Go to content Go to navigation Go to search

Kuźnia świętości

October 31st, 2010 by xAndrzej

Czekam na takÄ… chwilÄ™, w której wreszcie dorosnÄ™ do Å›wiÄ™toÅ›ci, w której odrzucÄ™ caÅ‚y bród Å›wiata i rzucÄ™ siÄ™ w ramiona Boga. Wydaje mi siÄ™ niekiedy, że Å›wiÄ™tość kiedyÅ› w koÅ„cu nadejdzie, że bÄ™dzie jakÄ…Å› wyjÄ…tkowÄ… chwilÄ… kiedy mocno poczujÄ™, że to jest to, że wÅ‚aÅ›nie osiÄ…gnÄ…Å‚em to co jest istotÄ… Å›wiÄ™toÅ›ci. Czekam na Å›wiÄ™tość każdego nastÄ™pnego dnia mojego życia i im dÅ‚użej czekam, tym paradoksalnie czujÄ™ siÄ™ bardziej oddalony od Å›wiÄ™toÅ›ci. Moje wyobrażenie Å›wiÄ™toÅ›ci jest bardzo sterylne - albo jestem caÅ‚kowicie czysty i zasÅ‚ugujÄ™ na Å›wiÄ™tość, albo dajÄ™ siÄ™ pobrudzić, a wtedy powinienem dać sobie spokój z pragnieniem Å›wiÄ™toÅ›ci. Takie sterylne myÅ›lenie sprawia, że Å›wiÄ™tość ucieka coraz bardziej z granic swojej dostÄ™pnoÅ›ci, wydaje siÄ™ być marzeniem nie do speÅ‚nienia. Najczęściej jednak przyglÄ…dam siÄ™ Å›wiÄ™toÅ›ci jakby od tyÅ‚u. CaÅ‚y ten wielki orszak kanonizowanych i bÅ‚ogosÅ‚awionych Å›wiÄ™tych zawstydza mnie heroicznoÅ›ciÄ… cnót i ogromem moralnych zwyciÄ™stw, ale widzÄ™ je wszystkie zawsze z perspektywy ich dokoÅ„czonego życia. Ã…Å¡wiÄ™ta siostra Faustyna z perspektywy jej speÅ‚nionego życia, przemedytowanego i teologicznie sprawdzonego Dzienniczka wydaje siÄ™ dziÅ› być taka jasna i oczywista. A przecież jej życie byÅ‚o pewnie koszmarem zmagania siÄ™ z sobÄ…, falowaniem miÄ™dzy absolutnÄ… pewnoÅ›ciÄ… widzenia Boga, a strachem przed histerycznym zÅ‚udzeniem wybujaÅ‚ej wyobraźni. ModlÄ™ siÄ™ do Boga za wstawiennictwem bÅ‚ogosÅ‚awionego KsiÄ™dza Jerzego PopieÅ‚uszki. Znów, jakby od koÅ„ca, widzÄ™ jego mÄ™czeÅ„skÄ… Å›mierć, spoglÄ…dam na kiczowate czasem obrazki z jego wizerunkiem i uspokaja mnie jego pokorny uÅ›miech, ascetyczna twarz, jakby caÅ‚kowicie wolna od porażek i wewnÄ…trzkoÅ›cielnych dylematów. I trudno mi sobie wtedy wyobrazić, że PopieÅ‚uszko mógÅ‚ mieć wrogów, że pewnie miaÅ‚ zazdrosnych współbraci mocno wÄ…tpiÄ…cych w jego szczerość intencji, że pewnie miaÅ‚ i takie dni, w które chciaÅ‚o mu siÄ™ uciekać z KoÅ›cioÅ‚a i krzyczeć z bólu wobec niezrozumienia przez przeÅ‚ożonych. Mam w swoim klÄ™czniku kosmyk wÅ‚osów z gÅ‚owy Ojca Ã…Å¡wiÄ™tego Jana PawÅ‚a II. Kiedy siÄ™ modlÄ™ i czasem proszÄ™ Boga, żeby pomógÅ‚ mi rozplÄ…tać wiele codziennych wÄ…tpliwoÅ›ci, otwieram blat klÄ™cznika, zerkam dyskretnie na siwe wÅ‚osy Papieża i wiem, że on miaÅ‚ milion razy wiÄ™ksze dylematy, że miaÅ‚ swoje nieprzespane noce i woÅ‚ania do Boga, żeby mówiÅ‚ wyraźniej i konkretniej pokazywaÅ‚ kierunek dla KoÅ›cioÅ‚a. Najczęściej widzimy Å›wiÄ™tość od tyÅ‚u, kiedy jest już wykutÄ… z żelaza piÄ™knÄ… bramÄ… do nieba. Tymczasem Å›wiÄ™tość na ziemi jest ciÄ…gle niegotowa, ciÄ…gle daleka i niedoskonaÅ‚a. Moje życie na ziemi jest póki co jedynie kuźniÄ… Å›wiÄ™toÅ›ci, nieustannym wypalaniem grzechu i hartowaniem siÄ™ w ogniu Bożego Ducha. WierzÄ™, że idÄ™ ku Å›wiÄ™toÅ›ci kiedy biorÄ™ siÄ™ za bary z moimi namiÄ™tnoÅ›ciami, kiedy wstajÄ™ trochÄ™ wczeÅ›niej, żeby dzieÅ„ zacząć od modlitwy, kiedy modlÄ™ siÄ™ za tych których nie lubiÄ™ i za tych którzy nie lubiÄ… mnie, kiedy z uÅ›miechem robiÄ™ to na co nie mam ochoty i kiedy wkurzam siÄ™ na siebie, że znowu coÅ› niepotrzebnie komuÅ› nagadaÅ‚em. Wykuwam swojÄ… Å›wiÄ™tość każdego dnia, w wielkich bitwach z mojÄ… pychÄ… i egoizmem, z moim prywatnym widzeniem Å›wiata i z caÅ‚Ä… masÄ… upadków i bÅ‚Ä™dów, które wcale nie muszÄ… oznaczać utraty Å›wiÄ™toÅ›ci, ale wiÄ™ksze jeszcze zbliżenie do Boga. Każdy mój dzieÅ„ jest kuźniÄ… Å›wiÄ™toÅ›ci, codziennym zmaganiem siÄ™ ze skazÄ… grzechu, który jak lew ryczÄ…cy wyje czasem we mnie, żeby zagÅ‚uszyć miÅ‚ość Boga rozlanÄ… w moim sercu. NajwiÄ™kszÄ… jednak radoÅ›ciÄ… mojego powoÅ‚ania do Å›wiÄ™toÅ›ci jest przekonanie, że te zadatki Å›wiÄ™toÅ›ci sÄ… już we mnie i w każdym z nas, że Å›wiÄ™tość nie jest zarezerwowana dla wybranych, ale jest możliwa dla każdego, kto gotów jest w kuźni Boga wytapiać blask i czystość swojego wnÄ™trza. Ja też jestem nie tylko powoÅ‚any, ale uzdatniony do Å›wiÄ™toÅ›ci. Każdy czÅ‚owiek ma w sobie tÄ™ niesÅ‚ychanÄ… perspektywÄ™ bycia Å›wiÄ™tym. KtoÅ› postawiÅ‚ kiedyÅ› pytanie, dlaczego Jana PaweÅ‚ II beatyfikowaÅ‚ i kanonizowaÅ‚ tak wielkÄ… ilość ludzi, czy w ten sposób jeszcze bardziej nie zasÅ‚oniÅ‚ Boga tym caÅ‚ym orszakiem Å›wiÄ™tych? “Kiedy dziÅ› wÄ…tpimy czy Å›wiÄ™tość jest możliwa, Ojciec Ã…Å¡wiÄ™ty daÅ‚ wyraźnÄ… odpowiedź. Da siÄ™ być Å›wiÄ™tym, możliwe jest żyć EwangeliÄ…. Jak w to nie wierzysz lub w to wÄ…tpisz to przyjrzyj siÄ™ tej wielkiej armii Å›wiÄ™tych - zwykÅ‚ych i prostych ludzi, żyjÄ…cych wcale w nie lepszych czasach. JeÅ›li im siÄ™ udaÅ‚o osiÄ…gnąć Å›wiÄ™tość, to dlaczego nie mogÅ‚oby siÄ™ to udać tobie?” - padÅ‚a odpowiedź.

Migawki z życia;
Wczoraj byłem na cmentarzu w rodzinnej parafii. Zapaliłem znicze na grobie dziadków i w ciszy serca pomodliłem się za ludzi, wokół których kształtowała się moja młodość. Wyjazdy na cmentarze to jak powrót do korzeni, do miejsc z których wyrośliśmy, a gdzie w grobach są ludzie, schowani pod ziemią jak korzenie drzew. To, że rosnę i wydaję owoce, zawdzięczam tym, którzy już odeszli - moim przodkom, którzy są jak korzenie drzewa mojego życia. Dziś i jutro czeka mnie służba na cmentarzu - msze święte, spowiadanie, adoracja, zbieranie na wypominki. Lubię te dni, bo czuję wtedy, że mam korzenie i mogę spokojnie wzrastać bo kiedyś ktoś żył, pracował, cierpiał, tworzył kawałek świata dla mnie.

Intencje modlitewne:
Za zmarłych z mojej rodziny, za zmarłych kapłanów, przyjaciół; za dusze w czyśćcu cierpiące; za umierających, aby zdążyli pojednać się z Bogiem; za wszystkich naszych alumnów, którzy kwestują na cmentarzach na rzecz seminarium - niech to kwestowanie będzie dla nich też okazją do osobistego poczucia, że wszyscy jesteśmy żebrakami wobec Boga; za naszych dobrodziejów, za wszystkich, którzy swoim ciężko zapracowanym groszem wspierają seminarium; za chorych i cierpiących, za samotnych i bezdomnych, za czytelników bloga

Dążenie do zera

October 28th, 2010 by xAndrzej

Znów sobie wpycham do gÅ‚owy fundamentalnÄ… Å›wiadomość tego, że życie nie jest moje, że jest mi dane przez Boga i najlepiej je zrealizujÄ™, kiedy przyjmÄ™ Jego wolÄ™. Wszystkie moje ludzkie plany prÄ™dzej czy później mnie zawiodÄ… i doprowadzÄ… do bankructwa. Jedynym zwyciÄ™stwem czÅ‚owieka jest Bóg! Kiedy sami z siebie robimy bogów idziemy w stronÄ™ absurdu, w stronÄ™ tak skomplikowanego życia, że już nikt nie umie tego wszystkiego rozplÄ…tać. Do życia wedÅ‚ug tej Å›wiadomoÅ›ci bardzo mi jest potrzebna pokora. Ku radoÅ›ci moich braci skoÅ„czyÅ‚em czytać AutobiografiÄ™ Gandhiego. Jest szansa, że nie bÄ™dÄ™ ich zanudzaÅ‚ opowieÅ›ciami z jego życia. Ale jedno jeszcze muszÄ™ wspomnieć. Na koniec książki Gandhi przyznaje siÄ™ do swojego najwiÄ™kszego dążenia: “muszÄ™ sprowadzić siebie samego do zera”. Najdalej posuniÄ™ta granica pokory prowadzi do odkrycia prawdy. Bez tego dążenia do zera moje widzenie ludzi i Å›wiata bÄ™dzie nieczyste i nie dojdÄ™ do spotkania z Bogiem. NamiÄ™tnoÅ›ci i pragnienia, sympatia i zÅ‚ość nie pozwolÄ… mi stanąć w prawdzie i zawsze bÄ™dÄ… naginać moje widzenie w swojÄ… stronÄ™. Prawda jest czymÅ› najbardziej obiektywnym i nigdy do niej dotrÄ™ jeÅ›li bÄ™dzie we mnie mój egoizm. Ja jestem PrawdÄ… - mówi Jezus. Może tak o sobie powiedzieć, bo w jakimÅ› sensie, na krzyżu, doprowadziÅ‚ siebie do zera, wyzerowaÅ‚ swojÄ… wolÄ™, aby caÅ‚kowicie peÅ‚nić wolÄ™ Ojca. DziÅ› przypomniaÅ‚em sobie też bardzo wyraźnie, że również moje kapÅ‚aÅ„stwo nie jest moje i dlatego nie mogÄ™ go realizować po swojemu. Nie zostaÅ‚em ksiÄ™dzem tylko na wÅ‚asnÄ… proÅ›bÄ™, ale na wyraźne zaproszenie i zezwolenie Jezusa. Nie musiaÅ‚ mi dawać tego wielkiego pragnienia bycia ksiÄ™dzem, nie musiaÅ‚ tak ukÅ‚adać okolicznoÅ›ci, abym mógÅ‚ dziaÅ‚ać w Jego osobie. CiÄ…gle tak maÅ‚o rozumiem do jak wielkiego szczęścia powoÅ‚aÅ‚ mnie Pan, jak obficie mnie obdarowaÅ‚! JeÅ›li nie bÄ™dÄ™ żyÅ‚ prawdÄ…, że kapÅ‚aÅ„stwo nie jest moje lecz Chrystusa, bÄ™dÄ™ ciÄ…gle skazywaÅ‚ siebie na rozczarowania i smutek, bÄ™dÄ™ ciÄ…gle miaÅ‚ niezaspokojone roszczenia wobec Boga, KoÅ›cioÅ‚a, Å›wiata. Tu gdzie dziÅ› jestem - jest kapÅ‚aÅ„stwo Chrystusa, tam, gdzie chciaÅ‚bym dziÅ› być - jest moje kapÅ‚aÅ„stwo. Czasem chciaÅ‚bym siÄ™ schować za Å›cisÅ‚Ä… klauzurÄ… mniszego zakonu i mieć Å›wiÄ™ty spokój z caÅ‚Ä… masÄ… przekraczajÄ…cych mnie spraw, ale Bóg tego nie chce, bo inaczej dawno tam bym siÄ™ znalazÅ‚. Marzy mi siÄ™ już spokojna parafia i chÄ™tnie bym jÄ… nawet zamieniÅ‚ z mojÄ… codziennÄ…, skomplikowanÄ… walkÄ… o Å›wiÄ™tość przyszÅ‚ych kapÅ‚anów, ale póki co Bogu bardzo zależy bym byÅ‚ tu gdzie jestem, bo tu gdzie jestem jestem Jego kapÅ‚anem. I jest w tym jakiÅ› paradoks kapÅ‚aÅ„skiej radoÅ›ci. NajwiÄ™kszÄ… radoÅ›ciÄ… ksiÄ™dza jest peÅ‚nić wolÄ™ Boga i być tam gdzie On chce. Mam wiÄ™c w sobie takie dążenie do zera, żeby wyzerować moje wÅ‚asne proÅ›by i zacząć realizować proÅ›by Jezusa, żeby wyzerować moje osobiste odczucia i zacząć rozumieć jak czuje Bóg. W tym jest droga do odkrycia miÅ‚oÅ›ci Bożej, do poznania Prawdy, którÄ… jest Bóg. Taka wÅ‚aÅ›nie Prawda wyzwala mnie od moich namiÄ™tnoÅ›ci, ambicji, ludzkich pragnieÅ„. Dążąc do zera w Å›wiecie moich poruszeÅ„ robiÄ™ miejsce na poruszenia Ducha Ã…Å¡wiÄ™tego.

Migawki z życia:
ByliÅ›my dziÅ› z klerykami na kapÅ‚aÅ„skich grobach. ModliliÅ›my siÄ™ za starszych braci w kapÅ‚aÅ„stwie. KsiÄ…dz żyje w celibacie, żeby jego rodzinÄ… mogli stać ludzie dla których żyje jako kapÅ‚an. Dobrze jest we Wszystkich Ã…Å¡wiÄ™tych zapalić Å›wieczkÄ™ na grobie kapÅ‚ana i poczuć siÄ™ jego duchowymi dziećmi.WierzÄ™ mocno, że wiÄ™kszość z nich celebruje teraz ucztÄ™ w niebie i ma wielkie “plecy” u Pana Boga w wypraszaniu nam Bożych Å‚ask.

Intencje modlitewne:
Za naszych kleryków o serce pełne Boga i całkowite przyjęcie Bożej woli; za kapłanów - szczególnie tych rozczarowanych i kłócących się z Bogiem o sposób realizowania kapłaństwa; za ludzi chorych i cierpiących, za chorego Piotra, małego Mateusza i Filipa; za wszystkich moich przyjaciół z DA; za czytelników tego blogu; za zmarłych kapłanów, za zmarłych z naszych rodzin

MaÅ‚e, ewangeliczne zwyciÄ™stwa …

October 25th, 2010 by xAndrzej

Bardzo głęboko czuję poprawność Ewangelii i ciągle tylko tęsknię za tym, żeby wreszcie stanąć po jej stronie. I to nie tylko w intelektualnej zgodzie, ale przede wszystkim w przełożeniu jej na życie. Wciąż więc modlę się o moc Bożego Ducha, żeby powiał i żeby postawił mnie odważnie na śladach Jezusa. Myślę, że nasze czasy wbrew pozorom są bardzo ewangeliczne. Obnażają nas z tego co nie jest Boże, pokazują nasz lęk wobec radykalnego świadectwa wiary, zdzierają z nas całą masę pozorów i obłudy, która przykleiła się do tego cośmy po swojemu nazwali wiarą. I w imię tego, my ludzie wierzący pozwalamy znowu pluć na Boga i jego Kościół, dajemy się zapędzić w kozi róg diabelskiej propagandzie. Może trzeba zejść do piekieł, żeby dopiero stamtąd wyciągnąć rękę w stronę Boga?
W każdej mocno skomplikowanej sytuacji mam ochotę wybrać dwa skrajne zachowania: albo się ukryć, udać, że nic się nie stało, uciec od problemu i dalej się łudzić, że wszystko jest w porządku. Albo też mam ochotę wywołać rewolucję, stanąć na barykadach i użyć dokładnie tej samej broni, którą walczy mój napastnik, opracować jeszcze bardziej przemyślną taktykę walki. Te dwa zachowania nic nie mają wspólnego z Jezusem: ani ucieczka, ani rewolucja. Byłbym małym dzieciakiem w wierze, gdybym wziął zabawki i chciał uciekać na inną piaskownicę udając, że tam będzie tylko dobrze i wszystko według moich upodobań. Jeszcze bardziej byłbym dzieckiem, gdybym się obraził na wszystkich, gdybym ze złości zacisnął wargi i oprotestował każde działanie i każdy gest pojednania. Uczę się od Jezusa drogi prawdy. Ona jest zupełnie gdzie indziej niż ucieczka i rewolucja. Jezus nie ucieka od problemów, ale wchodzi w nie z mocą miłości. To strasznie trudne - nie uciec od problemu, ale wejść w niego z miłością; nie zabijać wroga, ale pokochać mimo, że rani.
Tak bardzo się cieszę każdym małym zwycięstwem w moich próbach ewangelicznego życia, kiedy na złość nie odpowiadam złością, kiedy na intrygi nie odpowiadam intrygami, kiedy na plotkę nie reaguję nową plotką. Bardzo się cieszę tymi, jeszcze ciągle krótkimi chwilami, w których zwycięża miłość nad nienawiścią, chęć życia nad ciężarem zwątpienia, siła wiary nad ciemnością braku nadziei. Bóg jest większy niż wszystkie zagrożenia świata, silniejszy niż wszelkie diabelskie moce. I dlatego tak mocno w Niego wierzę i tak mocno Go kocham! Dlatego wiernie chcę się trzymać krzyża, jak Odyseusz masztu na okręcie, kiedy wokoło wyły syreny budząc w ludziach ich najbardziej uśpione namiętności.

Migawki z życia:
Trwam w wielkiej radości wczorajszego dnia. Mieliśmy wczoraj obłóczyny. Kolejni młodzi ludzie ubrali strój kapłański, żeby świadczyć o swojej przynależności do Chrystusa i Kościoła. Cieszę się nimi i nie ustaję w uwielbieniu Boga i w wielkiej prośbie, żeby wytrwali w wierności.

Intencje modlitewne: Modlę się za kleryków dużo i nieustannie, próbuję też w ich intencji trochę pościć, bo czuję mocno, że bez postu nie uda mi się wygrać walki o świętość ich duszy; modlę się za moją Ojczyznę Polskę, za te wszystkie polskie absurdy i zdrady - o mądrość i wierność; za chorych i cierpiących; za nas kapłanów, byśmy Ewangelię wzięli na serio i bardziej nią żyli; za moją rodzinę i za moich zmarłych dziadków; za wspaniałych przyjaciół z Duszpasterstwa Akademickiego; za tych, którzy pomagali mi budować kościół dla studentów, za wszystkie młode pary, którym błogosławiłem sakrament małżeński, za wszystkie dzieciaki, które chrzciłem, za tych, którzy czytają ten blog

Filtrowanie woli

October 19th, 2010 by xAndrzej

Każdy z nas widzi inaczej, mniej lub bardziej przez pryzmat siebie. Sami dla siebie jesteśmy szkłem przez które oglądamy rzeczy, ludzi i sprawy. Punktem wyjścia dla postrzegania świata jest zazwyczaj nasz punkt widzenia. I stąd pewnie moja wola miesza mi się z wolą Bożą, stąd też pewnie najpierw ja piszę scenariusz swojego życia, a potem proszę Boga o jego autoryzację. Ale czy wtedy jest to jeszcze wola Boga? Czy wolno mi moje pragnienia, moją samorealizację, to na co ja mam ochotę nazwać wolą Bożą? Nie sądzę, żeby Bóg ignorował odruchy i odczucia mojego serca, ale i one mogą być tylko moje, bez żadnego uwzględnienia odczuć i pragnień Boga. Bóg nie przyszedł, aby stworzyć dla nas warunki do samorealizacji, ale żeby nas zbawić. Szukam więc woli Bożej w gmatwaninie punktów widzenia i osobistych racji. Szukam jakiegoś filtra, żeby oczyścić widzenie świata z mojego egoizmu i myślenia o sobie. Szukam jakiejś metody, żeby przefiltrować moją wolę w możliwie najdoskonalszy sposób, tak żeby bardziej słuchać tego, co Boże, niż tego, co ludzkie.
Idąc śladami Jezusa nie znajduję innego sposobu, innego znaku, innej możliwości oczyszczenia woli jak tylko przez krzyż.
Krzyż to najpierw przekreślenie siebie, ale takie całkowite - od środka po sam wierzch, od głowy do nóg. Takie przekreślenie tego, co mi się wydaje i co mi się chce, żeby zrobić miejsce dla woli Jezusa.
Krzyż to przyjęcie cierpienia, bo przyjmowanie trudu jest przyjmowaniem tego, co niej jest moje. Moja wola w sposób naturalny buntuje się wobec tego, co trudne i automatycznie szuka wygodniejszych miejsc. Ale to jest działanie mojej woli! Bóg wybiera inaczej. To normalne, że chcę uciekać z miejsc bolesnych i niewygodnych, ale wtedy zachowuję się tak, jakbym uciekał od samego Boga. Bo Bóg nie ucieka spod krzyża!
Filtrowanie woli przy pomocy krzyża dokonuje się też przez milczenie. To dziwne, że milczenie może być oczyszczające? Przecież mamy prawo się bronić, tłumaczyć, argumentować swoje racje, dopominać się swojego miejsca, a nawet popłakać, żeby wzbudzić litość lub wymóc coś przez łzy. Ale każde słowo staje się wtedy nasze, każdy krzyk jest najbardziej nasz. Przeraża mnie milczenie Boga dźwigającego krzyż na swoich ramionach. Że też nie wymsknie Mu się jakieś słowo buntu czy żalu, choćby kilka argumentów na własną obronę, choćby jakieś zawołanie do Ojca, żeby wytłumaczył całą tę historię z krzyżem? A tu prawie całkowite milczenie. Zamknięte usta, żeby nic nie mówić od siebie.
Zastanawiam się wreszcie, po co ja w ogóle mam szukać woli Bożej? Jeśli Bóg dał mi wolność - to trzeba jej używać, korzystać z własnej woli. Jeśli wolność jest Jego darem to nie muszę nic filtrować tylko poczuć się wolnym, lekkim, niczym nie skrępowanym.
A jednak jest jakaś tajemnica, jakaś ukryta zasada miłości, która mówi, że jeśli się kogoś kocha na serio to jest się w stanie oddać Mu swoją wolność. Jezus ukochał Ojca na serio i stąd oddał w Jego ręce swoją wolę. Dla Jezusa pełnienie woli Ojca było jak pokarm bez którego po prostu nie da się żyć. Jeśli kochasz siebie, to będziesz zawsze wybierał swoją wolę. Jeśli kochasz drugiego człowieka, to jemu podporządkujesz siebie. A jeśli pokochasz Boga to zostawisz wszystko inne, co kochasz i weźmiesz swój krzyż i będziesz Go naśladował. Witaj Krzyżu, jedyna nadziejo nasza!

Przyjaciele Boga

October 16th, 2010 by xAndrzej

W dalekim tle moich duchowych lektur czytam AutobiografiÄ™ Gandhiego. MiÄ™dzy faktami z jego życia, jak pereÅ‚ki Å›wiecÄ… mi niektóre myÅ›li i symboliczne zdarzenia. Na przykÅ‚ad to, kiedy Gandhi wziÄ…Å‚ udziaÅ‚ w nabożeÅ„stwie chrzeÅ›cijaÅ„skim i zasnÄ…Å‚ podczas kazania. Bardzo siÄ™ tym przeraziÅ‚, że spaÅ‚ kiedy ktoÅ› mówiÅ‚ o Bogu. Kiedy siÄ™ ocknÄ…Å‚ z tym odczuciem przerażenia zaczÄ…Å‚ siÄ™ tÅ‚umaczyć swojemu sÄ…siadowi z Å‚awki. Ten spojrzaÅ‚ leniwie na Gandhiego i dziwiÄ…c siÄ™ jego reakcji stwierdziÅ‚: “Spokojnie, nic wielkiego siÄ™ nie staÅ‚o. U nas to normalne, że siÄ™ zasypia na kazaniu”. Gandhi dÅ‚ugo nie mógÅ‚ zrozumieć, dlaczego chrzeÅ›cijanie tak spokojnie tolerujÄ… spanie podczas nabożeÅ„stwa czy nauczania o Bogu. Bardzo symboliczna historia. Może rzeczywiÅ›cie nauczyliÅ›my siÄ™ przesypiać Boże sprawy i nic sobie z tego nie robić? Może w naszej przyjaźni z Bogiem dotyka nas sporo obojÄ™tnoÅ›ci i lekceważenia? Ogromnie mnie napeÅ‚nia w sercu radość doÅ›wiadczenia Bożej przyjaźni. Nie chcÄ™ przespać żadnego spotkania z Bogiem. Duch Ã…Å¡wiÄ™ty daje mi na szczęście Å‚askÄ™ Å‚atwego wchodzenia w modlitwÄ™, która nie tylko mnie nie nudzi, ale dodaje skrzydeÅ‚, staje siÄ™ jakÄ…Å› fascynujÄ…cÄ… bataliÄ… o Boże sprawy, o miejsce dla Boga w moich opiniach o innych i w moich zewnÄ™trznych decyzjach. Modlitwa staje siÄ™ dla mnie naturalnÄ… walkÄ… o pierwszeÅ„stwo przyjaźni z Bogiem przed wszelkimi innymi przyjaźniami. Prawdziwi przyjaciele Boga muszÄ… siÄ™ zgodzić na to, że z jednej strony bÄ™dÄ… samotni w Å›wiecie, a z drugiej bÄ™dÄ… przyjaciółmi wszystkich. Dla przyjaciół Boga nie ma miejsca na jakieÅ› ekskluzywne przyjaźnie, jedyne i wyÅ‚Ä…czne. W szczególny sposób dotyczy to mojego kapÅ‚aÅ„skiego życia. JeÅ›li chcÄ™ wypeÅ‚niać swoje kapÅ‚aÅ„skie powoÅ‚anie to muszÄ™ zaakceptować samotność i przyjaźń wobec caÅ‚ego Å›wiata. Samotność kieruje mnie ku Bogu, podpowiada mi, żebym nie tworzyÅ‚ sobie żadnych osobistych sojuszów czy ukÅ‚adów, żebym dbaÅ‚ jedynie o gÅ‚Ä™boki ukÅ‚ad i sojusz z Bogiem. MiÅ‚ość do wszystkich ma siÄ™ wyrażać w jakiejÅ› katolickoÅ›ci, czyli powszechnoÅ›ci moich relacji z innymi. Jak kiedyÅ› bÄ™dÄ™ proboszczem to nie chciaÅ‚bym ograniczyć swoich przyjaźni do miejscowych notabli i hojnych dobrodziejów, ani też nie być wyÅ‚Ä…cznie ksiÄ™dzem od tych z marginesu. ChciaÅ‚bym, jak Å›w. PaweÅ‚, móc powiedzieć, że “staÅ‚em siÄ™ wszystkim dla wszystkich”. Mój przyjaciel, Ks. Wojciech, który buduje koÅ›ciół, mówiÅ‚ ostatnio do swoich parafian: “naszego koÅ›cioÅ‚a nie budujÄ… ani bogaci, ani biedni - budujÄ… go ludzie wierzÄ…cy”. Moje relacje do drugich nie mogÄ… wynikać z ich bogactwa czy biedy, mÄ…droÅ›ci czy gÅ‚upoty, sympatii czy antypatii. Przyjaciel Boga staje siÄ™ zawsze przyjacielem caÅ‚ego Å›wiata. To też skazuje go niekiedy na samotność, na brak zabezpieczeÅ„ w tworzeniu sobie znajomoÅ›ci i pleców, w oparciu siÄ™ na ludzkie wzglÄ™dy i zależnoÅ›ci. UczÄ™ siÄ™ takiej prawdziwej przyjaźni do Boga, która prowadzi do samotnoÅ›ci i przyjaźni do caÅ‚ego Å›wiata.

Odtrutka dla faryzeuszów

October 14th, 2010 by xAndrzej

Bez wątpienia jestem w największej grupie ryzyka zostania faryzeuszem. Jestem trochę uczonym w Piśmie, zaczyna mi się wydawać, że trochę znam się na Panu Bogu i że składam Mu całkiem niezłą ofiarę z samego siebie. Stąd już tylko krok do twardości serca, do zadufania się w sobie i do patrzenia na innych z góry. W takim nastawieniu może mnie całkiem skutecznie zacząć wypalać kwas faryzeuszów - to taka dziwna substancja zalewająca serce, żeby odebrać sercu jakikolwiek głos w sprawach mojego życia. Faryzeusz to przecież człowiek, który kieruje się literą a nie sercem, bo serce jest zatopione w kwasie. Takie odizolowanie serca od rozumu rodzi fasadowość, zewnętrzność za którą nie ma żadnej autentycznej miłości. Jest tylko wyrachowanie, udawanie i cwaniactwo. Teksty biblijne z ostatniego tygodnia, w których Jezus tępi faryzeuszy mają jednak natychmiastową wskazówkę podającą gotową odtrutkę na faryzeizm. Najskuteczniejszym lekiem na kwas faryzeuszów jest rzucenie się w ramiona Ducha Świętego i życie w Duchu. Od kilku dni staram się o tym pamiętać. Najpierw w modlitwie. Modlę się o dary Ducha przed każdym spotkaniem i rozmową. Proszę o Jego światło dla moich decyzji i reakcji. Cały czas staram się wołać o pomoc Ducha Świętego, żeby we wszystkim zaufać Bogu. Życie w Duchu Świętym to zapora nie do przeniknięcia dla wszelkiego kwasu, bo Duch jest dawcą pokoju, jest miłosnym tchnieniem Boga, jest Boską Osobą, w której miłość jest tak wielka, że sam Ducha staje się wręcz przezroczysty wobec Ojca i Syna. Mam jakiś szalony głód jeszcze większego otwarcia się na Ducha Świętego! Czuję z możliwie największą pewnością, że tylko Duch Święty może ożywić we mnie wszystko co zmęczone i wypalone. Rzucam się więc na wiatr Ducha, nie w jakimś charyzmatycznym uniesieniu, ale we wnętrzu mojego duchowego życia, mojej kapłańskiej samotności. Przyjdź, Duchu Święty!

Migawki z życia:
Próbuję trochę wyhamować tempo życia. Nowy rok akademicki, masa inauguracji i spotkań, do tego sterta zwykłych obowiązków zapełnia mi kompletnie cały dzień. Między zajęciami myślę o ludziach, których odstawiłem gdzieś na boku, żeby oddać się całkowicie seminaryjnemu życiu. Ono z zewnątrz może wydać się łatwe i proste, ale w środku wymaga całkowitego zaangażowania. Czuję się przy tym bardzo Bogu potrzebny w tej codziennej walce o duszę przyszłych księży. Pewnie kiepsko i niezdarnie to robię, ale wierzę, że Bóg przyjmie ode mnie ten ogień serca i radykalną decyzję oddania wszystkiego dla formacji kleryków. Właśnie w tym czuję największe otwarcie na Ducha Świętego, bo bez Niego wszystko co robię w seminarium nie miałoby najmniejszego sensu.

Intencje modlitewne:
Za kapłanów, za naszych alumnów i o nowe powołania kapłańskie, zakonne i misyjne; za wszystkich chorych i cierpiących; za moją rodzinę; za wszystkich przyjaciół, których nie odwiedzam, a których noszę nieustannie w sercu i o których pamiętam w modlitwie; za małżeństwa, którym błogosławiłem związek małżeński i wobec których mam nieustanne zobowiązanie do modlitwy; za wiernych czytelników blogu

We wnętrznościach paradoksu

October 12th, 2010 by xAndrzej

Kiedy sÅ‚yszÄ™ w Ewangelii zapowiedź Jezusa, że jedynym znakiem jakiego można siÄ™ spodziewać jest znak Jonasza, natychmiast przypominam sobie Tomasza Mertona. Merton pisaÅ‚, że ten znak odcisnÄ…Å‚ siÄ™ na jego caÅ‚ym życiu, że przez caÅ‚e swoje Å›wiadome życie czuje, że “zmierza ku swojemu przeznaczeniu we wnÄ™trznoÅ›ciach paradoksu”. Jak Jonasz we wnÄ™trznoÅ›ciach wielkiej ryby dotarÅ‚ tam gdzie nie chciaÅ‚, osiÄ…gnÄ…Å‚ cel swojego przeznaczenia przed którym uciekaÅ‚. Nie ma siÄ™ co bronić przed Bożym prowadzeniem, a każda droga powoÅ‚ania wymaga pokornego rzucenia siÄ™ w ramiona Jezusa. Dobrze to już rozumiem, ale ciÄ…gle wymykam siÄ™ z Jezusowych rÄ…k. Jest we mnie jakiÅ› opór, może ten sam co u Jonasza, żeby życia nie pisać wedÅ‚ug scenariusza Pana Boga. SkÄ…d siÄ™ bierze taki opór? Może z niezrozumienia Boga, który jest peÅ‚en paradoksu. U Boga bowiem wolność zdobywa siÄ™ za cenÄ™ oddania siebie w niewolÄ™, bierze siÄ™ udziaÅ‚ w zwyciÄ™stwie zmartwychwstania, ale tylko na drodze krzyża. Nie można w Niego wierzyć po swojemu i trzeba siÄ™ stać gÅ‚upim, żeby zrobić miejsce Duchowi Ã…Å¡wiÄ™temu. Mam takie wielkie przynaglenie, żeby modlić siÄ™ o Ducha Ã…Å¡wiÄ™tego, żeby na każdym miejscu woÅ‚ać o Jego obecność. Zrozumienie paradoksów Boga jest możliwe tylko w Duchu Ã…Å¡wiÄ™tym, dlatego blisko Boga mogÄ… być tylko Ci, którzy rzucili siÄ™ na wiatr Ducha. Chce być w KoÅ›ciele tam, gdzie mówi Duch, a nie ciaÅ‚o, gdzie Ducha nadaje ton dziaÅ‚aniu ciaÅ‚a i gdzie Duch jednocz nas wokół Chrystusa.

Przesadzanie morwy

October 3rd, 2010 by xAndrzej

Przed laty nawiedziÅ‚ CzÄ™stochowÄ™ czarnoskóry biskup z Afryki. PrzyjechaÅ‚ prosić o kapÅ‚anów. NakreÅ›liÅ‚ najpierw olbrzymie potrzeby swojego mÅ‚odego KoÅ›cioÅ‚a, wielki brak księży i wielkie woÅ‚anie o gÅ‚osicieli Ewangelii. Na koniec dodaÅ‚ jednak sÅ‚owa, które mocno mnie poruszyÅ‚y: “Tylko proszÄ™ o dobrych księży, bo jakby mieli przyjechać źli, to lepiej, żeby ich wcale nie byÅ‚o. WolÄ™ bowiem, żeby moi wierni tÄ™sknili za Bogiem, niż odrzucili Go przez grzeszne Å›wiadectwo kapÅ‚anów”. PrzypomniaÅ‚em sobie te sÅ‚owa w kontekÅ›cie dzisiejszej Ewangelii. ApostoÅ‚owie proszÄ… Jezusa, aby “przymnożyÅ‚ im wiary”. WczeÅ›niej bowiem Jezus zapowiedziaÅ‚ im, że przyjdÄ… zgorszenia i to niestety również spowodowane przez Jego najbliższych uczniów. ByÅ‚oby lepiej, gdyby ci gorszyciele utonÄ™li w morzu, niż psuli Å›wiat. Nic dziwnego, że po takim proroctwie każdy z Apostołów poczuÅ‚ w sobie lÄ™k, bo każdy z nich obok Å›wiÄ™tych i dobrych pragnieÅ„ zobaczyÅ‚ też swoje sÅ‚aboÅ›ci, kruchość swojej wiary, skażonÄ… grzechem ludzkÄ… naturÄ™. Być może chcieli siÄ™ nawet wycofać z chodzenia za Jezusem, odejść z drogi powoÅ‚ania. PozostaÅ‚o im jeszcze tylko poprosić o przymnożenie wiary. Jezus stawia sprawÄ™ jasno. Nie musicie odchodzić, nie musicie wracać w morze tego Å›wiata. Możecie natomiast siÅ‚Ä… wiary codziennie pokonywać swoje sÅ‚aboÅ›ci. Bóg nie powoÅ‚uje gotowych Å›wiÄ™tych, nie zaprasza na swojÄ… drogÄ™ ludzi moralnie nieskazitelnych. Każdy z nas, który idzie za Jezusem jest potwornym grzesznikiem, ale wiara uzdalnia nas do ciÄ…gÅ‚ego nawracania siÄ™. Symbolem tej przemiany jest przesadzanie morwy, wyrywanie jej z korzeniami i zatapianie w morzu. Gorszyciel lepiej, żeby z kamieniem u szyi utonÄ…Å‚ w morzu. CzÅ‚owiek powoÅ‚any, lepiej, żeby nie tonÄ…Å‚, ale w morzu topiÅ‚ swoje stare życie, swoje przywiÄ…zanie do grzechu. Morwa to drzewo o silnych korzeniach i rozÅ‚ożystych, liÅ›ciastych koronach. Trudno jÄ… wyrwać, szczególnie, że wydaje siÄ™ mocna, piÄ™kna, zielona i sÅ‚odka. I dlatego idÄ…c za Jezusem trzeba mieć coÅ› z żoÅ‚nierza . MówiÅ‚ o tym dużo Å›w. PaweÅ‚ w 2 LiÅ›cie do Tymoteusza. ApostoÅ‚ ma wziąć trud w gÅ‚oszeniu Ewangelii, ale zanim bÄ™dzie jÄ… gÅ‚osiÅ‚ musi wygrać jeszcze cięższÄ… bitwÄ™ ze swojÄ… “morwÄ…” starego życia, wykarczować z siebie i utopić wszystko, co nie jest posÅ‚uszne Bogu, co blokuje mnie na sÅ‚użenie Jezusowi.

Migawki z życia:
Cały dzień spędziłem w seminarium włączając się we wszystkie punkty seminaryjnego życia. Lubię to życie, bo ono też ma coś z żołnierskiego stylu, też wymaga nieustannej walki ze swoimi słabościami, żeby dojrzewać do charyzmatu nałożenia rąk - do kapłaństwa. Mimo, że znów jest nas trochę mniej, to jednak wspólnota się budzi do działania. Rano odbyłem sporo rozmów z klerykami podejmującymi różne odpowiedzialności i tryskającymi pomysłami. Po obiedzie małe grupki alumnów ruszyły ze swoją posługą do staruszków w DPS-ach, do Domu Małych Dzieci, a diakon w asyście młodszych kolegów zaniósł Pana Jezusa niepełnosprawnemu Piotrkowi. Na Apelu Jasnogórskim spotkaliśmy członków wspólnot jerozolimskich. Uświadomili mi, że można żyć kontemplacją w wielkim mieście, że można znaleźć swoje małe La Trappe pośród codziennych zajęć i gonitwy za różnymi sprawami.

Intencje modlitewne:
Za diakonów, kleryków; o nowe powołania kapłańskie, za księży profesorów i wychowawców seminaryjnych; za chorych, cierpiących i samotnych, za moją całą rodzinkę; za moich dawnych studentów, za wszystkie małżeństwa, którym udzielałem ślubnego błogosławieństwa; za Piotrka; za tych, którzy od nas odeszli, żeby znaleźli sposób na święte życie w świecie; za czytelników blogu, za świadectwa o tym, że nawet pisanie po czasie nie jest pisaniem w próżnię; o dar rozeznawania dla wszystkich naszych decyzji, żeby nie były nasze, ale Jezusa.

Szkoła pokory

October 2nd, 2010 by xAndrzej

Spodziewam się, że piszę w próżnię, bo pewnie przez moje ostatnie zaniedbania, długo nikt nie przeczyta tego wpisu. Lubimy coś, co jest systematyczne, na co można liczyć, bez ryzyka rozczarowania. A mnie nie było na blogu spory już czas! A może właśnie przez to ten wpis ma szansę być najbardziej pokornym i najmniej skoncentrowanym na czytelnikach? Prawdziwą jednak szkołę pokory przeżyłem w ostatnim tygodniu. Spędziłem prawie pięć dni w opactwie Trapistów , niedaleko Chimay, na południu Belgii. Bóg dał mi prezent pooddychania klimatem zakonu do którego należał Tomasz Merton. Przez cały czas czułem się okrutnie mały w swojej służbie Bogu, w swoim życiu duchowym, w swojej modlitwie. Powaliła mnie surowość życia mnichów, ich nieustanne uwielbianie Boga na modlitwie, czas, który w możliwie największy sposób skoncentrowany jest na Chrystusie. Poczułem się jak mięczak, jak niemowlę, które jest ciągle na etapie słodkiego mleka i krzywi się na myśl o twardym, razowym chlebie. Żyłem przez te dni obok zwykłego życia Trapistów, a jednak próbowałem posmakować trochę ich ducha. Pewnie dla nich moje życie jest trudniejsze, bo pełne zgiełku świata i poplątanych spraw. A jednak trudno mi było dogonić ciągle powtarzające się spotkania na modlitwie. Próbowałem stawiać się już o 4.30 na modlitwy, ale na ich drugiej części o 6.30 głowa sama leciała mi w dół, a linijki psałterza rozmywały mi się w sennej mgle. Najbardziej przeraziło mnie wrażenie, że te częste modlitwy w ciągu dnia przerywają moją robotę, zakłócają mi normalny tryb mojego życia. Nagle okazało się, że to wcale nie modlitwa jest fundamentem mojego życia, ale to życie dyktuje warunki modlitwie. To tak jakbym odkrył, że Bóg ma być przypisem do życia, a nie życie ma być zależne od Boga. Na szczęście dla mnie nie wziąłem do opactwa żadnych innych książek poza Brewiarzem i Pismem Świętym. Słowo Boga było więc jedynym słowem, które mnie prowadziło przez ten świat ciszy. A cisza w La Trappe jest jakaś dziwnie naturalna. Tu po prostu nie wypada gadać. Nawet wieczory, kiedy schodziłem na krótkie spotkania z kapłanami wydawały mi się mocno nieposklejane, jakby nie pasujące do całości. Przez cały czas nad opactwem unosiły się chmury a deszcz siąpił delikatnie dając wrażenie, że jest się zanurzonym w obłoku Pana Boga, jakby za klauzurą świata. Cały mój świat problemów i lęków został gdzieś poza chmurami, a w sercu zagościła cisza i pokój. Jednostajność brewiarzowych godzin, surowość murów i samotność dały mi odczucie jakiejś lekkości, wolność od duchowych popisów i pazerności na mistyczne doświadczenia. Jakby Duch Święty chciał udzielać tu tylko jednego charyzmatu - najprostszego doświadczenia miłości Boga - bez proroctw, bez mistycznych wizji, bez glosolalii i upadków w Panu. Siedząc samotnie w klasztornym chórze nie miałem wątpliwości, że Bóg sam wystarczy! Najcudowniejszą chwilą był wieczorny śpiew Salve Regina, w zupełnie ciemnym kościele, gdzie jedyny strumień światła padał na figurę Maryi z Dzieciątkiem. Mnisi w przepięknej melodii chorału oddawali pokłon Maryi, jakby chcieli się od niej nauczyć wiary podczas ciemnych chwil życia. Matka Jezusa umiała doskonale zachować światło w sercu mimo mrocznych okoliczności. Nigdy nie zapomnę tej sceny, kiedy biali mnisi tulili się w swoje powłóczyste habity oddając kolejny dzień swojego życia Bogu przez ręce Jego Matki. Nie zapomnę też, że jedynym lustrem w zakrystii była ikona Jezusa za szkłem, w której można się przejrzeć widząc siebie w twarzy Syna Bożego.
Pora się jednak obudzić, choć te dni to wcale nie był sen. Konieczne dla mnie jest znów stanąć oko w oko z realiami mojego życia, ale teraz czuję, że coś więcej zrozumiałem z Boga, że jest On większą Tajemnicą niż myślałem, że jest prostszy niż największa prostota jaką można sobie wyobrazić. Żal mi tej prostoty La Trappe w obliczu poplątanego świata do którego wczoraj wróciłem, ale może znowu dam się Bogu przekonać, że La Trappe może być zawsze i wszędzie tam, gdzie odchodzę na bok, żeby spotkać Pana.

Intencje modlitewne:
Za wszystkich naszych kleryków, za Księży Profesorów i Wychowawców; za kapÅ‚anów, którym prowadziÅ‚em rekolekcje w La Trappe; za moich rodziców i caÅ‚Ä… rodzinkÄ™, za ludzi chorych i cierpiÄ…cych, za wspaniaÅ‚ych przyjaciół i wychowanków z DA (Wielkie dziÄ™ki za ostatnie spotkanie w Ustroniu! Nawet nie wiecie, ile dodaÅ‚o mi to siÅ‚!), o nowe powoÅ‚ania kapÅ‚aÅ„skie i zakonne; za czytelników bloga, za tych, którzy modlÄ… siÄ™ za nas kapÅ‚anów….