnej szkole jak nasza? OkazaÅ‚o siÄ™ jednak, że byÅ‚y to same przedszkolaki i trochÄ™ pierwszaków. ZareagowaÅ‚em na ten widok dość nieuprzejmie, trochÄ™ tak jak uczniowie z Ewangelii, którym dzieci przychodzÄ…ce do Jezusa najwyraźniej zburzyÅ‚y powagÄ™ i doniosÅ‚ość ich misji. WarknÄ…Å‚em pod nosem w stronÄ™ ich wychowawczyni: “Ale u nas nie ma nic ciekawego do pokazywania tak maÅ‚ym dzieciom!?” Pani nie byÅ‚a zainteresowana tÄ… wiadomoÅ›ciÄ… i najwyraźniej nie zamierzaÅ‚a zmieniać programu. “Eh, na pewno coÅ› im ksiÄ…dz powie ciekawego!” - odpowiedziaÅ‚a i usunęła siÄ™ w tyÅ‚ stawiajÄ…c przede mnÄ… caÅ‚Ä… tÄ™ dużą gromadÄ™ dzieciaków.
Jak umiałem zacząłem wspólną, krótką wędrówkę po naszym seminaryjnym domu.
Zaczęło siÄ™ przy pomniku Jana PawÅ‚a II. “O, Papież! - wykrzyknęły dzieci. - “A czy Papież tu mieszaÅ‚? A dlaczego on tak kiwa rÄ™kami? I jest bez butów!” Na ten pierwszy zestaw pytaÅ„ zaczÄ…Å‚em im opowiadać, jak to Jan PaweÅ‚ II byÅ‚ w naszym seminarium, jak je Å›wiÄ™ciÅ‚ i rozmawiaÅ‚ z klerykami. Na szczęście poszÅ‚o gÅ‚adko, może poza tym, że na znak szacunku dzieciaki podskakiwaÅ‚y w stronÄ™ postumentu i próbowaÅ‚y “przybić piÄ…tkÄ™” Ojcu ÅšwiÄ™temu.
W koÅ›ciele też zaczęło siÄ™ caÅ‚kiem spokojnie. Dzieciaki usiadÅ‚y w Å‚awkach, ale szybko siÄ™ okazaÅ‚o, że prawie siÄ™ w nich utopiÅ‚y. ZaczÄ…Å‚em opowiadanie o tym, że ten koÅ›ciół to najważniejsze miejsce w seminarium i rozpoczÄ…Å‚em krótkÄ… modlitwÄ™, którÄ… przerwaÅ‚a mi maÅ‚a dziewczynka z warkoczykami: “Przepraszam pana - zaczęła szarmancko - ale czy my jesteÅ›my już na Jasnej Górze, czy jeszcze nie?” UÅ›miechnÄ…Å‚em siÄ™ sztucznie i skrywajÄ…c delikatnÄ… zÅ‚ość wyoÅ›liÅ‚em jej, że przecież od kilku minut tÅ‚umaczÄ™ wszystkim, że jesteÅ›my w seminarium. No to mÄ…dre, maÅ‚e dziewcze, zÅ‚apaÅ‚o mnie za sÅ‚owo. “A czemu ten koÅ›ciół nazywa siÄ™ seminarium?” - zapytaÅ‚a. CzuÅ‚em siÄ™ tym razem w swoim Å›wiecie. Wreszcie mogÅ‚em przed dziećmi zabÅ‚ysnąć Å‚acinÄ…. Z powagÄ… zaczÄ…Å‚em tÅ‚umaczyć, że sÅ‚owo seminarium pochodzi od Å‚aciÅ„skiego sÅ‚owa semen, co znaczy ziarno, bo w naszej szkole uczÄ… siÄ™ tacy chÅ‚opcy, którzy majÄ… w swoim sercu ziarno powoÅ‚ania, jak ziarno zboża, które musi dojrzewać wrzucone w ziemiÄ™, tak jak to robiÄ… rolnicy. “To ja siÄ™ bym tu nie chciaÅ‚ uczyć - zripostowaÅ‚ mnie duży, pucoÅ‚owaty chÅ‚opiec - Moja mama mówi, że jak siÄ™ nie bÄ™dÄ™ chciaÅ‚ uczyć to zostanÄ™ na wsi i razem z dziadkiem bÄ™dÄ™ sadziÅ‚ zboże”. UznaÅ‚em to za swojÄ… porażkÄ™ i dowód na to, że to chyba za wczeÅ›nie, żeby tym dzieciakom wytÅ‚umaczyć tajemnicÄ™ powoÅ‚ania.

ZaczÄ…Å‚em wiÄ™c opowiadać o koÅ›ciele. Na szczęście dzieci Å›wietnie wiedziaÅ‚y czym jest witraż, i że jest tym bardziej kolorowy im bardziej Å›wieci sÅ‚oÅ„ce. Na naszym witrażu jest przedstawiona ostatnia wieczerza. ZaczÄ…Å‚em wiÄ™c dzieciom opowiadać o Wielkim Czwartku robiÄ…c możliwie najwyraźniejsze aluzje do Mszy Å›wiÄ™tej. Tak, dzieciaki w mig pojęły tÄ™ organicznÄ… Å‚Ä…czność ostatniej wieczerzy z EucharystiÄ…. Chyba nawet apostoÅ‚owie nie zrozumieli tego tak szybko. WykorzystujÄ…c tÄ™ dzieciÄ™cÄ… intuicjÄ™, zaczÄ…Å‚em wiÄ™c kolejny dialog: “To teraz wiecie, kogo dziÅ› tak bardzo potrzebujemy, żeby byÅ‚a Msza Å›wiÄ™ta? Jak idziecie w niedzielÄ™ do koÅ›cioÅ‚a to nie byÅ‚oby Mszy Å›wiÄ™tej, gdyby nie byÅ‚o tego kogoÅ›?” - stawiaÅ‚em to samo pytania w różnych wariantach, żeby nie byÅ‚o wÄ…tpliwoÅ›ci, że chodzi mi o kapÅ‚ana. ZobaczyÅ‚em las rÄ…k. Z uÅ›miechem wiÄ™c zaproponowaÅ‚em, żeby dzieci razem powiedziaÅ‚y jak siÄ™ nazywa ta osoba, bez której nie byÅ‚oby Mszy Å›wiÄ™tej. ZamknÄ…Å‚em oczy, żeby ucieszyć uszy na dzieciÄ™ce brzmienie sÅ‚owa ksiÄ…dz. “Pan Jezus!” - wykrzyknęły zgodnym chórem dzieciaki. 2:0 dla nich. RzeczywiÅ›cie, musiaÅ‚em im przyznać racjÄ™, że to chyba bardziej bez Jezusa nie byÅ‚oby Mszy Å›wiÄ™tej niż bez ksiÄ™dza.

SkierowaÅ‚em ich uwagÄ™ na nasz seminaryjny krzyż, na którym wisi Jezus jako arcykapÅ‚an, ubrany w zÅ‚ocisty ornat z wizerunkami Å›wiÄ™tych. Tym razem czuÅ‚em, że postawiÅ‚em niebezpieczne pytanie: “Dzieci, w co najczęściej ubrany jest Pan Jezus wiszÄ…cy na krzyżu?” W myÅ›lach szukaÅ‚em jakiegoÅ› prostego sÅ‚owa, żeby opisać opaskÄ™ na biodrach Jezusa, ale nie zdążyÅ‚em. MaÅ‚a dziewczynka podniosÅ‚a rÄ™ce i nie czekajÄ…c, aż jÄ… wywoÅ‚am do odpowiedzi, otworzyÅ‚a usta i wyczuÅ‚em, że ustawia je w ksztaÅ‚t niebezpiecznej litery. PodbiegÅ‚em wiÄ™c szybko, żeby nie musiaÅ‚a mówić tego gÅ‚oÅ›no. “Majteczki?” - wyszeptaÅ‚a na szczęście tak cichutko, że chyba tylko ja mogÅ‚em to usÅ‚yszeć. “Tak, Jezus na krzyżu najczęściej ubrany jest w biaÅ‚Ä… opaskÄ™, a nasz Pan Jezus w seminarium ma na sobie piÄ™kny zÅ‚ocisty ornat” - zagadaÅ‚em i znieksztaÅ‚ciÅ‚em wyszeptanÄ… odpowiedź dziewczynki. Ale siÄ™ udaÅ‚o. Dzieciaki niestety nie bardzo podzieliÅ‚y mój zachwyt nad zÅ‚ocistym ornatem Jezusa ArcykapÅ‚ana. “ProszÄ™ pana - odezwaÅ‚a siÄ™ ta dziewczynka od pytania o JasnÄ… GórÄ™ (już nie miaÅ‚em siÅ‚y jej prostować, że do mnie mówi siÄ™ per ksiÄ…dz) - a dlaczego pan jest ubrany tak na czarno i ma takÄ… dÅ‚ugÄ… sukienkÄ™?” TrochÄ™ wyrÄ™czyÅ‚ mnie jej sÄ…siad z Å‚awki. “To nie jest sukienka, to jest sutanna, bo księża noszÄ… sutanny i majÄ… koloratkÄ™!” - skorygowaÅ‚ jÄ… po mÄ™sku i szorstko, udowadniajÄ…c jej kompletnÄ… religijnÄ… ignorancjÄ™. Ta maÅ‚a blondyneczka zrezygnowaÅ‚a z pytania o sutannÄ™, bo najwyraźniej zaintrygowaÅ‚o jÄ… to drugie sÅ‚owo. “A jakÄ… kolorowankÄ™ noszÄ… księża?” - zapytaÅ‚a. CaÅ‚kiem poważnie jej wytÅ‚umaczyÅ‚em, że jej kolega nie mówiÅ‚ o kolorowance ale o koloratce. I tu zastosowaÅ‚em metodÄ™ pokazowÄ…. WyciÄ…gnÄ…Å‚em biaÅ‚y listek z sutanny i machajÄ…c nim przed dziećmi wykrzykiwaÅ‚em: “Dzieci, to jest kapÅ‚aÅ„ska koloratka! Jest biaÅ‚a a nie kolorowa!”
W tym momencie znów zgubiÅ‚a mnie intelektualna pycha i kolejna chęć intelektualnego szpanerstwa. “Bo widzicie, ten listek nazywa siÄ™ koloratkÄ…, bo pochodzi od Å‚aciÅ„skiego sÅ‚owa colare, które oznacza obrożę”. ByÅ‚em dumny z siebie i przekonany, że te dzieciaki już na zawsze zapamiÄ™tajÄ…, że koloratka ksiÄ™dza to znak jego posÅ‚uszeÅ„stwa Bogu, znak tego, że ksiÄ…dz jak pies, daje siÄ™ Panu prowadzić za obrożę. Dzieci lubiÄ… psy wiÄ™c byÅ‚em pewny, że sÅ‚owo obroża to najlepsze porównanie, jakie mogÅ‚o mi przyjść do gÅ‚owy. “Przecież dobrze wiecie po co jest obroża!?” - zadaÅ‚em pytanie uÅ›miechajÄ…c siÄ™ z pedagogicznym zadowoleniem w sercu. ChÅ‚opczyk z trzeciej Å‚awki podniósÅ‚ rÄ™kÄ™ i natychmiast zaczÄ…Å‚ mówić. “Mój pies ma obrożę, bo ma pchÅ‚y. BiegaÅ‚ sobie sam po podwórku, ale jak mama zobaczyÅ‚a, że ma pchÅ‚y to kupiÅ‚a mu takÄ… obrożę na pchÅ‚y!”. Znowu dzieciaki wyprowadziÅ‚y mnie w pole. Przez gÅ‚owÄ™ mi nie przetargaÅ‚o, że komuÅ› obroża może skojarzyć siÄ™ z pchÅ‚ami.

Uciekłem więc szybko od rozwijania analogii między koloratką a obrożą. Tak w ogóle, żeby już nie popełniać żadnych gaf zaprosiłem dzieci do modlitwy za kapłanów, kleryków i o powołania. To była najpiękniejsza chwila tego spotkania. Okazało się, że bez żadnego problemu, bez hałasu i rozrabiania mówiliśmy razem z dziećmi Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Przynajmniej w modlitwie było czuć całkowite zrozumienie i jedność.

Kolejnym etapem naszej wÄ™drówki byÅ‚a aula. To nasza reprezentacyjna sala, z wielki stoÅ‚em prezydialnym na podwyższeniu, z wyÅ›cieÅ‚anymi eleganckimi fotelami wznoszÄ…cymi siÄ™ stopniowo w górÄ™. CzuÅ‚em, że tu już na pewno przekonam dzieciaki, że księża to ludzie mÄ…droÅ›ci i nauki, że zostać ksiÄ™dzem to nie byle co, i trzeba siÄ™ porzÄ…dnie uczyć. Zawsze z takÄ… myÅ›lÄ… wprowadzam na tÄ™ aulÄ™ dorosÅ‚ych i wiem, że samo zasiadanie w tym miejscu i w tych fotelach napawa ich powagÄ… i przekonaniem, że jest siÄ™ w miejscu wyjÄ…tkowym. ByÅ‚em pewny, że podobne uczucia wywoÅ‚a w dzieciakach nasza aula. StanÄ…Å‚em wiÄ™c przed dzieciakami u samych drzwi auli i z wielkim zadÄ™ciem zaczÄ…Å‚em otwierać tÄ™ naszÄ… Å›wiÄ…tyniÄ™ wiedzy. Dzieciaki wparowaÅ‚y do Å›rodka w jednym momencie i nagle jak na zawoÅ‚anie wykrzyknęły: “Ale kino!” Tym razem już nie wytrzymaÅ‚em i na caÅ‚y gÅ‚os parsknÄ…Å‚em autentycznym Å›miechem. I pomyÅ›leć, że kilka dni temu zastanawiaÅ‚em siÄ™, czy ja siÄ™ jeszcze potrafiÄ™ Å›miać tak szczerze i prosto, tak bez zahamowania i myÅ›lenia czy to wypada. W tej jednej chwili zobaczyÅ‚em caÅ‚Ä… tÄ™ mojÄ… wÄ™drówkÄ™ z dziećmi jak cudownÄ…, radosnÄ… przygodÄ™. Znów Bóg mi przypomniaÅ‚, że Ewangelia jest prawdziwa i konkretna. Również w tym, że jak do naszych poważnych miejsc nie pozwolimy przychodzić dzieciom to umrzemy ze smutku.

Sztuka wycofywania

January 7th, 2014 by xAndrzej

Nasz diakon, który mówił do nas kazanie, ma chyba rację, że w naszych klerykalnych środowiskach wezwanie do nawrócenia może mieć już puste brzmienie. Po prostu już bez większego wzruszenia i większej nadziei przyjmujemy spokojnie wiadomość o tym, że mamy się nawracać. Dobrze, jeśli wynika to z systematycznej, mozolnej i dokonywanej małymi krokami pracy nad sobą. Gorzej jeśli już przestaliśmy pracować i cokolwiek zmieniać.
DrążyÅ‚em jednak tÄ™ dzisiejszÄ… EwangeliÄ™ z każdej możliwej strony i mÄ™czyÅ‚em Ducha ÅšwiÄ™tego, żeby rzuciÅ‚ swoje Å›wiatÅ‚o na któreÅ› sÅ‚owo z tego tekstu. No i mi zaÅ›wieciÅ‚o dziwne i niespodziewane sÅ‚owo: “wycofaÅ‚ siÄ™”. Mowa o Jezusie, który na wieść o uwiÄ™zieniu Jana Chrzciciela wycofaÅ‚ siÄ™ z tego miejsca intryg, walki o wÅ‚adzÄ™, zazdroÅ›ci, niesprawiedliwość. Jezus poszedÅ‚ w swojÄ… stronÄ™ gÅ‚osić EwangeliÄ™, uzdrawiać chorych, wypÄ™dzać zÅ‚e duchy. Chrystus jest jak zawsze ponad tymi wszystkimi ludzkimi maÅ‚oÅ›ciami.
Sztuka wycofywania się jest początkiem nawrócenia. Kiedyś myślałem, że wystarczy się tylko odwrócić od grzechu, skierować w stronę Boga i człowiek już będzie nawrócony. Wycofanie z grzechu to coś dużo więcej niż odwrócenie się od niego. Grzech jest zbyt poważną i trudną sprawą, żeby tylko wystarczyło się od niego odwrócić. Czasem się tak mocno do nas przykleja, że trzeba się szorować przez długi czas, aby nagle odkryć swoją czystość. Czasem idzie się już tak długo błędnymi drogami, że trzeba się cofać spory kawałek, żeby wyjść na prostą i mieć ten właściwy kierunek.
Pamiętam moje odwiedziny u Kamedułów wiele lat temu. Czasem spotykałem między białymi mnichami tamtejszego eremu innego duchownego, w czarnej sutannie lub jakimś ciemnym, zakonnym habicie. Brat furtian tłumaczył mi wtedy, że są to księża, którzy w zamkniętym klasztorze odbywają pokutę. Zazwyczaj pogubili się w swoim powołaniu lub po prostu upadli. Ich droga powrotu wiodła przez długie tygodnie pokuty. Odwrócili się pewnie od swojego grzechu, ale musieli wejść na pustynię, żeby się prawdziwie wycofać i oczyścić, żeby przemyśleć swoje upadki i błędne drogi. Taka pokuta to był drugi etap powrotu; po odwróceniu się od grzechu trzeba było się jeszcze wycofać z czynnego życia, żeby znów nie upaść.
Dzisiaj coraz rzadziej słyszę o takich praktykach, o grzesznikach, którzy idą na pokutę, wycofują się z miejsc złych, żeby potem wrócić i na nowo głosić Ewangelię. To jest trochę tak jak z człowiekiem po złamaniu. Oczywiście, że najpierw trzeba mu poskładać połamane kości, ale potem musi się wycofać trochę z życia, poczekać, aż się zrośnie wszystko co połamane, a potem znowu nauczyć się chodzić już na zdrowych nogach.
MyÅ›lÄ™ też o takich wycofaniach, które nie wynikajÄ… z grzechu, ale z rutyny, wypalenia, zobojÄ™tnienia. Trzeba siÄ™ chyba czasem umieć wycofać z takich miejsc, w których nie da siÄ™ już za wiele zrobić, w których nie widzi siÄ™ już dziury w murze i kurzu na Å›cianach, w którym już siÄ™ tak wszyscy z nami oswoili, że zaczynamy być poÅ›ród nich, jak prorok we wÅ‚asnym kraju, gdzie nie umiemy już robić “cudów”, a nasze sÅ‚owa maÅ‚o kogo już poruszajÄ…. Wtedy wycofanie siÄ™ nie jest Å›mierciÄ… ale drogÄ… ku życiu, nie jest ucieczkÄ… ale powrotem do źródeÅ‚.

Superkontemplacja

January 4th, 2014 by xAndrzej

Ciągle korzystam z seminaryjnej ciszy. Momentami czuję się jak jakiś leniwy i wygodny ksiądz, szczególnie, gdy sobie uświadomię, że moi współbracia całymi dniami wędrują po kolędzie i nie mają najmniejszych szans na dłuższe wyciszenie. Dlatego modlę się dużo za nich, żeby te wszystkie spotkania były rzeczywistym przekazaniem Bożego błogosławieństwa. Pewnie odwiedziny w domach wiernych są teraz trochę trudniejsze, bo diabeł coraz częściej robi wszystko, aby ten piękny zwyczaj oczernić i wykpić. Na szczęście jest dużo więcej takich ludzi, którzy rozumieją sens tej chwili.
Bardzo zachłannie czytam teraz książki. Nie mam w tym żadnej dobrej metody i właściwie czytam ich kilka jednocześnie. Odkurzyłem Dzieje Chrystusa Daniela Ropsa, jednym tchem, już kolejny raz, połknąłem Siedmiopiętrową Górę Tomasza Mertona, poczytałem trochę o teorii samoświadomości Aronsona. Na dowód tego, że gusta się zmieniają, a może na znak starzenia się, przeczytałem też najnowszy tom Historii Powszechnej (1989-2011) Andrzeja Chwalby. Najważniejsze jednak, że mam też sporo czasu na Biblię i na modlitwę.
Z myÅ›li, które na dÅ‚użej mnie dziÅ› zatrzymaÅ‚y to nauka Å›w. Tomasza z Akwinu o życiu chrzeÅ›cijaÅ„skim. Tomasz wymienia trzy rodzaje życia czÅ‚owieka wierzÄ…cego: kontemplacyjne, czynne i mieszane. Jak zawsze jest realistÄ…. Podziwia życie kontemplacyjne, ale od razu zauważa, że w czystej formie jest ono na ziemi wrÄ™cz niemożliwe. Nawet mnisi w surowych zakonach muszÄ… praktykować pracÄ™ fizycznÄ… i troszczyć siÄ™ o swoje doczesne potrzeby. Å»ycie aktywne zaÅ›, jeÅ›li wynika z powoÅ‚ania, może być też dobrÄ… drogÄ… do Å›wiÄ™toÅ›ci i zbawienia. Tomasz jednak stwierdza, że najlepsze z tych trzech jest życie mieszane, przy czym zaczyna siÄ™ ono od kontemplacji, a prowadzi do aktywnoÅ›ci zgodnej z wolÄ… Boga. Nie ma tu jakiegoÅ› albo-albo. Najpierw jest spotkanie z Bogiem, osobista więź z Nim, napeÅ‚nianie siÄ™ Bożym sÅ‚owem i Å‚askÄ…, a z tego, jak ze źródÅ‚a, ma wypÅ‚ywać konkretne życie. SpodobaÅ‚o mi siÄ™ to bardzo. Takie ustawienie sprawy uwalnia nas od dylematów czy stać siÄ™ kontemplatykiem, który nie chodzi twardo po ziemi, czy też być chrzeÅ›cijaÅ„skim aktywistÄ…, który prÄ™dzej czy później, zgubi Boga, bo nie ma czasu, żeby siÄ™ z Nim spotykać. BÄ™dÄ™ siÄ™ wiÄ™c uczyÅ‚ tego najlepszego wariantu na chrzeÅ›cijaÅ„skie życie, jakiejÅ› “superkontemplacji”, która zaczyna siÄ™ od spotkania z Bogiem i prowadzi w konkrety codziennoÅ›ci.

Dwa światy

January 3rd, 2014 by xAndrzej

Odprawiałem dziś Drogę Krzyżową na Przeprośnej Górce. To piękne wzgórze na obrzeżach Częstochowy było dziś wyjątkowo oświetlone przez słońce. Czerwona poświata zachodzącego słońca tworzyła obrazy jak z filmu Mela Gibsona. Rozpięty na krzyżu Chrystus tonął w czerwonym blasku, jakby przyroda chciała się dopasować do koloru ofiarowanej Krwi Jezusa. Nie czytałem żadnych tekstów rozważań, nie próbowałem też snuć własnych myśli. Nasłuchiwałem Boga i próbowałem Go wypatrzeć. W sercu grało mi to wczorajsze wielkie pragnienie świętości pomniejszone dziś mocno o świadomość moich grzechów, upadków i nieustannych kompromisów ze światem.
WydaÅ‚o mi siÄ™ to nawet zuchwaÅ‚oÅ›ciÄ…, żeby mieć Å›wiÄ™te ambicje przy tak wielkich sÅ‚aboÅ›ciach. Po gÅ‚owie tÅ‚ukÅ‚o mi siÄ™ pytanie:”Jak mam doskoczyć do Nieba? Boże, co Ty takiego musisz zrobić, żeby czÅ‚owiek peÅ‚zajÄ…cy po ziemi mógÅ‚ siÄ™ na nowo narodzić z wysoka?” W tym momencie zerknÄ…Å‚em na wielkÄ…, Å›wiecÄ…cÄ… taflÄ™ sÅ‚oÅ„ca. Ono schodziÅ‚o ku ziemi. Kiedy staÅ‚em przy trzecim upadku Chrystusa, Jezus byÅ‚ jeszcze niżej niż ja, jakby zmieszany z ziemiÄ…. Duża, brÄ…zowa figura Jezusa nagle nabieraÅ‚a blasku w Å›wietle sÅ‚oÅ„ca. Bóg mi przypomniaÅ‚, że znalazÅ‚ sposób, żeby mnie podnieść ku niebu. Nie muszÄ™ do Niego doskakiwać. On siÄ™ już tak mocno zniżyÅ‚, że wystarczy tylko Go dotknąć, przyjąć, otworzyć siÄ™ na Niego. ZobaczyÅ‚em nagle niezliczonÄ… ilość okolicznoÅ›ci, kiedy mogÄ™ być blisko Boga. To sÄ… moje modlitwy, każda Eucharystia, ożywiajÄ…ca siÅ‚a sakramentów, moc SÅ‚owa Bożego, mnóstwo Å›wiadków Chrystusa, którzy nie ustajÄ…, aby mi Go uobecniać. Bóg siÄ™ tak do nas zbliżyÅ‚, że tylko nasze zaÅ›lepienie może sprawić, że Go nie widzimy. Tak, Å›wiat nam zaÅ›lepia Boga, Å›wieci w oczy wielkÄ… mocÄ… sztucznych Å›wiateÅ‚, żebyÅ›my tylko nie byli zdolni do widzenia Å›wiatÅ‚a prawdziwego, do doÅ›wiadczenia Jego niepojÄ™tej miÅ‚oÅ›ci.

Wieczorem trochÄ™ włóczyÅ‚em siÄ™ po głównej Alei CzÄ™stochowy. Na drzewach peÅ‚no Å›wiÄ…tecznych Å›wiecideÅ‚ek. LubiÄ™ ubrać siÄ™ czasem po Å›wiecku i chodzić po ulicach, żeby przyglÄ…dać siÄ™ ludziom, trochÄ™ ich podsÅ‚uchać, żeby bardziej poznać i rozumieć. ZaskoczyÅ‚o mnie, że ten poczÄ…tek nocy należaÅ‚ prawie w caÅ‚oÅ›ci do mÅ‚odych. MógÅ‚bym z Å‚atwoÅ›ciÄ… policzyć waÅ‚Ä™sajÄ…cych siÄ™ po ulicach dorosÅ‚ych. Może dlatego mÅ‚odych nie ma w koÅ›ciele, bo krÄ™cÄ… siÄ™ po ulicach w poszukiwaniu przygody. SÄ… mocno zaÅ›lepieni sztucznym Å›wiatÅ‚em barów, kawiarni i dyskotek. Nie udaÅ‚o mi siÄ™ podsÅ‚uchać o czym mówiÄ… mÅ‚odzi. Ich jÄ™zyk jest już chyba jÄ™zykiem krótkich SMS-ów i niestety, peÅ‚en przekleÅ„stw. Przez jakiÅ› czas, równolegle ze mnÄ…, szedÅ‚ mÅ‚ody chÅ‚opak ze sÅ‚uchawkami na uszach. GÅ‚oÅ›no z kimÅ› rozmawiaÅ‚ przez telefon. WÅ‚aÅ›ciwie próbowaÅ‚ kogoÅ› przekonywać, że “jego nie da siÄ™ kochać, jego można tylko nienawidzić”. Nie miaÅ‚em odwagi, żeby podejść i powiedzieć mu, że jest ukochanym dzieckiem Boga. Pewnie by nie zrozumiaÅ‚ i popatrzyÅ‚by na mnie jak na wariata.
Nie mam poczucia, że byłem dziś w dwóch różnych światach. To jest jeden świat, w którym żyję - ten z Drogi Krzyżowej i z ulicy. Ten świat jest cały ogarnięty miłością Boga. Chyba o to chodzi papieżowi Franciszkowi, żeby połączyć te dwie chwilę w całość, żebym schodził po swoich nabożeństwach i spotkaniach z Bogiem na ulice, na peryferie, do tego sztucznego światła, żeby ludziom zanieść światło prawdziwe i powiedzieć im, że tak blisko jest Miłość, której bezskutecznie szukają w ciemnościach.

« Previous Entries