Go to content Go to navigation Go to search

Życie nie kręci się w kółko

December 31st, 2011 by xAndrzej

Godzina antychrysta jest zawsze ostatnia. Godzina Chrystusa jest zawsze pierwszą godziną. Diabelskie rzeczy, choć wydają się atrakcyjne i młode, potwornie szybko się starzeją, a boskie rzeczy, choć wydają się być związane ze starą tradycją, przynoszą zawsze nowe życie.
Dziś taki dzień, jakby stania na progu między tym co ostatnie a pierwsze, stare i nowe. Przełom czasu, choć spowoduje zmianę w dacie, w kalendarzach tak naprawdę będzie kontynuacją, dalszym ciągiem rozpoczętej kiedyś historii naszego życia. Życie bowiem dostajemy od Boga raz. Ono się zaczęło i kiedyś się skończy. Raz się tylko rodzimy i raz umieramy. Nie ma mowy o żadnej reinkarnacji, o nowych wcieleniach. Nie ma szans na nowe, biologiczne życie. Jedyną szansą, jaką każdego dnia daje nam Bóg, jest nowe życie w Nim. Choćbym stawał na głowie, mój czas się nie cofnie. Nie będę miał znowu osiemnastu lat, a raczej dołączę do tych, którzy mają coraz więcej za sobą, a coraz mniej przed sobą. Choć technika daje nam nowe szanse na przedłużenie życia, to choćbym nawet żył i 150 lat i tak umrę.
W perspektywie czasu i biologii starzeję się. Jest tylko jedna perspektywa na młodość - jest nią Bóg i Jego Królestwo. Dla ziemi staję się coraz starszy, za to do nieba jest mi bliżej z każdym dniem. Warto więc myśleć i inwestować w niebo. Ale nie wolno zapomnieć, że niebo jest tam gdzie jest Bóg. Bez Boga nie można trafić do nieba. Nie ma takiego nieba, takiej wieczności, które byłyby bezbożne. Muszę więc uważać i nie sądzić, że wystarczy mi, żebym był dobrym, że nie ważne jest czy i w co wierzę. Jeśli zabraknie mi wiary, to mimo starania się o dobro, ryzykuję, że Bóg może mnie nie rozpoznać u bram nieba.
Życie ludzkie nie jest więc ciągle odnawiającym się kołem, nie kręcimy się w kółko, ale idziemy do przodu, ku naszemu ostatecznemu przeznaczeniu. Może się jedynie wydawać, że w kółko jest nowe Boże Narodzenie, kolejny Nowy Rok, nowa Wielkanoc. Ta powtarzalność wielkich misteriów i świąt służy naszej regeneracji w drodze do wieczności, a nie reinkarnacji.
Bóg nas nie zostawił bez pomocy i bez środków w drodze do swojego Królestwa. Idzie z nami, jak z uczniami z Emaus - dyskretnie, niezauważalnie, pokornie. On pragnie wszystko w nas odnawiać - instaurare omnia in Christo!

Dziś ostatni dzień roku. Oddajemy go Bogu i wpisujemy w karty przeszłości. Warto dziś paść na kolana, powiedzieć Bogu przepraszam i wrzucić do grobu stary rok. Bo to, co stare nie należy już do Boga, bo w Nim są rzeczy nowe i całkowicie odnowione. Godzina Jezusa nigdy nie jest ostatnia, choćby się taką wydawała. Godzina Jezusa z Jego krzyża, choć wydawała się ostatnią godziną Jego ziemskiego życia, tak naprawdę była pierwszą godziną życia nowego, uwielbionego i wiecznego.
Sztuką jest więc ciągle odnawiać się w Chrystusie. Tak chciałbym przeżyć ten przełom roku. Modlę się dziś dużo o odnowienie wszystkiego w Chrystusie.
Ksiądz Franciszek Blachnicki często mówił o dwóch momentach dojrzałej wiary: wiara w przebaczenie i odpuszczenie grzechów przeszłości i wiara w nieustającą możliwość i dar nowego życia. Tak jak trzeba umieć przyjąć nowe życia, tak trzeba też uwierzyć, że Bóg potrafi naprawić i przebaczyć wszelkie zło mijającego czasu. Nie jesteśmy w stanie odwrócić czasu, rozegrać inaczej wiele starych i bolesnych historii. Warto więc uwierzyć, że Bóg może uzdrowić naszą przeszłość i odnowić nas ku przyszłości. To sto razy ważniejsze niż zmiana kalendarza i huczne witanie nowego czasu.
Kiedy wybije więc północ i zacznie się nowy rok, nie warto się ekscytować tym, że to jakiś magiczny, nowy czas, że kolejne koło naszego życia zacznie się kręcić. Bóg nie chce, żebyśmy kręcili się w kółko! Jego pragnieniem jest zupełnie coś innego - wychodzenie na prostą, wydobycie się z zawirowań i krętactwa w życiu, żeby odnowić swoją drogę ku niebu.
Nowy rok będzie o tyle nowy, o ile pozwolę na to, aby wszytko we mnie i wokół mnie odnowiło się w Chrystusie. Bez Chrystusa, rzeczywiście - wszystko kręci się w kółko.

Błogosławionego, kolejnego Roku Pańskiego 2012!!!

Pamiętam o Was w modlitwie!

Wojna i pokój

December 28th, 2011 by xAndrzej

Słyszałem kiedyś kazanie o tym, że przy żłóbku wcale nie było tak sielsko, że już od samego początku Bóg zapowiedział, że posłał Jezusa na wojnę, a jako wsparcie zesłał mu z nieba zastępy anielskie. To miała być wojna o świętość, o wiarę, o miłość. Zupełnie nie przekonuje mnie ta wojenna wizja Bożego Narodzenia, bo zastępy anielskie śpiewały o pokoju i zapewniały, że Mesjasz przyniósł światu pokój, a nie wojnę. Jakoś po grzechu, tak się z nami porobiło, że pragnąc pokoju wywołujemy wojnę. Kręci nas czasem taka wizja wierności, która każe walczyć i przyobleka się czasem nawet w świętą nienawiść. Nie wierzymy w pokój, wydaje się on nam słabością wobec agresywności napastnika. Tymczasem ewangelia jest orędziem pokoju, a Jezus zwycięża miłosierdziem, a nie nienawiścią.
Kiedy pytam o wolę Boga to jednego zawsze jestem pewien, że ona jest tylko tam, gdzie jest miłość. Bóg, który jest miłością, nie może używać nienawiści do wprowadzenia pokoju. Radykalizm wiary nie polega na fanatycznej i bezwzględnej obronie boskich prawd, ale na radykalizmie miłości. Radykalna ma być przede wszystkim miłość! Jeśli coś jest bardziej radykalne w nas niż miłość, stajemy się fanatycznymi wyznawcami Boga a nie Jego dziećmi.

Pokój świata zaczyna się od pokoju we mnie. Wojna nie przychodzi znikąd, ale jej źródłem jest niepokój, strach, egoizm w sercu konkretnych ludzi.

Najpierw sobie muszę ogłosić orędzie pokoju, zgodzić się na siebie i mocno uwierzyć, że takiego kocha mnie Bóg. To świat może mnie potępiać i lekceważyć, to ja sam siebie mogę nie akceptować, nie kochać, nie szanować, ale Bóg zawsze mnie kocha. Grzech, który mnie niszczy i brudzi, chce jeszcze we mnie zrobić coś gorszego - wmówić mi, że nie zasługuję na miłość, że nie jestem godzien stanąć przed Bogiem. I właśnie wtedy zaczynam walczyć, ze sobą i z innymi, którzy wydają mi się równie grzeszni. Największym paradoksem wiary jest przekonanie o konieczności świętej wojny. Jak się dam wciągnąć w wojnę, już jestem przegrany, bo zwycięstwo jest po stronie pokoju. Bóg przynosi ziemi pokój a nie wojnę!

Jeśli jest jakaś walka to tylko o miłosierdzie. Jeśli jest jakaś skuteczna broń na pokonanie grzechu to tylko przebaczenie. Jeśli jest jakaś zbroja, która ma chronić przed ciosami wroga, to tylko posłuszeństwo Bogu. Jeśli jest jakiś scenariusz na zwycięską taktykę to tylko Ewangelia. Jeśli to wszystko stanie się moją życiową walką, nie przyniesie to wojny, ale pokój.

ÅšwiÄ…teczny posiew kontemplacji

December 27th, 2011 by xAndrzej

Znów czytam Mertona. Kiedy czas jest trochę luźniejszy i można się oddać swoim upodobaniom zazwyczaj sięgam po jego książki. Tym razem czytałem o kontemplacji, o tym, czym ona nie jest. Ciekawe, czy wystarczy w dzisiejszych czasach po prostu kontemplować Boga, samemu się Nim napełniać, żeby ewangelizować świat? Nie mam wątpliwości, że nasza komunia z Bogiem, doświadczenie Boga, jest fundamentem świadectwa, ale co zrobić, jeśli przekształca się ona w koncentrowanie się wyłącznie na własnej relacji z Bogiem?
Jest mi bardzo dobrze pogłębiać swoją przyjaźń z Jezusem, doświadczać wielu duchowych doznań i pławić się w nich z poczuciem, że może to być najpobożniejsze zajęcie na jakie mnie stać. Możemy przecież nawet w modlitwę wpadać jak w trans, możemy uprawiać tak skomplikowane formy duchowości, że będą one jakąś formą duchowej hipnozy, omdlenia i ekstazy. Ale czy wtedy będzie to na pewno dzieło Boga? Merton zachwyca mnie integralnością swojego myślenia o życiu duchowym. Obce mu są wszelkie skrajności, a za podstawę wszelkich duchowych doznań uznaje zawsze Bożą łaskę, tajemniczą inicjatywę Boga, któremu człowiek ma po prostu ufać i mądrze oddawać się do dyspozycji.
Klęczę czasem w kaplicy, wyciskam z siebie wszelkie pobożne myśli, marszczę do bólu czoło, dyscyplinuję uwagę i badam emocje, żeby wyraźnie poczuć Boga, ale stając w prawdzie, doświadczam, że wszystko co wtedy czuję, choćby nawet miało pozory największego mistycznego doznania, jest owocem mojego wysiłku, a nie dialogiem z Bogiem. Takie doznania są moje i nie pochodzą od Boga. Czuję wtedy, że sami z siebie możemy wywołać dużo takich reakcji, które kojarzą nam się z życiem duchowym, a wcale nim nie są.
Może, gdybym się postarał, umiałbym nawet wywołać podobne stany u innych. Ekspresją i siłą głosu obudzić w innych skrajne emocje, docisnąć ich głowę do ziemi, aż do omdlenia, ale to znowu, nie miałoby nic wspólnego z Bogiem. W końcu niejeden pogański szaman potrafi zahipnotyzować wielką grupę ludzi i wcale nie robi tego mocą Boga. Nie mogę więc oceniać cudzej wiary, według swojej miary, definiować cudze doświadczenia Boga, bo to zawsze będzie moja miara, a Bóg mierzy inaczej.
Życie duchowe, jeśli ma być Boże, nie może być moim życiem, ale życiem Boga. Wszelką inicjatywę i sposób działania mam zostawić Bogu i głęboko wierzyć, że On sam mnie obudzi, sam mnie poprowadzi w doświadczenie Siebie.
Pierwszym, boskim życiem we mnie, jest moja codzienność. Bóg przyszedł na świat, przyjął ludzkie ciało, wszedł w historię każdego z nas, żeby powiedzieć, że On w nich jest.
W Å›wiÄ™to Å›wiÄ™tego Szczepana, u mnie na wsi Å›wiÄ™ci siÄ™ ziarna owsa, a kiedy ksiÄ…dz chodzi z kropidÅ‚em po koÅ›ciele, ludzie rzucajÄ… w ksiÄ™dza owsem. To niby na pamiÄ…tkÄ™ ukamienowania Szczepana. JakoÅ› w tym roku przypomniaÅ‚em sobie w tym momencie sformuÅ‚owanie Mertona o “posiewie kontemplacji”. Bóg rozsiewa wokół nas ziarna swojej obecnoÅ›ci i każe nam je uprawiać. WolÄ… Bożą nie sÄ… wiÄ™c jakieÅ› odrealnione, nawet najbardziej nieziemskie dziaÅ‚ania, ale to, co sieje Bóg w moim życiu jako mojÄ… historiÄ™, jako doÅ›wiadczenie mojego ciaÅ‚a, mojej rodziny, mojej pracy, jako splot codziennych zdarzeÅ„, w których mam widzieć Chrystusa.
Kontemplacja Boga nie jest więc jakimś sztucznym i oderwanym od życia duchowym doświadczeniem. Właśnie w takich oderwanych od życia doświadczeniach ukrywa się najwięcej demonów.
Kiedy modliłem się dziś przy żłóbku o jakieś nadzwyczajne, duchowe przebudzenie, kiedy prosiłem Pana, żeby wyraźniej objawił mi swoją wolę, moje myśli natychmiast wytworzyły całą masą niepojętych projektów na wielkie duchowe dzieła i doświadczenia. Zapragnąłem mistycznych uniesień, jakiejś wewnętrznej boskiej mocy, żeby pociągnąć za sobą tłumy, żeby zbudować, jakąś niepojęcie zjednoczoną i dynamiczną wspólnotę, żeby odnowić cały Kościół i cały świat nawrócić do Chrystusa. Głowa mi pękała od cudownych wizji i nabożnych pragnień. I nagle zerknąłem na żłóbek, na małego Jezusa, pokorną Maryję, prostego Józefa, kilku zwykłych pasterzy oderwanych od brudnej roboty, na kilka owiec i krowę. Żłóbek sprowadził mnie na ziemię, jakbym dopiero w tej chwili zrozumiał Boże Narodzenie. Bóg wcale nie narodził się w mojej pysznej głowie, pełnej planów na osobistą świętość. Pokazał mi, że jest obecny w mojej rodzinie, takiej jaką ona jest. Jest obecny w mojej aktualnej pracy, tu w seminarium, z takimi klerykami, jacy akurat teraz tworzą te wspólnotę. Jest obecny w konkretnej historii mojego życia, z jej radościami i smutkami. Zamiast wielkich wizji wyjątkowych duchowych doświadczeń, Jezus ze żłóbka postawił mi kilka prostych pytań, o mój codzienny pacierz i różaniec; o solidnie odprawioną Mszę świętą i dobrze przygotowane kazanie; o konkretnych ludzi, których postawił na mojej drodze na wypróbowanie mojej autentycznej miłości.
Moja świąteczna kontemplacja była jak zejście Boga na ziemię, zamiast bujać w obłokach zobaczyłem Jezusa we wszystkich otaczających mnie ludziach, a jego wolę odkryłem w zadaniach, jakie na dziś mi wyznaczył w Kościele.

Jak nie słyszysz to się schyl

December 24th, 2011 by xAndrzej

Jeśli możemy się z czegokolwiek chlubić w naszym życiu to tylko w Panu, bo przecież wszystko co mamy, od życia aż po śmierć, mamy dzięki Bogu. Bóg w miłości do nas poszedł tak daleko, że stał się jednym z nas, przyjął ludzkie ciało, wszedł w ludzką historię, żeby Jego relacja do nas nie była zawieszona w wielkiej przestrzeni między niebem a ziemią. Jezus skrócił dystans między nami a Bogiem do wymiarów komunii, niespotykanej jedności i bliskości. Jeśli zgodzę się na narodziny Boga we mnie, stanie się On kimś o wiele bliższym dla mnie niż najbliższy człowiek. Choć Bóg wszedł w ludzką samotność, to jednak w Nim nie ma samotności, z Nim nie jesteśmy samotni. Chciałbym, że wszyscy ludzie mogli doświadczyć ten niepojętej komunii z Bogiem. Bóg wymaga niewiele. Tak naprawdę nie tyle chce być obdarowanym ile bardziej pragnie naszej gotowości do brania Jego darów. Najważniejszym wymiarem tej gotowości jest nasza pokora.
Odprawiałem ostatnio Mszę świętą w kaplicy Małych Sióstr od Jezusa. U nich przez cały rok jest żłóbek i gliniana figurka Dzieciątka Jezus z wyciągniętymi rączkami w stronę ludzi. Nie da się inaczej odpowiedzieć na ten gest Jezusa jak tylko przez przyklęknięcie i głęboki pokłon. Nie da się wziąć dziecka w ręce, jeśli człowiek najpierw się nie schyli.
SÅ‚yszaÅ‚em kiedyÅ› historiÄ™ o kardynale Wojtyle. Podczas wizytacji dziecko skÅ‚adaÅ‚o mu życzenia. MówiÅ‚o bardzo cicho, tak, że nikt nie sÅ‚yszaÅ‚ i nie rozumiaÅ‚ tego co mówi. KardynaÅ‚ poprosiÅ‚ zdecydowanie: “Mów gÅ‚oÅ›niej, bo nie sÅ‚ychać!” “Jak nie sÅ‚yszysz to siÄ™ schyl” - odpowiedziaÅ‚o dziecko. PiÄ™kna historia, szczególnie w obliczu Bożego Narodzenia.
Jak nie słyszysz Boga, to się schyl! Jak Go nie rozumiesz, nie czujesz, nie wiesz jak otworzyć się na Jego łaskę - to się schyl. Dokładnie tak, jak aniołowie z nieba, oddający chwałę nowonarodzonemu Bogu, jak prości pasterze, jak zwierzęta, wreszcie, dokładnie tak samo, jak mędrcy ze Wschodu. Tylko pokora otwiera mnie na Boga i może właśnie dlatego największym korzeniem grzechu jest pycha. Pycha bowiem oddziela mnie od Jezusa, czyni mnie niezdolnym do życia w komunii z Nim i z braćmi. Pycha zniewala mnie poprzez fałszywe wyobrażenia o mnie, o ludziach, o świecie. Przez pychę staję się niewolnikiem siebie, odwróconym od prawdziwej osoby Boga, od Jego prawdziwego działania i miłości. Tylko pokora czyni mnie wolnym. Stąd całe Boże Narodzenie ubrane jest w pokorę, biedę, prostotę, skromność, małość.
Najambitniejszym postanowieniem w tym świątecznym czasie powinno być dla nas ćwiczenie się w pokorze. Bez niej wciąż będziemy mijać się z Bogiem i jak wielu w tamtych czasach, nawet nie zauważymy, że On prawdziwie się narodził i żyje pośród nas!
Wesołych Świąt! Jak nie czujesz jeszcze, że Bóg się narodził, to zostaw wszystko i dołącz do Maryi i Józefa, do aniołów i pasterzy i zrób dokładnie to co oni - schyl się przed Panem.

Pan jest blisko!

December 23rd, 2011 by xAndrzej

Kończy się już Adwent. Za chwilę wigilia i Boże Narodzenie. Przynajmniej na blogu udało mi się zachować atmosferę milczenia i powściągliwości. Moje czekanie na przyjście Pana było w tym roku mocnym wyciszeniem myślenia o sobie, tak, aby On zdominował większość moich refleksji i myśli. Chyba najważniejszym owocem tegorocznego Adwentu będzie dla mnie silne przekonanie, że Bóg jest naprawdę blisko. Jest niewyobrażalnie blisko - dosłownie na jeden ruch zgiętych do modlitwy kolan, na jedno wciągnięcie ręki po Biblię, na pół godzinki codziennej obecności na Eucharystii. Na podsumowanie tych odkryć wbiły mi się do głowy słowa naszego arcybiskupa o Adwencie eucharystycznym. Bóg przecież fizycznie i realnie przychodzi do mnie w każdej Komunii, podczas każdej Mszy świętej. Moje wołanie: Maranatha! jest natychmiast przez Boga spełnione, bo przecież w każdej minucie dnia, gdzieś na świecie ktoś odprawia Mszę świętą i sprowadza Boga na ziemię! Ledwie zawołam: Przyjdź Panie Jezu - już mogę być przy Nim, mogę Go przyjąć do swojego życia. Bóg jest blisko! To my nieustannie oddalamy się od Niego! Nikt z nas nie może powiedzieć, że Bóg jest daleki, nieosiągalny, że Jego przyjście możliwe jest co najwyższej za wiele, wiele lat. On już jest! Już przychodzi! Największym luksusem bycia księdzem jest właśnie ta fizyczna bliskość Boga w Eucharystii. Wyjątkowa łatwość kontaktu z Bogiem. Przecież żyjemy w większości w niesłychanie bliskiej obecności kościoła i tabernakulum. Sam mam do najbliższej kaplicy zaledwie kilka metrów! Codziennie odprawiam Mszę świętą i przez moje ręce dokonuje się cud paschy Boga z ołtarza do ludzkich serc. Pan jest blisko! Jego pokora jest tak wielka, że czasem czuję, że to nie Bóg ucieka przede mną, ale ja uciekam przed Bogiem. On pokornie wędruje za mną jak za zbuntowaną owcą, która ciągle chce chodzić swoimi drogami. On jest dosłownie blisko mnie w każdej chwili i w każdym miejscu. Przychodzi do mnie przez innych ludzi, który są Jego świadkami i głoszą mi nieustannie Jego naukę, przychodzi przez urywki myśli i zadań, które rodzą się często w mojej głowie, przez piękno stworzonego świata i doświadczenie odrzucenia. Kiedy rozglądam się wokół siebie to często czuję ten klimat Betlejem, brak miejsca dla Jezusa, zagonienie ludzi i ich zatopienie się w przyjemnościach. A Bóg przychodzi najczęściej w małych okruchach swojej cichej obecności. Czuję, że On jest blisko! To przekonanie uzdrawia we mnie każdą ranę, każde zwątpienie, każdą trudność. Bo czym są te wszystkie moje utyskiwania wobec bliskości Pana? Bo jaką wartość ma ten mój wyścig ze światem o pierwsze miejsca, o posiadanie i znaczenie? Bo jaki sens ma każdy lęk o przyszłość, skoro Bóg jest tak blisko? Przeszkadza mi czasem, że świat nie widzi bliskości Boga, on nawet potrafi tak mnie zakołować, żebym się od Boga oddalił, ale właśnie dlatego najważniejsze jest dla mnie i dla świata żeby żyć przekonaniem, że Pan jest blisko.
Nadejście Pana nie zaczyna się od góry. On nie przychodzi zapowiadany przez media, reklamowany przez najbardziej wymyślne spoty, nie przychodzi nawet dzięki najgłębszym i najciekawszym kazaniom w kościele, najbardziej emocjonalnym religijnym uniesieniom i wstrząsom. Miłość Boga, całe Jego życie i obecność w nas przychodzą gdzieś od środka, z najcichszego miejsca mojego życia, z najbardziej prozaicznej i peryferyjnej cząstki mojego życiowego doświadczenia, czasem nawet z najmniej wysprzątanego pokoju w domu mojej codzienności. Mocno w to wierzę, że odnowa świata, nasze ponowne zbliżenie się do Boga nie zacznie się od decyzji polityków i przemian społecznych, ale od mojego serca, od mojego ponownego stania się żłóbkiem dla Jezusa.
Klerycy wyjechali do swoich domów, a nasze wielkie seminarium już zupełnie stało się betonową pustynią, a jednak mocno pulsuje w nim życie, bo tak bardzo fizycznie obecny jest w nim Bóg. Modliłem się dziś w naszej seminaryjnej kaplicy. W ciszy zerkałem na puste ławki i myśląc o alumnach wyraźnie odczułem, że razem z nimi wybrał się w świat sam Chrystus. Modliłem się do Ducha Świętego, żeby rzeczywiście zanieśli Boga do wszystkich tych miejsc, w których się pojawią. To będzie ten kolejny wymiar Adwentu - Adwent pośredni, w którym Bóg przychodzi do ludzi przez ludzi.
Maranatha! Przyjdź, Panie Jezu!