Go to content Go to navigation Go to search

Blog podhalański

August 12th, 2010 by xAndrzej

Blog podhalański

7 sierpnia
Wiara jest jak kolory, ona nie może istnieć sama dla siebie. Trudno zobaczyć czerwień samą w sobie, w oderwaniu od rzeczy. Kolor zawsze jest zwieszony na czymś. Mogę mieć czerwoną kurtkę, czerwoną torbę, widzieć czerwone kwiaty, czy kupić czerwoną puszkę farby, ale samej czerwieni nie mogę odłączyć od czegoś czemu czerwień nadaje kolor. Moja wiara choć jest całkowitą łaską od Boga zamieszkuje we mnie, w tym kim jestem, co robię, jak się zachowuję, jakie decyzje podejmuję. Wiara nie może istnieć w oderwaniu od mojego życia. Ona jest życiem i zależy również i od tego jak żyję. A moje życie na chwilę zamieszkało w Tatrach. Z okna „Księżówki” widzę piękne góry i czuję, jak cała ta otoczka może być cudowną rzeczą dla osadzenia się wiary. Tutaj każdy spogląda w górę, ku szczytom. Tutaj każdy, kto chce zdobyć jakiś szczyt odkrywa prawidła duchowego życia – przez trud na szczyt – nie ma innego sposobu!
Odwiedziłem Kalatówki i pustelnię brata Alberta a na rozgrzewkę wszedłem pod Sarnią Skałę. W powrotnej drodze odwiedziłem Siostry od Aniołów, tak, żeby po górach chodzić z Aniołami.

8 sierpnia
Dusza nigdy nie może być chora. Ona jest miejscem zamieszkania Boga we mnie, a Bóg nie może wybierać na mieszkanie czegoś chorego. Duszę dał mi Bóg i jest ona we mnie kawałkiem nieśmiertelności. Moje ciało umrze, a dusza, jeśli jej Bóg pozwoli, osiągnie wieczność. To, co mnie czasem boli w środku, to nie dusza, ale coś co ją zakrywa. To może być moja psychika, moje myśli, moje uczucia i emocje. Święty Paweł mówił o skarbie noszonym w glinianych naczyniach. Dusza jest skarbem, który noszę w popękanej jak glina mojej psychice, w ściśniętych emocjach, w pomieszanych myślach. Czy może mieć to dla mnie jakiekolwiek znaczenie, że żadna dusza ludzka nie jest chora? Kiedy o tym myślę lepiej rozumiem znaczenie głębokiej modlitwy przez którą próbuję się przedrzeć przez kosmate myśli do wnętrza mojej duszy, gdzie mogę być w komunii z Bogiem.
Dzisiejszą niedzielę spędziłem na szlaku. Jakby znowu dla rozgrzewki wszedłem na Kasprowy Wierch i przeszedłem Czerwone Wierchy. One dziś przecięły niebo. Po jednej stronie mgła i chmury, po drugiej jasność i piękne widoki. W górach nie umiałem się dziś modlić. Wyciągnąłem Pismo święte i żadne jego słowo mi dziś nie zaświeciło. Uwielbiałem więc Boga w Jego dziełach, w pięknie gór i w tym, że dał mi Bóg taką możliwość, abym mógł doświadczać piękna boskiego stworzenia.

9 sierpnia
Jak mogłem zapomnieć, że dziś wspomnienie św. Edyty Stein? A jednak! Mam nadzieję, że Edyta się na mnie nie pogniewa, że spoglądając na przygotowany czerwony ornat nie miałem pojęcia z jakiej to okazji. Za to potem cały czas o niej myślałem. Ot, taka błogosławiona wina! Kombinowałem też dzisiaj z górskimi szlakami. Zrobiłem kawał drogi zupełnie bez sensu. A wszystko przez to, że za bardzo zaufałem sobie. Nawet nie spojrzałem na mapę, żeby dokładnie wyliczyć czasy. Na przełęczy pod Kopą Kondracką wmieszałem się w małą grupę młodzieży. Byli wściekli, że zamiast wybrać sklepy na Krupówkach zafundowali sobie taki wysiłek. Nagle mijała nas siostra zakonna pokonująca szlak w czarnym habicie. „Za jakie grzechy my tu łazimy?” – burknęli młodzi w stronę zakonnicy. Ta uśmiechnęła się do nich słodko i krótko skomentowała: „Za swoje, kochani, za swoje!” Od tego momentu szedłem pod górę z tymi właśnie słowami. Nie wiem, czy wspinając się w wakacyjnym czasie na szczyty można to nazwać pokutowaniem za grzechy? Ale zupełnie mi lepiej szło, kiedy każdą kroplę potu ofiarowałem Bogu za swoje grzechy. A Bóg zatroszczył się o moje niewygody. Zaczęło okrutnie padać. Zanim zszedłem do Kuźnic byłem kompletnie mokry, dosłownie woda lała się po całym moim ciele. Moje nowiutkie, górskie buty napełniły się deszczem jak wanna przed kąpielą. A ja szedłem z uśmiechem w sercu wiedząc, że to za moje grzechy!

10 sierpnia
Nie umiem udowodnić istnienia Boga, nie umiem dać pewnych argumentów na to, jaki On jest. I dlatego w Niego wierzę. Gdybym umiał dać dowody na istnienie Boga odebrałbym Mu jego boskość. Bóg bowiem przekracza wszystko co mogę sobie o Nim wyobrazić. W tym sensie wiara jest nocą. Wszelkie moje mówienie o Bogu jest tylko analogią. Jeśli wierzę, mimo, że nie rozumiem, to jestem bardzo blisko Boga. Każdy taki mój akt wiary, pomimo ciemności, bardzo mnie zbliża do Boga. Szatan tego właśnie najbardziej się boi – każdego mojego aktu wiary. Jeśli wysilam się, żeby udowodnić Boga i wszystko z Niego zrozumieć diabeł zaciera ręce, bo wie, że nikt, nawet On, nie jest w stanie pojąć Boga. Ludzie, którzy głębiej wnikali w istotę Boga, częściej przeżywali noc wiary. Bo wiara jest nocą, inaczej nie byłaby wiarą.
Nie byłem w górach, mimo, że słońce dziś pięknie grzało. Pojechałem na pogrzeb taty księdza. Kiedy księdzu umiera ojciec to tak jakby ucinały się ziemskie korzenie i odtąd już wszelkie myślenie o ojcostwie ma mieć boskie odniesienie, bo i Ojciec niebieski i ten ziemski są już w niebie. Dużo dziś myślałem o naszym kapłańskim ojcostwie i o tym, jak trudno mi być duchowym ojcem dla kleryków. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego czasem zachowują się tak, jakby mimo wszystko woleli mieć żandarmów?

11 sierpnia
Czytam listy św. Katarzyny ze Sieny jak dobry kryminał. Podrywają mnie do góry i uderzają w emocje. Coraz mniej się dziwię, że ulegali tym tekstom wielcy politycy i monarchowie. No bo nagle świętobliwa kobieta pisze ci, że jesteś tchórzem, że się boisz własnego cienia. I kiedy próbujesz się na nią obrazić, musisz za chwilę przyznać, że ma rację. Nie masz odwagi – pisze św. Katarzyna – bo ciągle swoją wiarę chcesz traktować jak maść na wysypkę, a tak się boisz wziąć rozgrzany pręt żelaza i wypalić swój grzech. Twoje ciało bierze górę nad tobą i dyktuje ci twoje zachowania, twoje wybory i upodobania. Udajesz odważnego, ale kiedy trzeba zaryzykować dla Boga i oddać Mu swoje życie, nie umiesz Mu nawet poświęcić swojej reputacji, „prałatury i ludzkiej sympatii”. A prawdziwym sprawdzianem odwagi w wierze jest bezwzględne posłuszeństwo Bogu. Bo można, według Katarzyny, udawać odważnego, ale tylko dla miłości własnej, a to nie jest żadna odwaga, to jest służalczość wobec siebie samego i własnej pychy.
Podbudowany tymi wezwaniami św. Katarzyny przeszedłem dzisiaj połowę Orlej Perci, przez calutkie Granaty, z wszystkimi łańcuchami i podejściami. Pewnie to żaden wielki wyczyn, ale jak dla mnie, oznaczał trochę męskiej decyzji, odwagi i wysiłku. Z gór wróciłem około 21. Duchowo łączyłem się z Jasną Górą i z tymi, którzy czuwają w domu Matki Bożej.

12 sierpnia
Nie umiem naśladować świętego Proboszcza z Ars. Próbowałem kiedyś tylko trzy dni żyć tak jak on, ale czułem, że z niewyspania, zmęczenia i niedojedzenia robię się nieznośny. Bóg pewnie jakoś inaczej chce mnie prowadzić przez życie. Wierzę, że muszę codziennie pytać Boga o Jego plan dla mnie. Kiedyś, na sądzie, nie zapyta mnie Bóg dlaczego nie byłem jak taki czy inny święty, ale o to, dlaczego nie zrealizowałem własnego planu na świętość. Ten plan ma w sobie dwa ważne elementy: to jest plan Boga a jednocześnie jest on wyjątkowo mój. Najbardziej będę sobą, najbardziej będę szczęśliwy, najskuteczniej dojdę do zbawienia jeśli najbardziej moim planem na życie będzie plan Boga. Dlatego każdego dnia próbuję być do dyspozycji Jezusa. Może bardzo słabo mi to wychodzi, ale najważniejsze, że jest już we mnie taka decyzja, taka gotowość do natychmiastowego pakowania walizek i wyruszenia tam, gdzie chce mnie mieć Bóg. Muszę uważać, żeby tylko walizki nie były za ciężkie i nie przeszkodziły mi w pójściu za Jezusem.

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.