Go to content Go to navigation Go to search

Żeby życie puścić w obieg

November 17th, 2014 by xAndrzej

Podstawowym talentem, jaki otrzymałem jest życie. Nie ma nic smutniejszego, gdy życia nie traktuje się w kategoriach skarbu. Ludzie, dla których życie jest jedynie koniecznością muszą być wyjątkowo nieszczęśliwi. Oni po prostu albo nie chcą żyć, albo nie lubią życia.
Benedykt XVI wspominał kiedyś pewne wydarzenie. Po bierzmowaniu biskup podchodzi do jednego z chłopaków i mówi: „Proszę cię, żebyś teraz podszedł do swoich rodziców i podziękował im za życie.” Chłopak spojrzał ze zdziwieniem na biskupa i szczerze odpowiedział: „Co, ja mam dziękować za życie? Za co tu dziękować? Moje życie nie ma przyszłości. Jest bezrobocie, nie ma szans na spokojne życie, założenie i utrzymanie rodziny. W świecie jest tyle chamstwa, że się po prostu nie da szczęśliwie żyć.” Pewnie w takiej sytuacji nie podchodzi się już do życia jak do talentu i zamiast je rozwijać szuka się tylko sposobów, jak je przyjemnie spędzić. To brzydkie sformułowanie – spędzić życie. Jakby chciało się, żeby szybko przeleciało i miało się je z głowy. Tymczasem, życie jest i może być piękne. Jeśli traktuje się je jak skarb, to da się życiu serce, to będzie się je szanować i pielęgnować.
Największym skarbem, jaki Bóg nam dał jest życie. Bo On jest życiem. Dał nam udział w swoim Życiu i choćby dlatego, ma ono nieprawdopodobną wartość. Modlę się często za ludzi, którzy nie chcą żyć, nie kochają życia. Szczerze im współczuję i rozumiem, że pewnie bardzo zostali poranieni przez tych, dla których życie było koszmarem.
Bóg rozliczy nas kiedyś z tego, jak ten talent życia rozwinęliśmy. Bo czy będziemy bogaci, czy ważni, czy sławni, czy zdrowi, czy bardzo przez wszystkich lubiani i tak kiedyś wszyscy umrzemy i staniemy przed Panem, który nas zapyta, co my z tym swoim życiem zrobiliśmy?
Jak dobrze zainwestować w życie? W przypowieści o talentach otrzymaliśmy odpowiedź. Dobrzy słudzy puścili w obieg talenty, które otrzymali. Tak samo trzeba zrobić z życiem. Puścić je w obieg, czyli mówiąc krótko, nie zatrzymać życia dla siebie, ale dać go drugim.
Największa konsekwencja grzechu polega na tym, że zaczęliśmy żyć dla siebie, myśleć o sobie, koncentrować się głównie na własnych sprawach. A Chrystus umarł, żebyśmy już nie żyli dla siebie. Tylko wtedy, gdy życie puścimy w obieg zaczyna ono wzrastać i pięknieć. Życie zachowywane tylko dla siebie prędzej czy później stanie się ciężarem. Będzie za ciężkie, żeby je udźwignąć. Papież Franciszek tę pułapkę przesadnej troski o swoje życie nazywa „egoistyczną acedią”. Jesteśmy często rozdrażnieni, źli, zdenerwowani lub zrozpaczeni – bo nastawiamy się na to, że świat i ludzie mają nam służyć i żyć według naszych scenariuszy. Kiedy się tak nie dzieje, albo wpadamy w furię, albo w rozpacz. A Jezus samego siebie dał, żebyśmy mieli życie. I uczy nas tego, żeby życie puścić w obieg, a nie zakopać je jak skarb, głęboko w ziemi, żeby czasem nikt go do czegoś nie użył.
Jak trudno jest być takim ryzykantem! Wolimy czasem cierpieć, żeby tylko nie podjąć ryzyka straty życia dla drugich. A przecież nie ma innego sposobu! To prawda, jak życie oddasz drugim to cię wykorzystają, ciągle będę chcieli więcej, a może nawet zabiorą ci małe resztki tego, co twoje. Ale przecież, jeśli ziarno rzucone w ziemię nie obumrze, nie wyda owocu. Nie troszcz się więc tak panicznie o swoje życie, spróbuj więcej go dawać innym, nawet gdyby ci groziło umieranie, bo wtedy odkryjesz, że życie jest jak skarb, który się pomnaża, gdy się je puszcza w obieg.

Aby byli jedno

November 12th, 2014 by xAndrzej

Panie, Ty czujesz to najlepiej, aż do ofiary z samego siebie, jak bardzo skaleczeni jesteśmy chorobą podziałów. Diabeł, ten, który dzieli, z radością patrzy na nienawiść i zazdrość w naszych sercach. Jedność to znak miłości, która jest w Tobie.
Kiedy jej nie ma w nas, nie ma w nas Ciebie. Każdą myśl i każdy oddech dzisiejszego dnia włączam w Twoją modlitwę, aby byli jedno.
Proszę Cię o cud jedności w świecie, w rodzinie, w pracy, we wspólnocie, w Kościele i Ojczyźnie i we mnie samym. Nie pozwól, Panie, abym sam był przyczyną podziałów i wyrywaj z mojego serca każde ziarno, które nie chce się dać zmielić dla jedności. Wiem, Boże, że jedność jest jak sakrament - znak Twojej obecności. Bez niej nikt mi nie uwierzy, że Jesteś i że Jesteś Miłością.

WierzÄ™ i kocham PolskÄ™

November 10th, 2014 by xAndrzej

Pierwszy raz w życiu byłem w Auschwitz już jako młody ksiądz. Obok zwiedzania obozu zagłady mogłem usłyszeć poruszające świadectwo dawnej więźniarki, francuskiej Żydówki. Paradoksalnie, ta kobieta odnalazła swoją wiarę w Chrystusa, właśnie w miejscu, o którym jej współbracia Żydzi mówią, że Bóg tam milczał. Kiedy bydlęcym wagonem, po prawie tygodniu drogi z Paryża, jej transport dotarł do Oświęcimia, przeżyła gehennę. Jeszcze w pociągu, wierzyła, że może nie jest to pociąg do wolności, ale że w ludzkich warunkach uda jej się jakoś przeżyć wojnę. Na miejscu okazało się, że ludzka nienawiść i podłość nie mają granic. Zabrano jej wszystko, każdą osobistą rzecz, wszystkie dokumenty tożsamości. Ogolono jej głowę, a na nagim ciele wypalono obozowy numer. Na koniec ubrano w więzienne pasiaki i wrzucono, jak zwierzę, do baraku. „Stałam zziębnięta, niezdolna ani do płaczu, ani do krzyku. – wyznawała ze spokojem - Czułam, że jestem nikim, że jestem tylko jakimś numerem w więziennej machinie zbrodni. Pytałam resztkami sił, jak to wszystko pojąć. Kto w tej sytuacji może tak naprawdę zrozumieć ten ogrom cierpienia człowieka, któremu odebrano tożsamość i uczyniono z niego kogoś do człowieka niepodobnego. Dziś wiem, że wtedy Bóg odpowiedział na mój krzyk. Przypomniałam sobie o Bogu chrześcijan, o Jezusie, który doświadczył podobnej kaźni na krzyżu, aż po śmierć. Czułam, że tylko on może zrozumieć moją historię i że tylko dzięki Niemu, ja sama mogę w tej sytuacji zrozumieć siebie i nie zwariować, nie poddać się, walczyć o swoje i cudze życie, walczyć o godność człowieka, o pokój.”
Tylko dzięki Chrystusowi mogłam zrozumieć swoją historię – powiedziała ta kobieta. Myślę, że my, Polacy, może dlatego ciągle łączymy swoją historię z wiarą, bo czujemy, że tylko w Chrystusie potrafimy ją właściwie odczytać. Bez Chrystusa byłaby ona po pierwsze zakłamana, bo nie da się Chrystusa wykreślić z dziejów Polski, a po drugie, czasem zbyt romantyczna, a nawet pozbawiona sensu. Kiedy dziś, wielu Polaków, traci wiarę, zaczyna jednocześnie podważać sens wielu trudnych chwil z historii Polski. Po co były powstania, listopadowe, styczniowe, warszawskie? Czy nie warto się było dogadać z okupantem, a nie przelewać tyle krwi i pozwalać na zniszczenie tylu pięknych miejsc? Po co polscy ułani na konikach i z szabelką szli na czołgi we wrześniu 1939 roku? Czy nie wiedzieli, że z góry skazani są na przegraną? Ludzie bez wiary mogą tak kontestować każdą przelaną krople krwi, bo w życiu bez wiary nie liczą się ideały, wartości – liczy się zysk. A Chrystus uczy nas, że są takie przegrane, które zamieniają się w zwycięstwa, że żadna kropla krwi, przelana z miłości do Ojczyzny i ludzi, nigdy nie jest bezsensu.
Nasza historia podobna jest wreszcie do historii Jezusa. Ktoś może powiedzieć, że odtwarzam jakąś mesjanistyczną ideę polskości. Ale, czy istnieje lepszy klucz do zrozumienia dziejów człowieka i narodu, niż klucz Chrystusa, w którym jest miejsce na Wcielenie, Męczeństwo i Zmartwychwstanie?
Św. Urszula Ledóchowska, wielka patriotka, tak zresztą dzieliła historię Polski. Dla niej Polska to nie była rzecz, instytucja, geograficzne miejsce na ziemi, ale to przede wszystkim była ludzka rodzina, mająca tak silne korzenie, dzięki, którym Polacy stanowili Polskę, jak jakąś jedną zbiorową osobę. Dla niej Polska to nie było coś, ale ktoś. I tak ja za drugiego człowieka trzeba życie dać, tak też za Ojczyznę warto oddawać życie.
Święta Urszula pisała, że Polska miała swój czas Wcielenia. Od Chrztu w 996 roku aż po pierwszy rozbiór Polski. Od Mieszka I, który szybko zrozumiał, że nic tak głęboko i na trwałe, nie jest w stanie złączyć w jedno liczne pogańskie plemiona. Może to tylko wiara. To wiara była źródłem wielu sukcesów w dziejach Polski. A była to wiara ewangeliczna. Kiedy europejczycy zamykali się przed Żydami, Polska przyjmowała ich gościnnie, jak w domu. W czasach reformacji, wielu protestantów znalazło schronienie w tej katolickiej Polsce. Nie jeden też raz Polska stanowiła ochronny płaszcz dla Europy, broniąc ją choćby przed naporem islamu.
Ale Chrystus ma też swoje Męczeństwo. Polska to też ziemia męczenników. Ojczyzna sprzedana, rozgrabiona, rozdarta i to czasem przez swoich. Od pierwszego rozbioru Polski aż do 1918 roku – w niewoli. Tyle trzeba było czekać i modlić się. Jakoś dziwnie siłą do powstawania z popiołów była znowu dla Polaków wiara. Może i dlatego, że jak trwoga to do Boga. To w Kościołach mówiono zawsze po polsku, to w kościołach Bóg gromadził Polaków i podtrzymywał ich nadzieję. I za to też cierpiał Kościół i kapłani. W czasie pierwszej wojny światowej ( obchodzimy 100 rocznicę jej wybuchu) Polacy walczyli ze sobą, w przeciwnych sobie armiach. Wspomniana św. Urszula Ledóchowska opisuje taki moment kiedy na froncie niemiecko- rosyjskim, tuż przed wschodem słońca i przed kolejną bitwą, nagle po obu stronach frontu niósł się głos śpiewanych Godzinek: „Przybądź nam miłościwa Pani ku pomocy, a wyrwij nas z potężnych nieprzyjaciół mocy”. To śpiewali polscy żołnierze, tyle , że jedni zwerbowani przez Rosjan, a inni przez Niemców.
Ale miała też Polska swoje wskrzeszenia, swoje zmartwychwstania. I to może nie były kategorie darmowych cudów, ale skutek ofiary ludzi, którzy oddali za Ojczyznę swoją krew. Bo jeśli zmartwychwstanie jest cudem, to zawsze musi je poprzedzać ofiara i cierpienie. Bez tego nie ma zmartwychwstania, jest tylko rozpad rozpuszczonego w wygodzie i przyjemnościach ciała.
My, chrześcijanie, tak jak o Kościele mówimy, że jest naszą Matką, bo rodzi nas dla Chrystusa, tak i Ojczyźnie mówimy, że jest naszą Matką, bo nas wykarmiła, wychowała. Tak jak umiała i tak jak my ją uszanowaliśmy.
Żyję na tym świecie już prawie 50 lat. Bóg na szczęście ochronił mnie przed doświadczeniem wojny. Wojnę znam tylko z opowieści. Wychowałem się w wiosce położonej nad Bzurą. Przez całe dzieciństwo i młodość, we wrześniu każdego roku, biegałem pod pomnik ku czci bohaterów walki nad Bzurą. Patrzyłem na ułanów, na ich dumę, że życie oddali Polsce. Poznałem też kilka osób zesłanych na daleką Syberię, wyrwanych nagle z rodzinnego ciepła, na stepy Kazachstanu. Każdy z nich mówił mi wciąż to samo: że kiedy wszystko im zabrali jedyną siłą była dla nich wiara. Dlatego nie mam wątpliwości, że wiara i miłość do Ojczyzny idą w parze. Bo nawet gdyby zabrali mi wszystko, a będę miał wiarę ocalę siebie i swoją Ojczyznę. Kiedy jednak będzie mi się wydawać, że mam wszystko, a nie będę miał wiary, zabiorą mi to co mam i wygonią z domu. Może dopiero wtedy znowu zacznę szukać Boga i odkryję, że On jest najgłębszym źródłem mojej prawdziwej wolności i najpewniejszym fundamentem mojego ojczystego domu.

Czy wiesz, że jesteś świątynią?

November 8th, 2014 by xAndrzej

PaweÅ‚ mówi Koryntianom dziwnÄ… rzecz: “JesteÅ›cie Å›wiÄ…tyniÄ… Boga”. I przestrzega ich:”kto zniszczy Å›wiÄ…tyniÄ™, tego zniszczy Bóg”. My, chrzeÅ›cijanie jesteÅ›my chyba jedynÄ… religiÄ…, której wyznawcy nazywajÄ… siebie Å›wiÄ…tyniÄ…. My nie tylko budujemy Å›wiÄ…tynie, chodzimy do Å›wiÄ…tyni, dajemy pieniÄ…dze na utrzymanie Å›wiÄ…tyni - ale jesteÅ›my Å›wiÄ…tyniÄ…. To bardzo ważne. W praktyce znaczy to, że choćby zamknÄ™li wszystkie koÅ›cioÅ‚y, spalili wszystkie Å›wiÄ…tynie, my i tak Å›wiÄ…tyniÄ… pozostaniemy. Dla nas osobiÅ›cie oznacza to również, że Å›wiÄ…tynia nie jest czymÅ› tylko zewnÄ™trznym, ale ma być w nas. Czy jest w was Å›wiÄ…tynia? Czy macie w ogóle Å›wiadomość ważnoÅ›ci bycia Å›wiÄ…tyniÄ…?
Do tego, jakie to ważne przygotowuje nas prorok Ezechiel. Pan stawia go najpierw w miejscu pustynnym. Tam nie ma życia. Wszystko jest wyschnięte, bo nie ma wody. Nagle prorok widzi, jak spod świątyni, spod ołtarza zaczyna wypływać woda, dużo wody, tak dużo, że rozlewa się ona na wyschnięte stepy, wpływa do zatrutych wód i je uzdrawia. Pustynia nagle staje się pięknym ogrodem. Bóg chce nam powiedzieć przez Ezechiela, że bez świątyni nie ma prawdziwego życia, bo nie ma źródła wytryskującej, uzdrawiającej wody. Czy nie macie w sobie, w swoim życiu takich pustynnych miejsc? Czy nie czujecie czasem takiej wewnętrznej pustki, nawet wtedy gdy macie sporo bogactw? Właśnie dlatego, żeby nie usychać, żeby życie nie okazało się pustynią potrzebne jest byśmy byli świątynią. Mieli ją w sobie, jak źródło ciągle świeżej i bijącej wody. Bóg chce byśmy byli pięknym ogrodem i przynosili dobre owoce, dlatego czyni z nas swoją świątynię.
Ale tak jak w rajskim ogrodzie wciąż jesteśmy kuszeni przez diabła, który zrobi wszystko, żeby zniszczyć świątynię w nas, żeby zasypać źródła, tak jak się zakręca kurki wody w kranie. Ani się wtedy nie napijesz, ani się nie umyjesz z brudu. Diabłu właśnie o to przecież chodzi - żebyśmy usychali z pragnienia i umierali w brudzie.
Ojciec kłamstwa niekoniecznie zabroni nam chodzić do świątyni, czy należeć do świątyni, ale tak ją urządzi, żebyśmy będąc w niej zapomnieli o źródle. Czy wiecie, że czasem jesteśmy tak blisko żywej wody a usychamy? Czy nie czujecie czasem, że co niedziela jesteście w świątyni i nic wam to nie daje? I nie jest to tylko wina księdza, czy wystroju kościoła, ale wina naszej słabej wiary i braku nawrócenia. Tam, w świątyni Jezus trochę narozrabiał. Ale zewnętrznie to chyba nic aż tak wielkiego. Wkurzeni straganiarze pozbierają dobytek, cinkciarze z kantorów za chwilę znów się odkują za doznane straty. I handelek dalej będzie ludziom zasłaniał Boga w świątyni. Najważniejsze w tym wydarzeniu nie jest to, że Jezus się wreszcie zdenerwował, że wreszcie wziął za kołnierz tych wszystkich grzeszników i faryzeuszy, ale to, że powiedział konkretnie gdzie jest świątynia i kto nią jest, gdzie jest to prawdziwe źródło wody i od kogo ono pochodzi. On sam jest świątynią, a my nią jesteśmy o tyle, o ile mamy Go w sobie. Jeśli nie masz w sobie Jezusa nie jesteś świątynią. Jeśli idziesz do kościoła dla księdza, dla pięknej oprawy, dla śpiewów, dla babci, ojca czy matki, dla sąsiadów, czy nawet dla tradycji - nie jesteś świątynią. I nic ci to chodzenie nie da. Dalej będziesz usychał. Jeśli świątynia dla ciebie to tylko wspólnota fajnych ludzi, grupa społeczna o dużym potencjale i ewentualnym elektoracie przed wyborami na ważne stanowiska - nie będziesz świątynią i jak tylko osiągniesz swoje ludzkie cele, wypiszesz się z kościoła. Jak nie uwierzysz, że w świątyni mówi sam Bóg i że w tym chlebie i winie jest prawdziwe Ciało i prawdziwa Krew Chrystusa będziesz wodził znudzonym wzrokiem po ludziach i ścianach i tylko pieniądze zbierane na tacę na chwilę pobudzą twoją uwagę. Jedyną świątynią w świątyni jest Jezus. Nie dziw się, że jak idziesz do świątyni nie dla Jezusa to On Ci życia nie poukłada według twoich osobistych życzeń, a nawet niekiedy musi ci coś rozwalić. Nie dziw się, że jeśli nawet w kościele się wzruszysz i prawdziwie spotkasz Jezusa, ale Go ze sobą nie weźmiesz do swojego życia, tylko dalej każesz Mu mieszkać w tabernakulum pod kluczem, to twoje pustynne miejsca nie staną się ogrodem tylko jeszcze większą pustynią.
Dlatego pomyśl, co zrobić, żeby nie zniszczyć w sobie świątyni Boga - Jezusa Chrystusa, Syna Jego Jedynego!

Cud, który otwiera uszy

November 6th, 2014 by xAndrzej

CzÄ™sto nie mogÄ™ tego pojąć, dlaczego tylu ludzi ma zakneblowane uszy na sÅ‚uchanie o Bogu? Chcesz im gÅ‚osić EwangeliÄ™, a oni zajmujÄ… siÄ™ zupeÅ‚nie innymi sprawami i co najwyżej powiedzÄ… ci, że “posÅ‚uchajÄ… ciÄ™ innym razem”. CaÅ‚e dnie sÅ‚uchajÄ… wÄ…tpliwej jakoÅ›ci tekstów, a podczas niedzielnego kazania wciąż zerkajÄ… na zegarek, żeby nie byÅ‚o za dÅ‚ugo. Co zrobić, żeby ktoÅ› otworzyÅ‚ uszy na Boga? Bo wiara rodzi siÄ™ ze sÅ‚uchania, tylko oni nie chcÄ… sÅ‚uchać.
Podobne pytania stawiał sobie Kiko Arguello, założyciel drogi neokatechumenalnej, podczas swoich pierwszych katechez w barakach Madrytu. Pijaństwo, prostytucja, grzech, kradzieże tak opanowały tych wszystkich ludzi, że mieli uszy zupełnie zamknięte na głoszenie wiary. Zapytał wtedy Jezusa, co otwierało Jemu drogę do dotarcia do tłumów?
Zrozumiał, że nauczanie Jezusa, a potem pierwszych wspólnot Kościoła poprzedzały cuda. I nie chodzi tylko o cuda fizyczne. Ludzie czuli, że Jezus ich kocha i nie odrzuca - dlatego szli za Nim. Patrząc na pierwsze wspólnoty uczniów Chrystusa ludzi pociągał najpierw przykład tego, jak oni się miłują. Kiko nazywa to cudami moralnymi. Żeby ludzi nas słuchali, musimy najpierw doświadczyć cudu wzajemnej miłości i jedności.
To jest cud, bo po ludzku to nienormalne, że tak różni ludzie, z tak różnymi temperamentami i historiami życia potrafią być jednością i wzajemnie się kochać. Mam tego pełną świadomość, że bez tego cudu, ludzie nie będą chcieli słuchać o Bogu. Jeśli sami im nie pokażemy, że nasz Bóg daje nam siłę do miłości, do przebaczenia, do wzajemnego służenia sobie w pokorze.

Potrzeba cudu z nieba, żebyśmy tworzyli takie wspólnoty. Zżera nas w Kościele czasem taki indywidualizm i szukanie siebie, że trudno o cud moralny. Kąsamy się o drobiazgi, obrażamy się o to, co nieważne, walczymy o swoje pozycje i swoje racje, zazdrościmy sobie nawet duchowych sukcesów, zupełnie nie jesteśmy gotowi do przyjmowania zranień. Uprawiamy kościelne wojenki i słowne podjazdy. A diabeł zaciera ręce i spokojnie patrzy jak się gryziemy, a on ma spokój. Dopóki nie jesteśmy razem, nie walczymy o miłość nie jesteśmy wiarygodnymi głosicielami Jezusa.
U Małych sióstr od Jezusa ( tych od Karola de Foucauld) odprawiałem dziś Mszę świętą z okazji 25.rocznicy śmierci ich założycielki - małej siostry od Jezusa Magdaleny. Zachwyca mnie ta duchowość ostatnich miejsc. Zachwyca i zawstydza. Mała siostra Magdalena pisała kiedyś do swoich sióstr, że mają być tak lekkie i tak dyspozycyjne jak bańki mydlane. Mają nie szukać siebie, ale dać się całkowicie prowadzić Duchowi Świętemu. Tylko, kto z nas chciałby być tak kruchy i tak mało ważny jak bańka mydlana?

Pochwała kapłaństwa

November 4th, 2014 by xAndrzej

Z modlitwą i myślą o Ks. Krzysztofie z Barwic (diec. koszalińsko-kołobrzeska) - ciężko pobitemu na plebanii

Gdybym umiał pisać poematy pierwszy poświęciłbym z pewnością kapłaństwu. Jak się patrzy na nie od środka, jak przeżywa się je jako niesamowity i niezasłużony dar od Boga rozumie się jego piękno. Kiedy w dzisiejszej Ewangelii jeden ze współbiesiadników mówi do Jezusa, że wyjątkowym szczęściarzem jest ten, kto zasiądzie przy stole na uczcie w królestwie niebieskim, to myślę sobie, że nam, kapłanom, Bóg zgotował już takie szczęście. Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to szczęście stać przy ołtarzu i oddawać do dyspozycji Boga swoje usta i swoje ręce, być narzędziem dla Pana, by mógł kochać do końca. Niech sobie mówią co chcą, o nas, księżach, ale jeśli ktoś choć trochę wierzy w Boga i pragnie być blisko Niego, wie, jak bardzo potrzebne jest to kapłańskie posługiwanie. Dlatego doskonale rozumiem proboszcza z Ars, który mówił, że gdyby kapłan wiedział czym jest kapłaństwo to by umarł, ale nie ze strachu tylko z miłości.
Ciągle nie mogę się nadziwić, że nas, ludzi z takiej samej gliny jak inni, tak samo grzesznych, a niekiedy jeszcze bardziej, zawołał Bóg i przekazał władzę najważniejszą ze wszystkich. Bo ważny jest lekarz, ale może leczyć tylko do granic śmierci. Ważny jest każdy inny zawód i każda inna służba, ale one wszystkie w swej istocie dotykają tylko fragmentu czasu, służą życiu ale tylko po tej stronie. A przecież życie po stronie Boga jest wieczne, nieograniczone i pełne niepojętego spełnienia. W tym, co robię jako ksiądz zawsze chodzi o życie i to na wieki.
Gdybym umiał śpiewać, pisać i komponować piosenki, pewnie większość z nich byłaby uwielbieniem Boga za kapłaństwo. Po swojemu robię to każdego dnia. I chyba nigdy nie zabrakłoby mi natchnienia, bo za powłoką zwykłych kapłańskich gestów, schowane jest działanie samego Boga.
Jestem pewien, że nie istnieje na świecie taki reżyser, który umiałby nakręcić film o tajemnicy kapłaństwa, bo wszystko, co w nim najpiękniejsze i najważniejsze niewidoczne jest dla oczu, a co tu dopiero mówić o kamerach i mikrofonach.
Kiedy tak serce napełnia mi się zachwytem nad kapłaństwem staram się też zrozumieć ludzi, którzy księżom plują w twarz, biją i poniewierają, drwią z nich i ośmieszają, taksują i nagłaśniają najmniejsze kapłańskie upadki i grzechy. Bo skoro Bóg wybrał nas na swoje narzędzia to i szatan musi mieć takich, którzy staną się jego narzędziami w walce z kapłaństwem Chrystusa.
Tak, nasze kapłańskie grzechy są tak liczne jak ziarnka piachu na pustyni, ale to nie ze względu na te grzechy walczy diabeł z kapłanami, ale na ich misję i moc, jaką dał kapłanom Bóg.

Barwy umierania

November 3rd, 2014 by xAndrzej

2 listopada - Dzień Zaduszny
Mamy dziś dzień zaduszny. Trudno jest dziś nie myśleć o śmierci. Ale myślę o niej na kolorowo, czyli bez wyłącznie czarnej barwy. Śmierć jak dźwięk melodii odzywa się ciągle, żeby kiedyś wybrzmieć ostatni raz. Umieranie jest w nas i wokół nas ciągle obecne. Na mojej olsztyńskiej pustyni (tej koło Częstochowy) szukałem dziś śladów umierania i ku mojemu zaskoczeniu doświadczyłem, że może ono mieć wyraźne odcienie piękna.
Najpierw odkryłem jakieś piękno w umieraniu Jezusa. Kościół pozwolił mi dziś odprawić aż trzy Msze święte. W każdej z nich czytałem cudowne teksty o miejscu w niebie i o pokoju w sercu, który przynosi człowiekowi wiara. Bóg mi mówił, żebym nie szukał umarłych wśród umarłych, ale ufał, że mają już udział w zmartwychwstaniu Jezusa. Oni żyją i to bardziej niż my, pełniej, bez końca, radośniej! Kiedy robiłem swoje prywatne wypominki wyliczając imiona moich bliskich zmarłych odczułem, że pewnie są już bardzo szczęśliwi. Kiedy przypominałem sobie ich twarze, zawsze widziałem je z szerokim i szczerym uśmiechem. Zmarli nie są pogrążeni w czerni. Oni są kolorowi, rozpaleni żarem Bożej miłości. Nawet ci, którzy jeszcze wypalają swoje grzechy w ogniu czyśćcowym, nawet jeśli jeszcze bardzo cierpią, to już częścią siebie są w blasku niebieskiego domu.
Po południu szedłem krętą krzyżowa drogą w zagajniku przyległym do domu rekolekcyjnego. Od pierwszej do ostatniej stacji towarzyszył mi brązowy, duży pies. Podziwiałem jego wierność i byłem zdumiony, że wytrwał do końca. Od czasu do czasu przerywałem modlitwę, żeby go zauważyć i pogłaskać. Czemu psy są często wierniejsze od ludzi?
Przy dwunastej stacji stanÄ…Å‚em oko w oko ze Å›mierciÄ… Jezusa. Kiedy wyobrażaÅ‚em sobie Jego rany przypomniaÅ‚em sobie La VernÄ™ i opowieść o Å›wiÄ™tym Franciszku. Kiedy Franciszek otrzymaÅ‚ stygmaty byÅ‚ tym mocno przerażony. Jezus widzÄ…c jego przerażenie zapytaÅ‚: “Franciszku, czyje sÄ… te rany - moje czy twoje?” “Twoje” - odpowiedziaÅ‚ Franciszek. “Jak moje to siÄ™ nie martw!” - miaÅ‚ usÅ‚yszeć sÅ‚owa pocieszenia od Jezusa. JeÅ›li mojÄ… Å›mierć oddam Jezusowi i wpiszÄ™ jÄ… w Jego Å›mierć nie muszÄ™ siÄ™ martwić. Franciszek przy tej okazji miaÅ‚ dwie proÅ›by do Jezusa: żeby mógÅ‚ poznać miÅ‚ość jakÄ… miaÅ‚ Chrystus na krzyżu i żeby w duchu tej miÅ‚oÅ›ci poznaÅ‚ smak cierpienia. Tylko w miÅ‚oÅ›ci cierpienie i umieranie majÄ… smak. Bo jak jest miÅ‚ość “to i Å›mierć siÄ™ przyda”.

W rekolekcyjnym refektarzu spotykam 96 letniego Ks. Mariana. Prawie w ogóle nie sÅ‚yszy. WÅ‚aÅ›ciwie nie mówi tylko krzyczy i kiedy próbujÄ™ mu odkrzyczeć swoje odpowiedzi i tak rozkÅ‚ada rÄ™ce mówiÄ…c, że nic nie usÅ‚yszaÅ‚. DziÅ› rano, na poczÄ…tek dnia cytowaÅ‚ mi psalm, który mówi, że nasze życie “to lat siedemdziesiÄ…t, osiemdziesiÄ…t gdy jesteÅ›my mocni”. “A co z tymi, co majÄ… już grubo po dziewięćdziesiÄ…tce?” - zapytaÅ‚ gÅ‚oÅ›no Ks. Marian i rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ sÅ‚odko. Jest pewnie już blisko swojego przejÅ›cia i dlatego ma tak dużo dystansu do tego Å›wiata. Za to ciÄ…gle siÄ™ Å›mieje. Za tÄ™ radość z maÅ‚ych rzeczy pewnie dostanie wiÄ™ksze.

Jak na 2 listopada mieliśmy dziś piękną pogodę. Kilka godzin włóczyłem się po Sokolich Górach. Kto tu nie był, nie jest w stanie wyobrazić sobie jesiennego piękna bukowych wzgórz, ostrej bieli jurajskich ostańców, które jak grobowce wydobywają się spośród coraz bardziej łysych gałęzi drzew i krzewów. Aż trudno sobie pomyśleć, że ta wielka paleta jesiennych barw to zapowiedź umierania przyrody. I znowu dowód na to, że umieranie ma różne kolory i naprawdę potrafi być piękne.
Chodziłem po tych wzgórzach aż do zmroku. Na Jasnogórskim Małym Giewoncie, przez pryzmat krzyża, obserwowałem zachód słońca. Nawet słońce ma swoje chwile umierania. Traci swój blask, blednie i znika za horyzontem. Tym razem muszę przyznać, że jak umiera słońce świat robi się czarny. Bez słońca nie widać barw i piękna, tak jak bez Boga trudno w umieraniu zobaczyć kolory nadziei i życia. Współczuję niewierzącym i nie mogę sobie wyobrazić, jak zrozumieć śmierć bez światła wiary. Bez wiary w zmartwychwstanie śmierć musi być okropna - czarna i brzydka.
W oktawie Wszystkich Świętych codziennie można otrzymać odpust dla jakiejś zmarłej duszy. Trzeba być tylko na cmentarzu. Przez moment z trwogą pomyślałem, że nie spełniłem tego warunku. A jednak odwiedziłem dziś cmentarz. Byłem przecież w katedrze i modliłem się w kryptach, gdzie pochowani są nasi biskupi. Ich też dosięgła śmierć. Bo ona nie zważa na godności i jak trzeba dopada zarówno ekscelencje jak i zwykłych ludzi. Tak, żeby śmierć nie była jednakowa i szara.

Kim oni sÄ…?

November 1st, 2014 by xAndrzej

Wytargałem z życia trochę pustyni. Aż trudno mi uwierzyć, że święci większość swojego życia poświęcili na modlitwę. To ona stanowiła źródło ich aktywności, była tak naprawdę motorem ich heroicznych postaw i czynów. Oni rozumieli różnicę między świętością a doskonałością. Ta druga jest przede wszystkim dziełem człowieka, a pierwsza to całkowite dzieło Boga. Żeby być świętym potrzeba pełnej komunii z Panem, bo tylko On jest święty. Kim są więc święci? To ci, którzy cale życie zanurzyli w Panu, w Jego Krwi, w Jego Ciele, w Jego samotności i krzyżu. To ci, którzy sami czują się największymi grzesznikami i tylko w Bogu pokładają nadzieję na świętość. Ona nie jest ich dziełem ani ich zasługą. Świętość to od początku do końca dzieło Boga, który porusza sera do działania w miłości.