Go to content Go to navigation Go to search

Barwy umierania

November 3rd, 2014 by xAndrzej

2 listopada - Dzień Zaduszny
Mamy dziś dzień zaduszny. Trudno jest dziś nie myśleć o śmierci. Ale myślę o niej na kolorowo, czyli bez wyłącznie czarnej barwy. Śmierć jak dźwięk melodii odzywa się ciągle, żeby kiedyś wybrzmieć ostatni raz. Umieranie jest w nas i wokół nas ciągle obecne. Na mojej olsztyńskiej pustyni (tej koło Częstochowy) szukałem dziś śladów umierania i ku mojemu zaskoczeniu doświadczyłem, że może ono mieć wyraźne odcienie piękna.
Najpierw odkryłem jakieś piękno w umieraniu Jezusa. Kościół pozwolił mi dziś odprawić aż trzy Msze święte. W każdej z nich czytałem cudowne teksty o miejscu w niebie i o pokoju w sercu, który przynosi człowiekowi wiara. Bóg mi mówił, żebym nie szukał umarłych wśród umarłych, ale ufał, że mają już udział w zmartwychwstaniu Jezusa. Oni żyją i to bardziej niż my, pełniej, bez końca, radośniej! Kiedy robiłem swoje prywatne wypominki wyliczając imiona moich bliskich zmarłych odczułem, że pewnie są już bardzo szczęśliwi. Kiedy przypominałem sobie ich twarze, zawsze widziałem je z szerokim i szczerym uśmiechem. Zmarli nie są pogrążeni w czerni. Oni są kolorowi, rozpaleni żarem Bożej miłości. Nawet ci, którzy jeszcze wypalają swoje grzechy w ogniu czyśćcowym, nawet jeśli jeszcze bardzo cierpią, to już częścią siebie są w blasku niebieskiego domu.
Po południu szedłem krętą krzyżowa drogą w zagajniku przyległym do domu rekolekcyjnego. Od pierwszej do ostatniej stacji towarzyszył mi brązowy, duży pies. Podziwiałem jego wierność i byłem zdumiony, że wytrwał do końca. Od czasu do czasu przerywałem modlitwę, żeby go zauważyć i pogłaskać. Czemu psy są często wierniejsze od ludzi?
Przy dwunastej stacji stanÄ…Å‚em oko w oko ze Å›mierciÄ… Jezusa. Kiedy wyobrażaÅ‚em sobie Jego rany przypomniaÅ‚em sobie La VernÄ™ i opowieść o Å›wiÄ™tym Franciszku. Kiedy Franciszek otrzymaÅ‚ stygmaty byÅ‚ tym mocno przerażony. Jezus widzÄ…c jego przerażenie zapytaÅ‚: “Franciszku, czyje sÄ… te rany - moje czy twoje?” “Twoje” - odpowiedziaÅ‚ Franciszek. “Jak moje to siÄ™ nie martw!” - miaÅ‚ usÅ‚yszeć sÅ‚owa pocieszenia od Jezusa. JeÅ›li mojÄ… Å›mierć oddam Jezusowi i wpiszÄ™ jÄ… w Jego Å›mierć nie muszÄ™ siÄ™ martwić. Franciszek przy tej okazji miaÅ‚ dwie proÅ›by do Jezusa: żeby mógÅ‚ poznać miÅ‚ość jakÄ… miaÅ‚ Chrystus na krzyżu i żeby w duchu tej miÅ‚oÅ›ci poznaÅ‚ smak cierpienia. Tylko w miÅ‚oÅ›ci cierpienie i umieranie majÄ… smak. Bo jak jest miÅ‚ość “to i Å›mierć siÄ™ przyda”.

W rekolekcyjnym refektarzu spotykam 96 letniego Ks. Mariana. Prawie w ogóle nie sÅ‚yszy. WÅ‚aÅ›ciwie nie mówi tylko krzyczy i kiedy próbujÄ™ mu odkrzyczeć swoje odpowiedzi i tak rozkÅ‚ada rÄ™ce mówiÄ…c, że nic nie usÅ‚yszaÅ‚. DziÅ› rano, na poczÄ…tek dnia cytowaÅ‚ mi psalm, który mówi, że nasze życie “to lat siedemdziesiÄ…t, osiemdziesiÄ…t gdy jesteÅ›my mocni”. “A co z tymi, co majÄ… już grubo po dziewięćdziesiÄ…tce?” - zapytaÅ‚ gÅ‚oÅ›no Ks. Marian i rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ sÅ‚odko. Jest pewnie już blisko swojego przejÅ›cia i dlatego ma tak dużo dystansu do tego Å›wiata. Za to ciÄ…gle siÄ™ Å›mieje. Za tÄ™ radość z maÅ‚ych rzeczy pewnie dostanie wiÄ™ksze.

Jak na 2 listopada mieliśmy dziś piękną pogodę. Kilka godzin włóczyłem się po Sokolich Górach. Kto tu nie był, nie jest w stanie wyobrazić sobie jesiennego piękna bukowych wzgórz, ostrej bieli jurajskich ostańców, które jak grobowce wydobywają się spośród coraz bardziej łysych gałęzi drzew i krzewów. Aż trudno sobie pomyśleć, że ta wielka paleta jesiennych barw to zapowiedź umierania przyrody. I znowu dowód na to, że umieranie ma różne kolory i naprawdę potrafi być piękne.
Chodziłem po tych wzgórzach aż do zmroku. Na Jasnogórskim Małym Giewoncie, przez pryzmat krzyża, obserwowałem zachód słońca. Nawet słońce ma swoje chwile umierania. Traci swój blask, blednie i znika za horyzontem. Tym razem muszę przyznać, że jak umiera słońce świat robi się czarny. Bez słońca nie widać barw i piękna, tak jak bez Boga trudno w umieraniu zobaczyć kolory nadziei i życia. Współczuję niewierzącym i nie mogę sobie wyobrazić, jak zrozumieć śmierć bez światła wiary. Bez wiary w zmartwychwstanie śmierć musi być okropna - czarna i brzydka.
W oktawie Wszystkich Świętych codziennie można otrzymać odpust dla jakiejś zmarłej duszy. Trzeba być tylko na cmentarzu. Przez moment z trwogą pomyślałem, że nie spełniłem tego warunku. A jednak odwiedziłem dziś cmentarz. Byłem przecież w katedrze i modliłem się w kryptach, gdzie pochowani są nasi biskupi. Ich też dosięgła śmierć. Bo ona nie zważa na godności i jak trzeba dopada zarówno ekscelencje jak i zwykłych ludzi. Tak, żeby śmierć nie była jednakowa i szara.

Kim oni sÄ…?

November 1st, 2014 by xAndrzej

Wytargałem z życia trochę pustyni. Aż trudno mi uwierzyć, że święci większość swojego życia poświęcili na modlitwę. To ona stanowiła źródło ich aktywności, była tak naprawdę motorem ich heroicznych postaw i czynów. Oni rozumieli różnicę między świętością a doskonałością. Ta druga jest przede wszystkim dziełem człowieka, a pierwsza to całkowite dzieło Boga. Żeby być świętym potrzeba pełnej komunii z Panem, bo tylko On jest święty. Kim są więc święci? To ci, którzy cale życie zanurzyli w Panu, w Jego Krwi, w Jego Ciele, w Jego samotności i krzyżu. To ci, którzy sami czują się największymi grzesznikami i tylko w Bogu pokładają nadzieję na świętość. Ona nie jest ich dziełem ani ich zasługą. Świętość to od początku do końca dzieło Boga, który porusza sera do działania w miłości.

Uzdrowienie z ducha niemocy

October 28th, 2014 by xAndrzej

Chciałbym, żeby każdego dnia Bóg anektował kolejną część mnie. Żeby na koniec nic nie zostało innego tylko On. Może wtedy dopiero odzyskam utracone podobieństwo, mój dom, którego nie ma na ziemi i mogę znaleźć go tylko w niebie. Dopiero wtedy będę u siebie, lub mówiąc prościej, będę sobą. Tylko tą drogą będę żył naprawdę. Rzeczywiście trzeba stracić życie, żeby je odnaleźć, trzeba zaryzykować samounicestwienie w Bogu, żeby odkryć swoje prawdziwe oblicze. Bo przed Nim nie można chodzić w masce, udawać kogoś kim się nie jest. To świat każe nam szukać kolejnych kreacji, zakrywać swoją prawdziwą twarz grubą warstwą retuszu, uśmiechać się szeroko, żeby ukryć smutek. To nie Bóg jest opium dla ludu, ale to świat nas uzależnia mocniej niż najmocniejszy narkotyk. Przed Bogiem nie muszę udawać i się wstydzić, nie muszę bać się prawdy, bo On zawsze widzi we mnie światło. Nie umiem tego zrozumieć, co takiego jest w Bogu, że zawsze umie dostrzec światło, nawet gdy człowiek samego siebie wtrąci do piekła, że zawsze przebaczy, nawet jak człowiek siebie samego potępi? Nie umiem Go zrozumieć jak potrafi kochać ludzi, którzy umieją tylko nienawidzić? Dlaczego chce służyć, nawet tym, co cynicznie próbują Nim rządzić? Dlaczego zwycięża przez porażkę i króluje w biedzie? Nie rozumiem, ale błogosławię, czyli słucham Go, bo moje serce czuje, że tylko On jest Prawdą i tylko w Nim jest wolność.
Wczoraj odprawiałem Mszę świętą w ogrzewalni u bezdomnych. Czułem, że zamiast oni przyjść do Boga, Bóg przyszedł do nich. I nawet mi nie pozwolił wątpić, czy są godni, dobrze przygotowani, czy są w stanie łaski. Zamiast tego Jezus mówił o kobiecie, którą uzdrowił z ducha niemocy. Biedaczka, osiemnaście lat nie mogła patrzeć w niebo. I ona i jej życie były mocno pokrzywione. Bóg ją wyprostował, tak mocno, że zamiast narzekać stała się jednym wielkim uwielbieniem. Nie ma nic gorszego niż duch niemocy. Człowiek chce dobra, ale nie ma siły być dobrym. Jak się czyta taką Ewangelię w ogrzewalni dla bezdomnych to się rozumie o co chodzi Jezusowi i z jak potężnym duchem niemocy musi stoczyć walkę. Każdy z tych ludzi kiedyś stracił moc, często poddał się życiu, nałogom, bezdomności. Jezus chce iść do nich, bo tylko On potrafi ich wyprostować. Jak mało dajemy im Jezusa! Dajemy im dużo chleba, mięsa, ciastek, rzeczy, pieniędzy - a tak mało dajemy im Jezusa! Myślimy, że jak się najedzą to się wyprostują, a oni uginają się jeszcze bardziej. Bo ich niemoc polega na tym, że szukają rozwiązania w tym co na ziemi i nie mają siły spojrzeć w niebo.
Przy ogrzewalni jest izba wytrzeźwień. Przechodziłem koło niej chyba tylko trzy razy i za każdym razem widziałem samochód przywożący pijanych ludzi. Przywożono ich w okratowanym samochodzie jak w klatce. Byli zupełnie pijani i bezwolni. Obrzygani, śmierdzący, agresywni - niepodobni do ludzi. To ci, którym diabeł obiecał wolność, a potem uzależnił, upodlił i zostawił. Diabeł choć obiecuje moc odbiera ją człowiekowi. Bóg choć się czasem wydaje niemocny napełnia mocą najsłabszych nawet ludzi. Pijany człowiek nie umie chodzić prosto, przypomina raczej kogoś kto idzie, jakby tropił węża. On już nie ma siły, żeby iść za Bogiem, więc chodzi tak, jakby szedł za diabłem. Nie dziwię się Anonimowym Alkoholikom, że jedyny ratunek widzą w jakiejś Sile z nieba, jakiejś Istocie najwyżej, która ich wyzwoli z ducha ogromnej niemocy.
Tylko kto do tych miejsc zaniesie Jezusa?
Wiem, że Bóg znajdzie takich, którzy chodzą i pójdą, ale im więcej jest ludzi dotkniętych przez ducha niemocy, tym więcej potrzeba tych, którzy im zaniosą moc od Pana.

Kaliskie przystanki

October 24th, 2014 by xAndrzej

Podczas wyprawy do Kalisza miałem dziś trzy ważne stacje.
Pierwsza była w tamtejszym seminarium. Obok zwykłej inauguracji roku byłem świadkiem poświęcenia pomnika św. Jana Pawła II. Przy tej ilości pomników Papieża, pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie świadectwo głównego fundatora tego dzieła. Ten mężczyzna opowiedział po prostu o tym, jak doświadczył cudu za wstawiennictwem Jana Pawła II. Jakiś czas temu zdiagnozowano u niego złośliwego i już aktywnego czerniaka. W klinice nakazano mu szybką operację. Poprosił jednak lekarzy, aby dali mu jeszcze tydzień, żeby mógł spełnić życzenie żony i pojechać z nią do Rzymu i Wenecji. W Rzymie przyklęknął przy grobie Jana Pawła II. Zaczął mu dziękować za dotychczasowe życie i szczerze wyznać, że jest jeszcze młody i chciałby jeszcze trochę pożyć i coś dobrego zrobić dla ludzi. W pewnej chwili ogarnęło go ciepło i czuł, że leje się po nim pot. Skończył modlitwę i wybrali się dalej na wycieczkę po Rzymie. Po powrocie do hotelu odczuł ból w miejscu, gdzie miał czerniaka. Przed spaniem zauważył, że ten guz zrobił się jakiś inny. Nad ranem ból ustąpił. Pojechali do Wenecji, aby świętować urodziny żony. Rano kiedy wszedł do łazienki i zdjął piżamę nagle zobaczył, że guz znikł z jego ciała zupełnie. Zaczął wołać żonę, żeby potwierdziła to co zobaczył. Wrócili szybko do Polski, do kliniki w Poznaniu. Ku zdziwieniu lekarzy badania nie wykazały tym razem obecności złośliwego czerniaka. Po prostu Bóg uczynił cud dzięki wstawiennictwu Ojca Świętego. Uwielbiałem dziś Boga, za Jego wielkie dzieła.

Drugą stację miałem oczywiście u świętego Józefa. Trudno być w Kaliszu i nie nawiedzić tego sanktuarium. Zamiast jakiś formułek wzięło mnie na duchową medytację. Dawno już tak na serio nie wczuwałem się w osobę i życie św. Józefa. Dziś poruszyło mnie jego odważne pokonywanie wyzwań. On ciągle musiał stawiać czoła rzeczom nieprzewidywalnym, gdzie natura miesza się z łaską, gdzie trzeba Boga postawić wyżej niż własny, ziemski rozsądek. Byłem zdumiony myśląc o rozterkach Józefa na wiadomość o stanie błogosławionym Maryi, o jego zakłopotaniu w Betlejem i konieczności ucieczki do Egiptu. Tam ludzkie racje ciągle musiały ustępować woli Bożej. Zawierzyłem Józefowi całe nasze Seminarium. Wręcz nalegałem, żeby ta nasza formacja owocowała wychowaniem mocnych kapłanów, którzy schowają swoje osobiste racje i po męsku będą pełnić wolę Boga. Prosiłem go też za siebie, żebym z małych rzeczy nie robił wielkich problemów i żebym nie uciekał od woli Bożej, ale posłusznie jak on robił wszystko, czego zechce Bóg.

Mój trzeci przystanek, już tradycyjnie miaÅ‚em w klasztorze KameduÅ‚ek w ZÅ‚oczewie. Chowam siÄ™ w ich biaÅ‚ej kaplicy, żeby zatÄ™sknić za kawaÅ‚kiem pustyni, za ciszÄ… klauzury, zza której rzeczy i troski widać zupeÅ‚nie inaczej. Przed domem siostra zbieraÅ‚a jabÅ‚ka zachwycajÄ…c siÄ™ tegorocznym urodzajem. A wewnÄ…trz panowaÅ‚a taka cisza, jakby siÄ™ wszyscy wyprowadzili z tego klasztoru. LubiÄ™ ich biaÅ‚Ä… kaplicÄ™, bo w kontekÅ›cie ich surowej reguÅ‚y, nie kojarzy siÄ™ ona z cierpiÄ™tnictwem, ale z jasnoÅ›ciÄ… Boga i nieba, dla których przecież te mniszki zostawiÅ‚y Å›wiat i pokutujÄ… każdego dnia, żeby czerpać radość gÅ‚Ä™bszÄ… niż daje ziemia. ZasypiaÅ‚em podczas modlitwy psalmami. W ciszy wychodzi czÄ™sto zmÄ™czenie. PrzypomniaÅ‚em sobie krakowskie Bielany i starych Kamedułów czasem też zasypiajÄ…cych na modlitwie. KiedyÅ› jeden z nich mnie uspokajaÅ‚ cytatem z PieÅ›ni nad pieÅ›niami: “ja Å›piÄ™, a moje serce czuwa”. Chyba jest coÅ› w tym! LubiÄ™ takie pobożne zasypianie w rytmie sÅ‚owa Bożego, taki pokój otrzÄ…sania siÄ™ ze snu, kiedy do Å›wiadomoÅ›ci dociera prawda, że jest siÄ™ tak blisko Boga.

Bestia lęku

October 17th, 2014 by xAndrzej

Balthasar czytając rozdziały Apokalipsy o Bestii nazwał ją po prostu bestią lęku. Wszystko co diabelskie polega na generowaniu i podsycaniu lęku. Kiedy się boimy uciekamy z drogi, rezygnujemy z ideałów, łatwo oddajemy się w niewolę, przestajemy walczyć. Duch Ducha Bożego jest miłością i pokojem, bo w Miłości nie ma lęku. Fałszerstwo złych duchów polega na parodiowaniu Boga, udawaniu posiadania większej od Boga mocy i mądrości. Złapani na te kłamstwa oddajemy cześć bożkom, dajemy się zniewalać rzeczom, trzymamy się bardziej tego świata niż Boga.
Mam dużo lÄ™ków. Jak tylko zapomnÄ™ o miÅ‚oÅ›ci Boga zaczynam siÄ™ bać. Jak tylko przestajÄ™ patrzeć w oblicze Jezusa zaczynam sÅ‚yszeć burze, pioruny i grzmoty, zaczynam widzieć fale tak wielkie, że nie mam nawet zamiaru chronić siÄ™ przed nimi. BojÄ™ siÄ™ o Å›wiat, o KoÅ›ciół, o ludzi, o siebie. DopadajÄ… mnie czasem lÄ™ki o przyszÅ‚ość, o zdrowie, o pieniÄ…dze i opiekÄ™ na starość. NauczyÅ‚em siÄ™ jednak z nimi wygrywać. A to dziÄ™ki wierze …
Ja po prostu wierzę, że wszystko trzyma w rękach Bóg. Jak św. Tereska wiem, że ręce Jezusa są jak winda, która mnie zawiezie do nieba, kiedy wysiądą mi nogi. Wiem, że jak mnie dopadnie ciężka choroba, to Bóg sprawi, że ona mnie oczyści, a nie wyniszczy. Uczy mnie Pan liczyć dni moje i nie ma dla mnie żadnego znaczenia czy będzie to jeszcze kilkadziesiąt czy kilkaset dni do spotkania u bram domu Ojca. Pieniędzy potrzebuję coraz mniej, choć troszczy się Pan aż nadto o swoich robotników. Wiem, że starość może być trudna, ale przestawiam sobie w głowie zegar czasu i liczę go inaczej - starzeję się dla świata, a jestem z każdym dniem młodszy dla nieba. Największe ziemskie przyjemności mam już chyba za sobą, zwłaszcza, że choć ciągle zachwyca mnie piękno ziemi, perspektywa bycia blisko Boga wydaje mi się o wiele piękniejsza. Chcę jeszcze zrobić bardzo dużo dla ludzi, ale nie mam przekonania, że jestem niezastąpiony. Nie było mnie, a inni dawali sobie radę. Nie będzie mnie to Bóg powoła lepszych, zdolniejszych i bardziej świętych. I czego się tu bać?
A jednak jest taki lÄ™k, z którym chciaÅ‚bym siÄ™ rozprawić jak najszybciej. LÄ™k, który jak “bestia” staje ciÄ…gle przede mnÄ… i zastawia mi drogÄ™ do nieba. To jest lÄ™k przed Å›wiÄ™toÅ›ciÄ…, przed takim radykalnym życiem tylko dla Boga, w przeÅ›wiadczeniu, że Bóg sam wystarczy. To jest lÄ™k, który sprawia, że zamiast caÅ‚kowicie wtopić oczy w Jezusa, ciÄ…gle rozglÄ…dam siÄ™ na boki obserwujÄ…c, czy nie tracÄ™ ludzi, rzeczy do których jestem przywiÄ…zany, czy nie odcinam siÄ™ od ukÅ‚adów i zabezpieczeÅ„, tak na wszelki wypadek. BojÄ™ siÄ™ palić mosty i tracić kontrolÄ™, tak jakbym chciaÅ‚ iść do nieba, majÄ…c ciÄ…gle za sobÄ… otwarte furtki na ziemiÄ™. BojÄ™ siÄ™ zamknąć oczu i dać siÄ™ caÅ‚kowicie poprowadzić Jezusowi, tylko ciÄ…gle żądam, żeby mi mówiÅ‚, gdzie i jak chce mnie zaprowadzić.
W Apokalipsie to Baranek odnosi zwycięstwo nad bestią. Po ludzku to paradoks, bo akurat na ziemi baranek nie należy do najodważniejszych zwierząt. Jezus jest Barankiem, który przezwycięża swój lęk i swoją słabość, i czyni z nich moc wobec której uciekają bestie. Wierzę Barankowi, który obnaża mój lęk przed świętością pokazując, że świętość jest mocą w słabości, a nie w wielkości, w prostocie a nie w wymyślonym przeze mnie radykalizmie, w krzyżu, a nie w najbardziej nawet duchowym sukcesie.
Bo czasem świętość może być ukrytą bestią!

Utracone życie

October 15th, 2014 by xAndrzej

Z okazji dnia dziecka utraconego modliłem się dziś za wcześnie zmarłe dzieci. W sumie czułem, że bardziej chyba trzeba modlić się za ich żyjących rodziców. Wierzę przecież mocno, że te dzieci znalazły swoje miejsce w domu Ojca i radują się w gronie aniołów. Natomiast ich rodzice muszą leczyć rany po stracie swych dzieci. Kiedy myślałem nad kazaniem nagle przypomniałem sobie tyle sytuacji, w których uczestniczyłem, a które związane były z odejściem dzieci nienarodzonych lub zmarłych bardzo wcześnie.
Przypomniałem sobie wiele matek z kręgu naszego duszpasterstwa, których dzieci umarły zanim się urodziły. Odprawiłem też kilka takich pogrzebów.
Pomyślałem o małym Piotrku, który umierał na białaczkę. Do dziś pamiętam twarz jego ojca przy trumnie syna. Przypominał Abrahama, który składał na całopalenie swojego ukochanego Izaaka.
Przypomniała mi się też historia Lucyny, która w zaawansowanej ciąży cierpiała na sepsę. Nigdy nie zapomnę, jak tuż po spowiedzi i namaszczeniu chorych przeszła operację usunięcia swojego dziecka, a potem zapadła na kilka dni śpiączki. Gdy się obudziła, nikt jej praktycznie nie musiał mówić, że straciła dziecko. Wyznała, że przez te kilka dni śpiączki czuła się jak w ciągu jednej nocy i że we śnie widziała małe dziecko z dzwonkiem w ręku. Szło ciemną drogą dzwoniąc delikatnie i dając znać, w jakim kierunku idzie. Kiedy doszło do wielkiego światła, umilkł dzwonek, a ona wybudziła się ze śpiączki. Utraciła swoje dziecko, ale była spokojna, że jest ono teraz w jakiejś niepojętej światłości.
W pamięci pojawiły mi się długie rozmowy z rodzicami nastolatka, który odebrał sobie życie. Jak trudno było mi ich przekonać, że to wcale nie musiała być ich wina i że muszą sobie umieć wszystko przebaczyć.
Każda utrata jest bolesna, ale jak bardzo musi boleć utrata swojego dziecka. To niewyobrażalna rana, którÄ… może uzdrowić tylko Bóg. Po dzisiejszej modlitwie podeszÅ‚a do mnie kobieta, caÅ‚a zalana Å‚zami. Kilka dni temu umarÅ‚ jej syn. “Gdyby nie Bóg i codzienna adoracja, chyba bym zwariowaÅ‚a, proszÄ™ ksiÄ™dza.” - wyznaÅ‚a przez Å‚zy.
Po tych wszystkich wspomnieniach inaczej dziś spojrzałem na Boga. Nagle stanął przede mną miłujący Ojciec, który doświadczył cierpienia i śmierci swojego jednorodzonego Syna. Na modlitwie nie umiałem sobie wyobrazić, jak Bóg Ojciec mógł uzdrowić w sobie tę ranę i ból. Przecież nie mógł nie cierpieć, bo wtedy nie byłby Miłością i Czułością. Jedyne słowo, które przyszło mi na myśl to miłosierdzie, rozumiane jako zdolność do miłości pomimo zranień. Zraniony Bóg nie przestał kochać i przez to wyrwał zwycięstwo szatanowi. Próbowałem o tym powiedzieć dziś tym ludziom zgromadzonym na cmentarzu przy pomniku dziecka utraconego. Wśród nich byli rodzice, którzy stracili swoje dzieci. Modliłem się za nich i umiałem ich tylko poprosić, aby poranieni nie przestali kochać, bo tylko miłość pomimo straty potrafi uzdrowić najgłębsze nawet rany.

Pycha to rozum, który zgubił miłość

October 14th, 2014 by xAndrzej

PamiÄ™tam dziÅ› o Sercu Jezusa. Pewnie dlatego, że odprawiaÅ‚em MszÄ™ Å›w. ze wspomnienia Å›w. MaÅ‚gorzaty Marii Alacoque. PrzypomniaÅ‚y mi siÄ™ uliczki, bazylika i koÅ›ciółek objawieÅ„ w Paray-le-Monial. Bóg jest niesamowity. Przez mistyków daje odpowiedź mÄ™drcom tego Å›wiata. Kiedy ludzie oÅ›wiecenia zachÅ‚ystywali siÄ™ rozumem Jezus przypomniaÅ‚ o swoim Sercu. Bo rozum, który zgubi miÅ‚ość przeradza siÄ™ w pychÄ™. Kiedy Å›wiat woÅ‚aÅ‚, że jesteÅ›my tylko wtedy gdy myÅ›limy, Jezus mówiÅ‚ przez Å›w. MaÅ‚gorzatÄ™ do każdego czÅ‚owieka: “ProszÄ™ ciÄ™ o miÅ‚ość!” Tacy jesteÅ›my, jakie jest nasze serce. To z serca czÅ‚owieka wychodzi wszystko. Nie ma w tym żadnej pogardy wobec rozumu, ale Å›wiadomość tego, że rozum bez miÅ‚oÅ›ci tak naprawdÄ™ niczego nie rozumie do koÅ„ca i choć wie tak dużo, może narobić mnóstwo gÅ‚upstw.
Czytaliśmy dzisiaj ewangelię o faryzeuszach, którzy dbali o to, co zewnętrzne, a ich serce było brudne i pełne nienawiści. Perfekcyjnie zadbali o przepisy i regulaminy, ale w środku pozostali cyniczni i zimni. Zaufali zewnętrznym metodom i projektom, światu, wymyślonemu przez siebie, ale ich serce nie było przemienione i skierowane na Boga. Ich świat nie był dobrym światem i ostatecznie świata nie zbawił. Zbawienie przyszło przez dar Serca Jezusa, Jego miłość do końca. Ufam tej drodze, choć wiem, że jak kiedyś pokocham do końca to mnie zabiją, że jak w życiu postawię na miłość, to mnie wykorzystają, odsuną na margines i wyśmieją. Wierzę, z możliwie największą pewnością, że jak śmierć potężna jest miłość, a żar jej to żar ognia, płomień Pański!

Święty i diabeł

October 9th, 2014 by xAndrzej

Kiedy tylko Jezus zaczyna mówić o modlitwie, uczyć modlitwy i wzywać do wytrwałości w modlitwie natychmiast budzą się demony. Największym zagrożeniem dla nich jest człowiek uwielbiający Boga, nawiązujący z Nim kontakt. Nic więc dziwnego, że tam gdzie jest dużo modlitwy jest dużo walki duchowej. Wszystko rozgrywa się w domu naszego serca. Brazylijski teolog Leonardo Boff pisał, że w sercu każdego człowieka zamieszkują święci i złe duchy. Jest we mnie święty i diabeł - dlatego skazany jestem na duchowe walki, na ciągłe dokonywanie wyboru, po czyjej stronie stanę, komu w sobie dam pierwszeństwo, komu oddam władzę nad sobą. Najważniejsze, żebym pamiętał, że to jest walka. Muszę walczyć o Boga we mnie! Tak jak walczy Jezus o zbawienie mojej duszy, jak oddaje życie dla mojego życia.
Chrześcijaństwo rozwodnione jak ciepłe kluchy jest zawsze skazane na przegraną. Bez duchowej walki jest ono skazane na wymarcie. Kiedy nie walczę o Boga tylko pozornie śpią we mnie diabły. One po prostu mają spokój i nie muszą się wściekać jeśli tak mało jest Boga we mnie. Diabeł jest jak nowotwór, który najpierw niszczy powoli i bezobjawowo, ale kiedy go poruszysz zaczyna boleśnie zabijać.
Na szczęście jest też we mnie święty, taka większa część mnie, która jest dziełem Boga, która jest stworzona za dotknięciem palca Bożego, jest w moim sercu rozlana miłość Boża i Boże podobieństwo. Ponieważ świętość jest z Boga jest silniejsza od wszelkich demonów. Tylko muszę się na nią zdecydować, żeby we mnie wygrała. Muszę stanąć po stronie świętości, żeby związać na zawsze wszelkie złe duchy.
To takie oczywiste i proste - czemu więc tylu z nas przegrywa z demonami? Nasza pycha sprawia, że wolimy cierpieć, wolimy być zniewoleni, wolimy się smucić, żeby tylko siebie postawić wyżej niż Boga. Chcemy walczyć sami, udajemy, że sami sobie poradzimy, żeby tylko sobie przypisać zwycięstwo a nie Bogu. I choć czasem wygramy jakąś pojedynczą bitwę, przegrywamy całą wojnę. Diabeł, dla zmylenia, pozwoli nam się czasem wyrzucić z serca, ale zaraz wraca z siedmioma innymi diabłami, żeby niszczyć jeszcze więcej.
Tak się dzieje, gdy jesteśmy połowiczni. Gdy w domu naszego serca próbujmy mieć pokoje jednocześnie dla Boga i diabła. W takim sercu zawsze jest konflikt, wewnętrzne rozdarcie.
Tak się dzieje, gdy jesteśmy nieuporządkowani. Gdy w naszym wewnętrznym domu mamy pokoje na pokaz, czyściutkie i wysprzątane i pokoje na zapleczu, pełne nieczystości i brudu. W takim sercu prędzej czy później będzie infekcja.
Sami z siebie nie wygramy tej walki. Wygrał ją Jezus, a my możemy zwyciężać tylko w Nim i tylko wtedy, kiedy całe swoje serce oddamy Jezusowi i pozwolimy Mu porządkować serca według Jego woli.

W kolejce do nieba

October 4th, 2014 by xAndrzej

Z naszego pobytu w La Vernie, miejscu, gdzie św. Franciszek otrzymał stygmaty, zapamiętałem wystrój głównego ołtarza. Trochę już o nim czytałem w książce Bpa Grzegorza Rysia. Tradycyjnie, pod krzyżem Jezusa znajduje się św. Jan i Matka Boża. Natomiast po stronie Maryi, tuż za Nią stoi święty Franciszek. Razem z Matką Bożą stanowią taki początek kolejki do nieba. Maryja jest oczywiście pierwsza w tej kolejce, a za nią święty Franciszek. Można by domalować jeszcze bardzo długą kolejkę świętych. Kiedy myślałem o tym, poczułem się zaproszony, żeby stanąć w tym ogonku, gdzieś daleko z tyłu. W końcu droga do nieba wiedzie przez krzyż i trzeba się do niego ustawić, żeby zdobyć niebo. Najbardziej nawet niebiańscy święci dostali się tam przez krzyż. Z wiadomych względów, bardzo podoba mi się krzyż św. Andrzeja. Przypomina mi on bardziej o przekreślaniu siebie niż o cierpieniu. Bo w drodze za Jezusem, drodze do nieba chyba najważniejszą umiejętnością jest zdolność do zostawiania siebie, świata i wybieranie Boga.
Kiedy próbujÄ™ ustawić siebie w kolejce do nieba, już samo myÅ›lenie o tym, przypomina mi, że przecież istnieje inny Å›wiat, zupeÅ‚nie inna perspektywa i inne kolejnoÅ›ci. W tej kolejce raczej nie liczÄ… siÄ™ Å›wiatowe zaszczyty i tytuÅ‚y, raczej żadnego znaczenia nie bÄ™dzie miaÅ‚ stan naszych kont bankowych, a wszelkie materialne zabezpieczenia mogÄ… okazać siÄ™ bardziej zaporÄ… niż schronem. Ã…Å¡redniÄ… wartość bÄ™dÄ… miaÅ‚y moje znajomoÅ›ci i tak zwane szerokie plecy, moje miejsca na gieÅ‚dach nazwisk w wyÅ›cigu o intratne stoÅ‚ki. MyÅ›lÄ™ nawet, że bez znaczenia bÄ™dÄ… nawet najwiÄ™ksze dzieÅ‚a zostawione na ziemi dla ludzkoÅ›ci. JeÅ›li przeżyjÄ… kilka lat to wszystko. A już zupeÅ‚nie nie bÄ™dzie siÄ™ liczyÅ‚ mój wyglÄ…d, moje ubrania i bogate rzeczy. Zanim w niebie zobaczÄ™ MaryjÄ™, Franciszka, FaustynÄ™, Ojca Pio czy Jana PawÅ‚a II bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ siÄ™ przywitać z tymi najbiedniejszymi i najprostszymi ludźmi jakich Bóg postawiÅ‚ na drodze mojego życia. Oby ich wyszÅ‚o po nas jak najwiÄ™cej. A to zależy od tego, przy ilu z nich zatrzymujemy siÄ™ tu na ziemi. Najbardziej liczÄ™ na mojÄ… bezdomnÄ… przyjaciółkÄ™, która co poniedziaÅ‚ek czeka na mnie u bram Jasnej Góry. LiczÄ™ też na Tomka, którego za mÅ‚odu woziÅ‚em na wózku inwalidzkim i spÄ™dzaÅ‚em z nim dużo czasu przywożąc do akademika. JeÅ›li nie umrÄ™ wczeÅ›niej niż wujek Józek, to na niego też bÄ™dÄ™ liczyÅ‚, że siÄ™ wyrwie przed Å›w. Piotra i powie, żebym, “nie pÄ™kaÅ‚ tylko wchodziÅ‚”.
Jednym słowem, w kolejce do nieba, nie czeka się bezczynnie na swoją kolej i nie wchodzi się pojedynczo. Trzeba sobie znaleźć ludzi, którzy mają plecy bardziej u Boga niż na ziemi.

Czy Chrystus jest katolikiem?

October 2nd, 2014 by xAndrzej

Właściwie nie wiem czemu zastanawiałem się nad tym, co to dla mnie znaczy, że jestem katolikiem? Doskonale to rozumiem, że dla większości ludzi jest to etykietka mojej przynależności do konkretnego Kościoła i wyznania. Zdecydowanie ważniejsza od tego zaszeregowania jest pamięć o byciu dobrym człowiekiem, wiarygodnym chrześcijaninem czy po prostu porządnym księdzem. Mimo to nie mam kompleksów z powodu mojej katolickości. Paradoksalnie, choć ludziom to słowo kojarzy się z jakimś ograniczeniem w obrębie zamkniętej grupy to dla mnie oznacza ono prawdę o Chrystusie otwartym na każdego człowieka. Dzięki tej katolickości Kościoła mogłem kiedyś odnaleźć Chrystusa, bo Kościół mnie nie odrzucił ale przyjął i doprowadził do Boga. Jasne, że można bardzo nadużyć tego przymiotnika, że można się wystraszyć wszystkiego, co katolickie, zwłaszcza na fali mody na antykatolickość. Mój Kościół jest katolicki, bo Chrystus w nim pragnie obdarowywać Sobą każdego człowieka, pragnie każdego człowieka doprowadzić do zbawienia. To nie jest hermetyczna wspólnota tylko dla wybranych. Jeśli czasem taką przypomina to znaczy, że zgubiła gdzieś swoją katolickość. Ten przymiotnik nosi też w sobie wielką tęsknotę za jednością wszystkich, którzy wierzą w Chrystusa, a którzy właśnie, zdradzając katolickość, podzielili Kościół na różne denominacje, partykularne wspólnoty, ekskluzywne grupki religijne. Kościół Chrystusa u swoich źródeł jest katolicki, bo jest powszechny. To jest Kościół zbudowany na Piotrze, Jakubie i Janie, to jest Kościół, który jest w Afryce, Europie, Ameryce i Azji. Choć tak różny, to zjednoczony jedną wiarą, jednym chrztem, jedną Ewangelią. Nie mam też kompleksów kiedy nazywam katolickim Kościół, do którego należę, a który zachował w sobie możliwie najwierniej Tradycję, który buduje swoją jedność z Chrystusem w oparciu o budowaniu na skale, którą Jezus wskazał, dając klucze swojego królestwa św. Piotrowi. Cieszę się, że nie jestem jakimkolwiek księdzem, ale właśnie księdzem katolickim, a więc takim, którego kapłaństwo nie jest tylko zawodem, urzędem, funkcją, ale jest sakramentem, czyli zewnętrznym znakiem kapłaństwa samego Chrystusa.
Zamiast kompleksów swojej katolickości, zamiast chowania jej przed światem, może bardziej powinniśmy być dumni z tego co katolickie, a przez to robić wszystko, co tylko możliwe, żeby słowo katolicki, znaczyło naprawdę to, co znaczy i kojarzyło się z tym, co najbardziej ewangeliczne i najbardziej chrystusowe. Może bałbym się powiedzieć, że Chrystus jest katolikiem, ale nie mam najmniejszej wątpliwości, że Chrystus, Jego Ewangelia i Jego Kościół są katolickie.

« Previous Entries Next Entries »